Kriegański sposób prowadzenia wojny jest miarą ich
dyscypliny i poświęcenia. Wszyscy muszą go respektować - tak samo sojusznicy
jak wrogowie.
Lord Dowódca Militant
Zdrajcy
znajdowali się w pełnym odwrocie. Wyłom stworzony przez poświęcenie i upór 9.
Kompanii 261. Regimentu zamienił się szybko w wielką wyrwę, przez którą wlewały
się kolejne masy Korpusów Śmierci. Niestety powodzenie osiągnięte na
południowym zachodzie nie spełniło oczekiwań imperialnych oficerów i
prawdopodobnie samego Lorda Dowódcy Zuehlkego, który w oczekiwaniu
jakichkolwiek dobrych wieści nerwowo przebierał nogami w swojej kwaterze na
Thracian Primaris. Dowódcy zdrajców po raz kolejny okazali się warci więcej
aniżeli ktokolwiek skłonny był im przyznać. Mając doskonałą świadomość że
oddziały obsadzające fortyfikacje w najmniejszym stopniu nie nadawały się do
zakrojonego na szeroką skalę kontrataku zdolnego odepchnąć siły imperialne,
natychmiast po przełamaniu zewnętrznej linii obrony zarządzili pełen odwrót na
drugą linię umocnień, zamiast trwać w beznadziejnym i fanatycznym oporze jak
zakładał sztab Lorda Dowódcy. Po stronie vraksjan rozpoczęła się potężna
operacja logistyczna mająca na celu ewakuację wszelkiego sprzętu i
zaopatrzenia. Uzbrojenie, amunicja, działa, pojazdy zaczęły płynąć w odwrotnym
niż dotychczas kierunku byle tylko uchronić je przed wpadnięciem w imperialne
ręce. Niedługo później za wyposażeniem popłynęli ludzie i na dotychczasowych
pozycjach pozostawione zostały jedynie niewielkie oddziały straży tylnej,
których zadaniem było prowadzenie walk opóźniających. Całokształt sytuacji
wskazywał na to że plany i nadzieje sztabu Lorda Dowódcy po raz kolejny szlag
trafił. Brak jednoczesnego przełamania w wielu miejscach uniemożliwił
przeprowadzenie zakrojonych na szeroką skalę manewrów oskrzydlających mających
na celu zamknięcie w kotłach jak największej ilości wrogich jednostek.
Oczywiście niedługo po wydarzeniach z fortu A-453 linie zdrajców pękły w wielu
innych miejscach jednak wówczas znajdowały się tam jedynie mizerne resztki sił
heretyków. Na zachodzie 12. i 34.
Korpusy Liniowe niczym burza parły przed siebie i wkrótce znalazły się w
bezpośrednim pobliżu drugiej linii obrony. Rozmieszczone na północnym zachodzie
i północy Korpusy 30. i 1. znajdowały się w końcowej fazie przyjmowania uzupełnień
i ruszyły do uderzenia niedługo później. Ich oddziały po pokonaniu stanowiącej
dotychczas strefę śmierci ziemi niczyjej natrafiły na całkowicie opuszczone
umocnienia vraksjan. Bunkry, jeszcze do niedawna plujące stalą i ogniem, stały
ciche i martwe, a po pustych transzejach hulał wiatr. Gdyby nie w miarę
regularny nękający ogień artyleryjski i działalność wrogich strzelców
wyborowych można było odnieść wrażenie że zdrajców pochłonęła Osnowa. Oba
Korpusy zmierzały przed siebie przez tereny stanowiące zaplecze niedawnego
frontu i wydawało się że bez przeszkód dotrą do celu jakim była druga linia
umocnień. Dowódcy vraksjan mieli jednak po raz kolejny sprawić Korpusom Śmierci
paskudną niespodziankę.
Do
tamtego momentu cała wojna przebiegała według jednego schematu. Inicjatywa
leżała wyłącznie po stronie oddziałów 88. Armii Oblężniczej, które
przypuszczały kolejne ataki na wrogie linie obronne podczas gdy zdrajcy
ograniczali się do utrzymywania własnych pozycji i szybkich kontrataków o
niewielkim zasięgu, których jedynym celem było odbicie utraconych pozycji.
Ktokolwiek dowodził wówczas wojskami wiernymi kardynałowi miał doskonałą
świadomość że podlegające mu jednostki nie mają najmniejszych szans na
jakiekolwiek udane natarcie na linie wojsk imperialnych. Zaprawione w walce,
zdeterminowane, świetnie uzbrojone i głęboko wryte w ziemię Korpusy Śmierci nie
miałyby większych problemów z odparciem takiego uderzenia przy jednoczesnym
zadaniu nieprzyjacielowi ciężkich strat tak w sprzęcie jak i w ludziach. Strat,
których zdrajcy nie mieli w jaki sposób sensownie uzupełnić przez co
kontruderzenie wyprowadzone przez kriegan oznaczałoby ni mniej ni więcej a
błyskawiczne przebicie umocnień i wyjście na tyły wroga. Po przeprowadzonym
odwrocie sytuacja uległa diametralnej zmianie bowiem jednostki 88. Armii
zostały zmuszone do wyjścia z relatywnego bezpieczeństwa swoich okopów by
zbliżyć się do drugiej linii obrony. Właśnie w trakcie wielkiego
przemieszczenia były one najbardziej podatne na atak, szczególnie przy uwzględnieniu
kriegańskiej doktryny wielkich natarć piechoty. Ta po opuszczeniu okopów, idąca
przez otwarte połacie równin Van
Meerslanda była niczym świeżo wyliniały krab - miękka i podatna na wszelkie
ciosy. Jednocześnie nie posiadała ona wsparcia potężnego młota artyleryjskiego
- tak działa jak i nieprzebrane zapasy amunicji do nich w większości znajdowały
się w ruchu więc niemal niemożliwym było awaryjne udzielenie wsparcia ogniowego
przez cokolwiek innego niż baterie thuddów czy ciężkich moździerzy. Właśnie taka
sytuacja została uznana przez dowództwo zdrajców jako idealna okazja do
przeprowadzenia miażdżącego kontruderzenia. O jego lokalizacji zadecydowała
geografia - zachód i południowy zachód leżące w strefach 30., 12. i 34. Korpusu
ze względu na relatywnie niewielki dystans pomiędzy pierwszą i drugą linią
umocnień nie dawały możliwości relatywnie spokojnego, a co najważniejsze
nierzucającego się w oczy, skoncentrowania dużych ilości jednostek pancernych.
Na północy za to sprawa miała się zdecydowanie inaczej. Heretycy dysponowali
dużą ilością terenu w północnych sektorach leżących na wschód od obszaru
natarcia 1. Korpusu, w rejonie strefy mieszkalnej nr 1 i właśnie stamtąd
postanowili przeprowadzić pierwsze w czasie całej wojny wielkie kontrnatarcie.
W ramach przygotowań zostały tam zebrane duże ilości zdobytych we vraksjańskich
zbrojowniach Leman Russów, Chimer, Basilisków, Griffonów i wszelkiego innego
sprzętu pancernego jaki tylko zdolni byli odpalić i obsłużyć zdrajcy. W
255815.M41 na Vraks miało dojść do wydarzeń, które w dotychczasowej wojnie nie
miały miejsca. Dowódcy obrońców mieli pokazać że zdolni są do przeprowadzenia
przemyślanego, skoordynowanego i kontruderzenia w momencie, w którym przeciwnik
ma gacie opuszczone do kostek.
Jako
pierwszy lanie miał zebrać przemieszczający się na wschodniej flance 1. Korpusu
19. Regiment Oblężniczy, zajmujący wówczas pozycje w sektorze 60-53. Znajdujące
się przed głównymi siłami czujki przez całą noc donosiły o wielkiej aktywności
po stronie nieprzyjaciela, szczególnie o dużym natężeniu ruchu pojazdów. Aby
nieco uprzykrzyć życie zdrajców dowództwo 19. Regimentu podjęło decyzję o
zintensyfikowaniu nękającego ostrzału artyleryjskiego, jednak jego efekt był
raczej mizerny. Wróg nie zajmował stałych, dobrze znanych i rozpoznanych
pozycji przez co jedynym na co można było liczyć to łut szczęścia albo zdolność
czujek do naprowadzania ognia artyleryjskiego słuchem. Ogółem spodziewano się
kolejnego z niezliczonych przeprowadzonych do tej pory przez heretyków
kontruderzeń - niewielkiego i lokalnego, niezdolnego do wyrządzenia Korpusom
Śmierci większych szkód. Przed świtem znajdujące się na pierwszej linii
kompanie otrzymały posiłki i w oczekiwaniu na atak ogłoszona została ogólna
gotowość bojowa. Artyleria polowa przygotowała się do otwarcia ognia zaś
uwielbiająca grzebać się w ziemi piechota zajęła pozycje w wykopanych w nocy
transzejach. Te, wykonane naprędce i w bardzo ograniczonym czasie, przypominały
bardziej głębokie rowy melioracyjne niż prawdziwe umocnienia polowe jednak
zawsze były one nieskończenie lepsze aniżeli obrona w otwartym polu.
Jednocześnie, uwzględniając przyjęte założenia odnośnie potencjalnych działań
zdrajców, takie formy tymczasowych umocnień były absolutnie wystarczające.
Wraz
z pierwszymi promieniami wstającego dnia nadleciały pociski vraksjan. Zadaniem
pierwszych, nielicznych i całkowicie niecelnych, było jedynie wstrzelanie i
ustalenie koordynat prowadzenia ognia dla całości zgromadzonej artylerii. Nie
minęło jednak wiele czasu nim sporadyczny ostrzał przerodził się w prawdziwą
nawałę ogniową, tak dobrze znaną z walk o pierwszą linię umocnień. Do
maglującego tymczasowe pozycje Kriegan ostrzału wkrótce dołączyły pociski
dymne, które wkrótce spowiły całą okolicę w gęstym, białym oparze. Kiedy
zasłona dymna utworzyła się na dobre, do natarcia ruszyła pierwsza fala
kontrataku. W na przedzie przemieszczały się czołgi, a tuż za nimi podążały
transportery opancerzone. Morderczy ostrzał artylerii zdrajców ustał kiedy ich
formacje pancerne zbliżyły się do pozycji 19. Regimentu i zaczęły masakrować
gwardzistów ogniem prowadzonym na wprost. Na całej długości nowopowstałego
frontu w niemal tym samym czasie dochodziło do wydarzeń podążających według
jednego scenariusza. Czołgowy ogień zmiatał całe plutony gwardzistów
roznoszonych na strzępy odłamkami i przywalanych ziemią z rozsypujących się
tymczasowych okopów. Kiedy pojazdy zdrajców podjechały w bezpośrednie
sąsiedztwo atakowanych pozycji, z przedziałów ładunkowych Chimer i pancerzy
czołgów wysypywała się piechota, która ruszała do wariackich szarż wśród
bezbożnych okrzyków bojowych. Krieganie próbowali stawiać opór jednak szybkość
i impet spadającego na nich natarcia okazały się zbyt duże. Pluton po plutonie,
kompania po kompanii, 19. Regiment ginął rozjeżdżany czołgowymi gąsienicami i
roznoszony na strzępy siekierami, nożami i improwizowanymi ostrzami zdrajców.
Zajmująca improwizowane pozycje artyleria polowa próbowała powstrzymywać
uderzenie ogniem prowadzonym na wprost jednak bardzo szybko konieczny był
odwrót. Kolejne działa były odholowywane pod bezlitosnym ogniem, a te dla
których zabrakło ciągników były porzucane po uprzednim wrzuceniu granatu krak w
lufę.
Rozwój
sytuacji od samego początku śledził ze swojego schronu dowodzący 19. Regimentem
pułkownik Adal. Wzbijane ostrzałem kłęby dymu i tumany pyłu nie ułatwiały mu
zadania, jednak widział jak pozycje jego ludzi jedna po drugiej padały pod
gąsienicami czołgów zdrajców. Raporty wysyłane siecią vox i poprzez gońców
zalewały oficerów sztabowych. Wszystkie zawierały podobną zawartość - w
najlepszym przypadku pozycje kriegan jeszcze się trzymały jednak pilnie
wymagały posiłków, w najgorszym razie zawierały jedynie informację o załamaniu
się obrony danego oddziału i podjętej walce do ostatniego żołnierza. Niewiele się
zastanawiając pułkownik Adal poderwał do walki wszelkie rezerwy jakimi
dysponował byle tylko powstrzymać napór heretyków. Jednocześnie wysłał do
dowództwa 1. Korpusu raport sytuacyjny. Zdrajcy rozbili przednie pozycje 19.
Regimentu z wykorzystaniem dużych sił pancernych i w rejony przełamania
dosyłali coraz liczniejsze posiłki. By ich powstrzymać pułkownik Adal
potrzebował absolutnie wszystkiego - każdego człowieka, każdego działa i
każdego czołgu jakie tylko dostępne były w rezerwach Korpusu. W jego ocenie
brak wzmocnienia 19. Regimentu oznaczał niemożliwość utrzymania dotychczasowych
pozycji i konieczność wycofania się w celu utworzenia nowej linii obrony.
Odpowiedź na żądania nadeszła bardzo szybko i nie niosła w sobie dobrych
wieści. Zawierała nakaz utrzymania pozycji i zabraniała jakiegokolwiek odwrotu.
Co gorsza dowództwo 1. Korpusu nie posiadało żadnych dostępnych od ręki rezerw
więc pułkownik Adal musiał radzić sobie jedynie siłami którymi dysponował, a
które topniały z minuty na minutę. Rozkaz wydawał się być absolutnie
bezsensowny w obliczu niemal oczywistej porażki, z drugiej strony mógł stanowić
element składanego na szybko większego planu. Oderwanie się od przeciwnika jest
zadaniem trudnym już w sytuacji zwyczajnego kontaktu, a w przypadku nieprzyjaciela
znajdującego się w środku pomyślnie rozwijającego się natarcia graniczy z cudem
o ile w ogóle jest możliwe.
Z
czasem jednak desperacka obrona Kriegan zaczęła przynosić rezultaty - impet
natarcia słabł jednak jego całkowite powstrzymanie wciąż było jedynie wariackim
marzeniem. Związani w morderczej walce zdrajcy i gwardziści przemieszali się w
jedną, chaotyczną masę, a każda z pozycji 19. Regimentu co chwila przechodziła
z rąk do rąk. W godzinach popołudniowych wznowił się morderczy ogień artylerii
lecz tym razem zabójczy koncert prowadziły już obydwie strony - kriegańscy
artylerzyści ochłonęli już z pierwszego szoku i po chaotycznym odwrocie zaczęli
reorganizować swoje swoje pozycje. W powstałym zamieszaniu vraksjańskie
natarcie osłabło gdy piechota zaczęła koncentrować się wokół zapewniających
bezpośrednie wsparcie czołgów. Kres walkom tamtego krwawego dnia przyniosło
dopiero zapadnięcie nocy. Dla zbudowania jakiegokolwiek obrazu sytuacji obie
strony wysyłały czujki i patrole, które jednak szybko dostawały się pod
nieprzyjacielski ogień i były zmuszane do wycofania się zanim zdołały cokolwiek
osiągnąć. Dowództwo vraksjan i 19. Regimentu nie posiadały jakichkolwiek
konkretnych informacji i na całej długości frontu panował absolutny chaos.