Pochodzenie:
Od pokoleń co bardziej radykalni uczeni i profesorowie
uniwersyteccy bez końca spierają się o prawdziwe pochodzenie Dzieci Rogatego
Szczura, znanych jako Skaveni. Niektórzy spekulowali, że są jednym z
podgatunków rasy Zwierzoludzi, podczas gdy inni twierdzą, że Skaveni nie są
potomkami człowieka, ale ewolucyjną i zmutowaną wersją pospolitego szczura.
Jednak najbardziej przerażającą rzeczą w tym temacie jest to, że ogromna
większość ludzkości zgodziłaby się, że nie ma czegoś takiego jak Skaven. Ci,
którzy ośmielają się mówić otwarcie o takich sprawach, są często odrzucani
przez społeczeństwo, a w najgorszym razie spaleni na stosie za herezję. Skaveni
są naturalnie nieśmiali, oszukańczy i trudni do odnalezienia, ponieważ ich
społeczeństwo oraz rasa mieszkają w podziemnych tunelach z dala od jakichkolwiek
obserwatorów. Dlatego właśnie Skaveni wynurzają się na powierzchnię tylko
podczas swoich najbardziej gwałtownych i niewytłumaczalnych wojen, z których po
pokonaniu lub zwycięstwie ich armie po prostu wracają do swoich tuneli i w
tajemniczy sposób znikają z oczu na wiele dekad.
Pierwszym śladem na istnienie Skavenów można się
natknąć w starej Tileańskiej opowieści zwanej "Zagładą Kavzar".
Wersja do której najczęściej odwoływali się uczeni, to starożytny poemat epicki
z trzynastoma strofami zapisanym albo w oryginalnym Tileańskim, albo w
tłumaczeniu na imperialny. Wszystkie egzemplarze tej opowieści zostały
zniszczone lub zaginęły na przestrzeni wieków. Niektórzy spekulują, że władze Imperium
oskarżyły tekst o sianie herezji i spaliły wszystkie istniejące na terenie
kraju egzemplarze, wraz z całą zawartą w nich wiedzą. Inni uważają, że Skaveni mogli
maczać łapy w pozbywaniu się niewygodnej historii. Opowieść ta jednak żyje na
ziemiach Tilei, ponieważ jest bardzo powszechnym utworem wśród wielu rolników i
zwykłych ludzi, którzy żyją na tych pofałdowanych przez wzgórza oraz wyżyny
terenach. Rzeczywiście, Tileanie są o wiele bliżej tych szkodników, niż wielu
chciałoby przyznać, i ta stara historia została kiedyś opowiedziana przez
dziadków ich dziadków dawno temu, w czasie, gdy jedno z miast ludzkości było u
szczytu potęgi.
Zagłada
Kavzar:
"Dawno, dawno temu, ludzie oraz krasnoludy
mieszkali razem pod dachem jednego wielkiego miasta. Niektórzy mówili, że było
to najstarsze i najwspanialsze miasto na świecie, istniejące na długo przed
czasem długobrodych i ludzi, a zbudowane przez starsze i mądrzejsze ręce o
świcie świata. Miasto leżało zarówno nad, jak i pod ziemią, zgodnie z naturą
mieszkających tam istot. Krasnoludy rządziły w swoich wielkich kamiennych
salach i tunelach pod ziemią i zmagały się z nią, wydobywając owoce skał,
podczas gdy ludzie wychodzili na pola kołyszącej się na wietrze kukurydzy,
która otaczała miasto niczym kocem ze złota. Słońce uśmiechało się, ludzie się śmiali,
a wszyscy byli szczęśliwi.
Pewnego dnia ludzie z miasta postanowili, że powinni
oddać chwałę swoim bogom za ich szczęście. Zaprojektowali świątynię, jakiej
świat nigdy wcześniej nie widział. Na centralnym placu mieli zbudować kolosalną
salę, którą zwieńczeniem stałaby się jedna, przeszywająca chmury wieża. Wieża
tak wysoka, by dotykała samego serca niebios. Po intensywnym planowaniu, z pomocą
krasnoludzkich architektów, przystąpili do realizacji swojego monumentalnego zadania.
Tygodnie stawały się miesiącami, miesiące - latami, a
i tak ludzie bezustannie pracowali. Mężczyźni zestarzeli się i zsiwieli podczas
budowy kolosalnej świątyni, zaś ich synowie kontynuowali pracę w letnie słońce oraz
zimowy deszcz. W końcu, po wielu pokoleniach, rozpoczęła się praca nad wielką
iglicą. Lata mijały, a wieża urosła do takiej wysokości, że coraz trudniej było
wnieść kamienie na górę. Ostatecznie prace zwolniły do tempa pełzającego
ślimaka i wykończenie wieży wydawało się zadaniem niemożliwym. Nie wiedząc
kiedy, do miasta przybył mężczyzna o szarej skórze i ubraniu, który zaoferował
swoją pomoc w ich wielkim planie. Miał tylko jedną prośbę w zamian za pomoc i
twierdził, że jeśli ją spełnią, to dokończy budowę wieży w ciągu jednej nocy. Ludzie
zgromadzili się i rzekli do siebie: "Co mamy do stracenia?" i zaczęli
poważnie rozważać ofertę obcego. Wszystko, czego chciał to dodać własną cząstkę
ku czci bogów w konstrukcję świątyni. Mieszkańcy
zgodzili się i umowa została zawarta. O zmierzchu nieznajomy wszedł do
niedokończonej świątyni i kazał wszystkim wrócić o północy. Gdy tylko ludzie
odeszli, chmury zaczęły przetaczać się po niebie, zasłaniając księżyce oraz spowijając
tym samym świątynię w ciemności. W całym mieście nastał czas oczekiwania. Tuż
przed północą mieszkańcy zebrali się ponownie na placu świątynnym. Wiatr wiał i
chmury rozdzielały się na ich oczach, gdy spoglądali na świątynię. Wieża
wznosiła się niczym niezłomna lanca przebijająca niebo, czysta i biała. Na jego
samym szczycie wisiał wielki, rogaty dzwon, lśniący zimnym blaskiem księżyca.
Dedykacja nieznajomego dla bogów była tam, ale śladu po nim samym nie odnaleźli.
Wszystkich ucieszyło, że praca ich ojców została zakończona.
Ruszyli do przody aby wejść do świątyni. Wtedy, o północy, wielki dzwon zaczął
bić, raz... dwa... trzy razy. Powolne, ciężkie fale dźwiękowe przetaczały się
przez miasto. Cztery... pięć... sześć razy dzwon zadzwonił, jak tępy puls
brązowego olbrzyma. Siedem... osiem... dziewięć, z każdym uderzeniem dzwon
stawał się głośniejszy, a ludzie stojący na schodach i placu zakrywali uczy.
Dziesięć... jedenaście... dwanaście... trzynaście. Po trzynastym uderzeniu
piorun rozdzielił niebo, roznosząc dookoła echo grzmotu. Wysoko powyżej, ciemny
krąg Morrslieb został rozświetlony jasnym błyskiem i zapanowała złowieszcza
cisza. Mieszkańcy uciekli do swoich łóżek, przestraszeni i zdumieni widokami, których
byli świadkami. Następnego ranka wstali, by przekonać się, że ciemność naprawdę
przyszła do ich miasta. Nad dachami rodziły się burzowe chmury i padał taki
deszcz, jakiego nigdy wcześniej nie widziano. Czarne niczym popiół krople
uderzały o dachy oraz ulice, zbierając się w kałuże i brudząc bruk ciemnymi,
opalizującymi kolorami.
Na początku niektórzy z mieszkańców nie martwili się. Czekali,
aż deszcz przestanie padać, by móc wznowić pracę na polu. Ale deszcz nie
ustawał, wiatr wiał mocniej, a błyskawice raz za razem wstrząsały wysoką wieżą.
Dni ciągnęły się, by przeistoczyć następnie w tygodnie, a deszcz wciąż nie
ustawał. Każdej nocy dzwon dzwonił trzynaście razy, a każdego ranka opalizująca
ciemność deszczu leżała w całym mieście. Przerażeni ludzie modlili się do
swoich bogów. Mimo to deszcz nie ustawał, a czarne chmury wisiały jak całun nad
polami spłaszczonej kukurydzy. W końcu mieszkańcy udali się do Krasnoludów,
błagać ich o pomoc. Długobrodzi pozostali niewzruszeni: „Jakim problemem dla
nas jest trochę deszczu na powierzchni?”. W łonie ziemi wszystko było ciepłe i
suche, przez co davi nie rozumieli bolączek sąsiadów z góry. Wyprosili więc ich
ze swoich tuneli i zamknęli za nimi wrota. Ludzie chowali się w swoich domostwach,
a strach gryzł im w serca. Wysłano niektórych z nich do odległych krain, aby
szukać pomocy, ale żaden z nich nie powrócił. Kilku udało się do świątyni, aby
się modlić i poświęcić coraz to szczuplejsze zapasy jedzenia bogom, ale uderzyli
o zamknięte drzwi świątyni, które nie chciały za żadne skarby się otworzyć.
Deszcz stał się cięższy. Ciemne gradobicia spadły z nieba i zmiażdżyły zasiane
uprawy. Wielki dzwon każdej nocy zapowiadał nieuchronny upadek.
Wkrótce na niebie pojawiły wielkie, ciemne głazy, wyglądające
jakby spieszyły się ku ziemi, by rozbić miasto. Wielu rozchorowało się i zmarło
bez wyraźnej przyczyny, a noworodki ludzi rodziły się z ohydnymi, powykręcanymi
ciałami. Robactwo i szkodniki pożarło to, co zostało z przechowywanej w
spichlerzach kukurydzy, a mieszkańcy zaczęli głodować. Starszyzna ponownie
zwróciła się do Krasnoludków, ale tym razem jednoznacznie zażądali pomocy.
Chcieli sprowadzić swoich ludzi pod ziemię w bezpieczne miejsce oraz pożywienia.
Długobrodzi rozzłościli się i powiedzieli ludziom, że dolne korytarze zostały
zalane, a ich zapasy pochłonęły szczury. Ledwie im samym starczało jedzenia oraz
schronienia. Wypędzili ludzi z hal i ponownie zamknęli wrota.
W ruinach miasta na górze każdy dzień stawał się
bardziej śmiercionośny niż ostatni. W akcie desperacji mieszkańcy rozpaczali i
wołali o pomoc do mrocznych bogów, szeptano imiona zapomnianych książąt demonów
w nadziei na zbawienie. Nikt nie usłuchał. Zamiast tego przybyły szczury,
większe i odważniejsze niż kiedykolwiek. Ich szczupłe, owłosione kształty zakaziły
rozbite miasto, ucztowały na zmarłych i ścigały słabych. Każdej nocy równo o
północy dzwon bił trzynaście razy, dźwiękiem zdającym się być bezczelnym i
triumfalnym. Ludzie żyli w swoim własnym mieście jak ofiary, a wielkie stada
szczurów włóczyły się po ulicach jako łowcy.
W końcu zdesperowani ludzie wzięli broń, jaką tylko
mieli pod ręką i ruszyli do wrót krasnoludzkiego osiedla, grożąc, że jeśli ich
nie wpuszczą, to wyciągną ich za brody na powierzchnię. Żadna odpowiedź nie
nadeszła z wewnątrz. Mieszkańcy chwycili za belki i staranowali bramę,
otwierając na oścież tunele poniżej miasta, ciemne i puste. Żałosne resztki niegdyś
dumnej ludności miasta stąpiły do podziemi. W starożytnej sali królów znaleźli
Krasnoludów, a raczej zagryzione kości i podrapane tkaniny. I tam ujrzeli przy
umierającym świetle swoich pochodni niezliczone mrowia oczu, lśniące niczym szkarłatne
gwiazdy. Ludzie zebrali się w zwartą grupę i walczyli o życie, ale przeciwko
tak nieprzejednanej dzikości i niezliczonej hordzie szkodników ich broń była
bezużyteczna. Fale potwornych szczurów spływała na nich jedna po drugiej, ciągnąc
osłabionych ludzi na dno. Nieszczęśnicy zostali rozerwani żółtymi i ostrymi
niczym dłuta zębami na strzępy. Ostatni z Kavzar zginęli przygnieceni pod
ciałami szczurów, które posilały się na ich ciałach, wśród żałosnych krzyków
oraz ohydnego pisku....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz