czwartek, 16 lipca 2020

Oblężenie Vraks cz18





Na jeden rozkaz tysiące armatnich luf rzygnęło ogniem i stalą by roznieść na strzępy zidentyfikowane i przewidywane punkty oporu nieprzyjaciela. Zdrowy rozsądek podpowiadał że heretyckie umocnienia powinny zniknąć w nawale ognia i stali. Artyleria polowa okładała linie okopów, demolowała kolejne odcinki zasieków i próbowała rozbijać co mniejsze, potencjalnie wrażliwe na jej ogień schrony. Cięższe działa miały się skupić na cięższych bunkrach, znanych i szacowanych pozycjach artylerii zdrajców oraz szeroko rozumianym zapleczu - magazynach, węzłach drogowych i samych drogach co miało utrudniać heretykom dosyłanie posiłków do strefy walk.

Wściekła nawała ogniowa trzęsła vraksjańską ziemią przez trzy doby. Strefa frontowa została całkowicie spowita w obłokach dymu i pyłu, które widoczne były nawet z orbity. W artyleryjskim ogniu znikały kolejne odcinki okopów, bunkry i umocnienia jednak, podobnie jak w czasie walk o pierwszą linię umocnień, sami żołnierze zdrajców znaleźli bezpieczne schronienie głęboko pod ziemią, a o szalejącym na powierzchni piekle świadczył jedynie głuchy pomrukl i osypujący się na ich głowy kurz.

W 101.822M41, w poprzedzających świt ciemnościach kriegańskie okopy zaczęły tętnić dawno niespotykaną aktywnością. Vraksjańska artyleria milczała częściowo zamieniona w dymiące strzępy, a w większości by nie wystawiać się na natychmiastową i nieuniknioną odpowiedź nieprzyjaciela. Milczące, szare sylwetki gwardzistów gromadziły się przy przciwstokach i w rowach łącznikowych w oczekiwaniu na sygnał do ataku. Nad ich głowami nadal przelatywały setki pocisków artyleryjskich a ich wycie i łoskot eksplozji mieszały się z hukiem przewalającej się nad frontem burzy. O świcie pogoda uspokoiła się zostawiając po sobie jedynie błoto, kałuże i strugi spływającej tu i ówdzie wody. Również wyglądające jeszcze kilka chwil wcześniej jak mrowisko okopy zamarły - dwa miliony żołnierzy w napięciu oczekiwały na sygnał do rozpoczęcia ataku. Przez szkła swoich respiratorów szeregowi gwardziści spoglądali na wachmistrzów, wachmistrze patrzyli na poruczników, którzy z kolei czekali na informacje od swoich radiooperatorów. Podobnie jak przy pierwszej wielkiej ofensywie tej wojny szalony ostrzał artyleryjski zamilkł jak ucięty nożem, a załogi dział zaczęły przygotowywać się do udzielania walczącej piechocie wsparcia ogniowego. Echo ostatnich eksplozji przewaliło się w oddali po czym nad całym frontem zapadła dziwaczna cisza. W tym samym momencie  rozkaz rozpoczęcia natarcia jednocześnie trafił do wszystkich radiostacji, został automatycznie odkodowany i odczytany. Gdyby oficerowie posiadali gwizdki to ich przeszywający gwizd rozległby się niemal jednocześnie na całej linii okopów, ale tradycyjne kriegańskie respiratory skutecznie eliminowały sygnalizację początku szturmu w ten prosty ale skuteczny sposób i trzeba było zrobić to w tylko Krieganom znany sposób. Tak na dobrą sprawę ciekawe w jaki sposób w boju wachmistrze dowodzili swoimi ludźmi biorąc pod uwagę że wszelkie namordniki bardzo skutecznie utrudniają komunikację głosową. Tym niemniej na odcinku 250km niemal jednocześnie odziana w szare płaszcze ludzka fala ruszyła ku drugiej linii umocnień zdrajców. Kolejne szeregi nacierających znikały we wszechobecnym obłoku kurzu i dymu więc obserwujący natarcie przez lornety dowódcy regimentów wrócili do swoich schronów gdzie oczekiwali na spływające siecią vox meldunki o rozwoju natarcia. Ich kontrola nad maszerującą do przodu żołnierską masą była absolutną fikcją i wszelkie decyzje o kolejnych krokach ataku mieli podejmować bezpośrednio dowódcy kompanii, plutonów i drużyn. Idący do ataku gwardziści przemierzali ziemię niczyją a jedynym towarzyszącym im odgłosem było tysiące nóg mlaszczących we vraksjańskim błocie. Ta relatywna sielanka miała się jednak bardzo szybko skończyć.

Kiedy tylko morderczy ogień imperialnej artylerii zamilkł wierni kardynałowi żołnierze, wśród wrzasków i porykiwań nadzorców, rzucili się biegiem przez podziemne korytarze i schody byle tylko obsadzić swoje pozycje albo to co z nich pozostało. W wielu miejscach po istniejących okopach pozostał ledwie żałosny ślad wyglądający jak mizerny rów melioracyjny, a tam gdzie niegdyś znajdował się bunkier ział wielki lej po wybuchu wielkokalibrowego pocisku. W obliczu maszerujących po otwartym terenie gwardzistów każda nierówność w ziemi dawała im jednak znaczącą przewagę więc członkowie milicji w miarę karnie zajęli swoje pozycje i wycelowali broń w kłębiący się obłok dymu i pyłu, by po chwili, na ślepo, otworzyć ogień. Niemal natychmiast do broni ręcznej dołączyły wszelkie ocalałe z ogniowej nawały stanowiska broni ciężkiej posyłając w tuman serie z ciężkich stubberów, świetliste łańcuchy pocisków z ciężkich bolterów i dział automatycznych. Nadlatujący ogień zaczął kosić pierwsze szeregi nacierających jednak nie był wystarczający by poważnie zaszkodzić impetowi zdeterminowanych Kriegan. Wkrótce jednak obrońców wsparła artyleria, której wstępnie przycelowane i wstrzelane działa były w stanie błyskawicznie otworzyć miażdżący ogień. Cała 250-kilometrowa strefa natarcia stała się idealną kopią tego co działo się kilka lat wcześniej w czasie walk o pierwszą linię umocnień. Nad polem bitwy unosiły się chaotycznie wykrzykiwane rozkazy, jęki ginących, krzyki rannych, łoskot artyleryjskich eksplozji, a powietrze w niemal wszystkich kierunkach przecinały pociski z broni lufowej, laserowe bolty i ludzkie szczątki. Pojedyncze pociski artyleryjskie zmiatały całe drużyny piechoty poważnie spowalniając lub nawet całkowicie powstrzymując natarcie Korpusów Śmierci. Natarcie rozwijało się pomyślnie jedynie w nielicznych sektorach, gdzie pomimo ciężkich strat, gwardzistom udało się zneutralizować stanowiska broni ciężkiej, wybić zdrajców i w oparciu o nieprzyjacielskie umocnienia utworzyć przyczółki. Zajęte odcinki okopów były wysadzane na swoich skrajach by w ten sposób odciąć je od tych, w których twardo siedzieli zdrajcy i mogli stamtąd wyprowadzać kontrataki. Gwardziści przenosili jakąkolwiek nadającą się do walki, zdobyczną broń ciężką w oczekiwaniu na podciągnięcie własnych pododdziałów wsparcia.

Większość nacierających oddziałów została jednak skutecznie powstrzymana zaporowym ogniem obrońców powodującym potężne straty. Poziom strat w szeregach atakujących był miejscami tak ogromny że natarcia załamywały się bez jakiejkolwiek nadziei na ich kontynuację. Sztandarowym przykładem mogło być uderzenie prowadzone w sektorze 50-45 przez elementy 158. Regimentu, którego pierwsza fala niemal z marszu dostała się pod miażdżący ostrzał. Ludzie padali jak muchy, jednak komisarze bezlitośnie żądali od nich parcia naprzód i sumiennie wykonywali swoje obowiązki rozstrzeliwując kolejnych gwardzistów szukających drogi ucieczki. Wszechobecna masakra doprowadziła do sytuacji w której nawet wychowani w duchu bezwzględnego poświęcenia Krieganie zapominali o swoim pochodzeniu i zaczynali operować na podstawowych instynktach, w tym na jakże pierwotnym instynkcie nakazującym im przetrwać. W tamtej chwili podstawowym czynnikiem zagrażającym przetrwaniu żołnierzy byli komisarze więc to właśnie oni stali się celem chwiejących się jednostek. Ci, którzy cofali się w poszukiwaniu bezpieczeństwa własnych okopów, po prostu bezpardonowo ich rozstrzeliwali zostawiając ich zwłoki tam gdzie padły. W innych przypadkach komisarz został nagle rozpylony przez pocisk z ciężkiego boltera albo rozerwany na strzępy jakimś zbłąkanym granatem. Oddziały pierwszej fali 158. Regimentu wycofywały się niemal w całości, a uciekinierzy zaczęli wpadać do okopów w momencie kiedy do boju ruszała druga fala piechoty. Doprowadziło to do niesamowitego zamieszania, a okopy zapchały ludzką masą. Oficerowie kompanii i plutonów, które dopiero miały ruszyć do boju szaleli i wzięli na siebie część odpowiedzialności komisarzy rozkazując strzelać do cofających się resztek pierwszego rzutu. Wycofujący się w obliczu nadlatującego z własnych okopów ognia podjęli walkę. Niemal od razu do ognia karabinów laserowych dołączyły granaty zbierające tak samo ogromne żniwo wśród znajdujących się na otwartej przestrzeni uciekinierów jak i ściśniętych w okopach żołnierzy drugiego rzutu. W ciągu dwóch-trzech godzin uderzenie 158. Regimentu załamało się całkowicie w ogniu bratobójczej walki. Za nieudolność w dowodzeniu i niezdolność do opanowania własnych oddziałów dowódca Regimentu oraz jego sztab zostali aresztowani i wkrótce rozstrzelani. Sam 158. Regiment został z kolei wkrótce rozwiązany decyzją Komisariatu 88. Armii Oblężniczej zaś jacykolwiek pozostali przy życiu gwardziści zostali wysłani do legionów karnych (chociaż w przypadku gwardzistów Korpusów Śmierci różnica sprowadzała się głównie do tego że nie mieli porządnego sprzętu a dowódcy mieli ich życie jeszcze bardziej w dupie).

Jak zwykle na Vraks koniec dnia przyniósł koniec walk i umożliwił sztabowcom utworzenie w miarę jasnego obrazu sytuacji na froncie. A ta nie wyglądała zbyt optymistycznie dla 88. Armii Oblężniczej. Większość nacierających jednostek została odparta i poniosła bardzo ciężkie straty. Wiele kompanii niemal nie posiadało już rezerw. W kilku, może kilkunastu miejscach, Krieganom udało się uchwycić jakiekolwiek przyczółki w liniach nieprzyjaciela, jednak i tam sprawy nie wyglądały różowo. Zdrajcy wycofali się dalej w głąb swoich linii by kontynuować opór i szykować się do nieuniknionych następnego dnia kontrataków. Okupującym zgliszcza gwardzistom pozostawało jedynie za wszelką cenę umocnić swoje pozycje i oczekiwać na podciągnięcie posiłków.

Miejscem dającym największą nadzieję na rozwinięcie uzyskanego powodzenia był znajdujący się na południowym odcinku linii umocnień sektor odpowiedzialności 291. Regimentu należącego do 34. Korpusu Liniowego. W tamtym rejonie przygotowanie artyleryjskie zdołało zniszczyć lub zneutralizować niemal całość artylerii nieprzyjaciela. Pozbawieni ciężkiego wsparcia zdrajcy nie byli w stanie powstrzymać napierającej na nich ludzkiej masy. Pomimo poważnych strat gwardziści bardzo szybko wdarli się do pierwszych okopów i w bezpardonowej walce wręcz wyczyścili je z siedzących tam przeciwników. Kilka chwil później, obrzucane granatami albo kąpane w prometium, zaczęły milknąć kolejne stanowiska broni ciężkiej. Tworzący się wyłom powiększał się lawinowo i do wieczora całość frontowych pozycji znalazła się w kriegańskich rękach. Głęboko urzutowana linia obrony nie została co prawda przerwana ale w jej nienaruszalnej do tej pory strukturze pojawiła się poważna szczerba. Dowództwo 88. Armii postanowiło wykorzystać ją do zmontowania pancernego uderzenia, które miało ostatecznie doprowadzić do przebicia drugiej linii umocnień i rozkaz przemieszczenia otrzymał 11. Korpus Uderzeniowy. Szkopuł tkwił w tym, że na osiągnięcie wyznaczonych pozycji wyjściowych potrzebował on całego następnego dnia, przez który 291. Regiment musiał za wszelką cenę bronić swoich zdobyczy.

O świcie drugiego dnia operacji niewiele się zmieniło - artyleria obu stron zajadle wymieniała ciosy, plutony, które miały szczęście osiągnąć wyznaczone cele, przygotowywały się na przeciwuderzenie zdrajców, pozostałe zbierały się do podjęcia kolejnej próby zrealizowania wyznaczonych im zadań. Oddziały 88. Armii starały się konsolidować zdobyte przyczółki jednak zadanie to było niezmiernie trudne. Jednostki obsadzające zdobyte odcinki znajdowały się w opłakanym stanie - plutony nie przekraczały 25% swoich pierwotnych stanów, pozostali przy życiu żołnierze byli piekielnie zmęczeni i niemal co do jednego ranni. Ogniwa karabinów laserowych były na ostatnich nogach, a granaty i amunicja do broni ciężkiej stanowiła towar niemal luksusowy. Kontratakujący zdrajcy z kolei wysyłali do boju niemal świeże jednostki, w miarę dobrze wypoczęte , wyposażone i wspierane przez własną broń ciężką. Na korzyść Kriegan przemawiał oczywiście fakt, że tym razem to oni się bronili i wystarczyło że będą reagować na działania nieprzyjaciela jednak było to marne pocieszenie. Każdemu uderzeniu zdrajców towarzyszył ostrzał moździerzowy, który z początku niecelny coraz bardziej zbliżał się do pozycji gwardzistów, a kiedy tylko heretycy zbliżyli się do swojego celu zajęte przez Kriegan umocnienia były hojnie obrzucane granatami. Do tego wszystkiego dochodzili jeszcze nieprzyjacielscy strzelcy wyborowi czający się wśród zrytego artyleryjskim ogniem terenu i polujący w szczególności na oficerów. Nocna przerwa w walkach dała jednak kriegańskim sztabowcom czas na sklecenie przynajmniej ogólnego obrazu sytuacji i dzięki temu podjęcie działań mających wesprzeć zajmujące oddziały, które stworzyły przyczółki. Sformowanie posiłków było jednak mocno problematyczne biorąc pod uwagę że cały czas całość
88. Armii Oblężniczej miała realizować pierwotny plan zakładający nacisk na całej linii frontu. Oczywiście działania te pośrednio wspierały obronę przyczółków poprzez związanie większości sił zdrajców walką jednak bez bezpośredniego wsparcia w postaci ludzi, broni i zaopatrzenia wszystko mogło wziąć w łeb. Do końca dnia udało się jednak dosłać posiłki na wszystkie przyczółki, które niejednokrotnie w momencie ich przybycia bronione były przez niewiele więcej niż jedną drużynę. Kolejny dzień walk przyniósł jeszcze więcej strat, jednak tym razem bez żadnych widocznych zdobyczy, chociaż umocnienie się na zdobytych pozycjach było niewątpliwym sukcesem. Pewnym problemem był fakt, że część dowódców regimentów wnosiła do naczelnego dowództwa o zatrzymanie lub spowolnienie ofensywy, bowiem przy obecnym tempie strat ich jednostki wkrótce utracą zdolność bojową albo nawet ulegną całkowitemu zniszczeniu. Wszelkie odpowiedzi napływające z Thracian Primaris były jednak kategorycznie odmowne. Lord Dowódca Zuehlke doskonale wiedział że trwająca operacja była jego ostatnią szansą na wykazanie się i ocalenie jeśli nie życia to kariery.

Trzeci dzień ofensywy według wszelkich przewidywań miał być przełomowy. Tuż przed świtem oddziały 11 Korpusu Uderzeniowego czekały w gotowości na rubieżach wyjściowych. Wkrótce ryk ich silników i zgrzytanie gąsienic rozległy się nad ziemią niczyją a kompanie pancerne i podążająca za nimi piechota zmechanizowana rozwinęły się do natarcia. Po przekroczeniu zajmowanych przez 291. Regiment pozycji pancerniacy przystąpili do likwidowania znajdujących się przed nimi pozycji zdrajców, na które składały się potrzaskane bunkry i mizerne, poszarpane artyleryjskim ogniem okopy. Czołgi wstępnie obrabiały swoje cele ogniem bo potem swobodnie potoczyć się dalej zostawiając nieprzyjaciela jadącej Gorgonami piechocie. Każdy węzeł oporu miażdżony był bez litości i wszystko wskazywało na to że w sektorach 51-41 i 52-41 w końcu dojdzie do tak bardzo oczekiwanego przełamania.

Oczywiście jak było to typowe dla wojny na Vraks, imperialni sztabowcy po raz kolejny nie docenili swoich adwersarzy, którzy tym razem byli również bogatsi o wiedzę jaką zechciał podzielić się z nimi Lord Arkos. Wiedząc że nie dysponują odpowiednio liczną armią by mocno obsadzić całość swoich linii, zdrajcy sformowali kilka ugrupowań, które można było podciągnąć pod miano grup szybkiego reagowania. Z planetarnych magazynów wyciągnięte zostały wszelkie wozy pancerne jakie tylko mogli obsłużyć naprędce przeszkoleni żołnierze zdrajców - w parku maszynowym znalazły się głównie Leman Russy, Chimery, Basiliski, nieco różnych wariantów Malcadorów a nawet szwadron dwunastu niszczycieli czołgów klasy Destroyer. Poziom wyszkolenia załóg pozostawiał oczywiście wiele do życzenia jednak posiadanie miernie przeszkolonych jednostek pancernych było nieskończenie lepsze od nieposiadania ich wcale. Znalezione w magazynach Chimery również zostały obsadzone załogami tworząc piechotę zmechanizowaną stanowiącą bezpośrednią osłonę dla jednostek pancernych. Pod osłoną nocy pomiędzy drugim a trzecim dniem ofensywy cała ta pancerna masa kierowana była właśnie w rejon spodziewanego uderzenia 88. Armii Oblężniczej. Dowódcy zdrajców, a może nawet sam Lord Arkos, nie pomylili się w swoich domysłach i wkrótce ich przewidywania miały zostać nagrodzone.

Po bezproblemowym rozjechaniu przednich pozycji zdrajców, imperialne czołgi trafiły pod ostrzał wozów zdrajców, który jednak ze względu na odległość i marne umiejętności załóg był co najmniej mało celny. Załogi, rozgrzane wcześniejszym brakiem oporu i niewielką skutecznością ognia nieprzyjaciela, mocno ruszyły do przodu by jak najszybciej rozstrzygnąć starcie na swoją korzyść. Kiedy kriegańskie czołgi zbliżyły się do pozycji zdrajców odezwały się ukryte w zasadzce Destroyery, które swymi działami laserowymi zaczęły bezlitośnie rozpruwać nacierające wozy. W wynikłym zamieszaniu zdrajcy ruszyli do kontruderzenia. W połowie dnia wszelkie postępy 11. Korpusu Uderzeniowego zostały powstrzymane, większość skierowanych do natarcia czołgów płonęła lub została unieruchomiona, a coraz częściej w eterze pojawiały się prośby o ogień zaporowy. Nadzieje na przełamanie drugiej linii umocnień przez 11. Korpus Uderzeniowy umarły w ledwie pół dnia. O zmroku do naczelnego dowództwa dotarły jednak optymistyczne wieści - na wschodzie, należący do 1. Korpusu Liniowego 3. Regiment osiągnął swoje cele w sektorze 62-48 i oczekiwał na wsparcie kompanii pancernych z 14. Regimentu Pancernego by następnego dnia ruszyć do dalszego uderzenia, które również zostało ostatecznie powstrzymane.

88. Armia Oblężnicza rozbijała się o umocnienia zdrajców raz po raz jak morska fala o brzeg. Żaden z biorących udział w walkach regimentów nie miał już świeżych rezerw, te które jeszcze były dostępne składały się z ocalałych z rzezi pierwszego dnia natarcia. Stany osobowe wszystkich kompanii spadły do 30-35 procent, do rzadkości nie należała drużyna dowodzona przez porucznika bo tyle zostało z jego plutonu. Równie szybko szybko topniały zapasy amunicji i części zamiennych. W obliczu tak bezrefleksyjnego uporu nawet wychowani w duchu poświęcenia i bezwzględnego posłuszeństwa zwierzchnikom Kriegania zaczynali wątpić. Jeden z pułkowników wprost stwierdził że naczelne dowództwo chce przebić umocnienia zdrajców bijąc o nie głową. Stan głowy rzeczonego pułkownika po tym komentarzu pozostaje nieznany jednak ciężko przypuszczać by była ona nadal w jednym kawałku.

Ofensywa trwała bez większego skutku do swojego siódmego dnia. Na froncie pojawił się nowy dla Vraks gatunek impasu. Każde potencjalne przełamanie spotykało się ze skutecznym kontratakiem zdrajców, którzy z kolei sami nie byli w stanie wyprzeć Kriegan z już zajętych pozycji. Obie strony mocno krwawiły jednak bliższa porażki zdawała się 88. Armia Oblężnicza, która zaczynała przypominać cień samej siebie. Odmianą tej sytuacji miało się stać wprowadzenie do boju w 122822.M41 całkowicie świeżej jednostki w postaci należącego do 46. Korpusu Liniowego 468. Regimentu pod dowództwem pułkownika Attasa. W jaki sposób 88. Armia Oblężnicza zdolna była wygrzebać skądkolwiek jeden nienaruszony regiment pozostanie tajemnicą, ale najprawdopodobniej stanowił on strategiczną rezerwę na wypadek zagrażającemu ciągłości kriegańskich linii kontrataku zdrajców. Dowodzący regimentem pułkownik Attas zaczynał swoją karierę najprawdopodobniej wśród Jeźdźców Śmierci co wprost przełożyło się na zdolność do nieszablonowego myślenia, improwizacji, samodzielności i krytycznego myślenia. Tym samym stanowił on wyróżniającą się postać wśród ślepo posłusznych regulaminom i przełożonym żołnierzy Korpusów Śmierci. Formułując plany uderzenia swojego regimentu Attas uznał, że o wiele lepiej od uderzenia ludzkiej fali o wiele lepiej sprawdzi się skoordynowane, ukierunkowane natarcie na stosunkowo wąskim odcinku. W ciągu nocy przedstawił on założenia swoim oficerom, którzy bez większych oporów zaakceptowali przedstawione im plany. Stało się tak pewnie w dużym stopniu dzięki faktowi, iż jako oficer dowodzący regimentu pułkownik Attas mógł skompletować kadrę z oficerów myślących podobnie do niego. Natura lubi jednak równowagę przez co na poziomie dowództwa Korpusu plan pułkownika natrafił na proporcjonalny opór. Pojawiały się głosy o nadmiernym skomplikowaniu planu czy oczywistych problemach w przemieszczaniu większych oddziałów pod osłoną nocy. Wskazywano również na całkiem poważne ryzyko wykrycia brnących przez ziemię niczyją gwardzistów, którzy mogli zostać zmasakrowani i odcięci od posiłków. Podniesione wątpliwości spotkały się z twardym stanowiskiem pułkownika Attasa, który wskazał odpowiednio silny ogień artyleryjski jako klucz do powodzenia całej operacji. W ramach przygotowań, jeszcze przed zaaprobowaniem planu na poziomie Korpusu, kompanie artyleryjskie należące do jego regimentu zostały ześrodkowane na odcinku planowanego natarcia. Co więcej, w swej zapobiegliwości, pułkownik Attas kanałami oficjalnymi jak i nieoficjalnymi, prośbą i groźbą pozyskał dodatkowe działa. Wykorzystując chyba magicznie skombinowany przez pułkownika dodatkowy przydział amunicji, w nocy miały one otworzyć na pozycje zdrajców ostrzał by całą swoją potęgą zdławić ich artylerię i przekonać piechociarzy by grzecznie siedzieli w podziemnych schronach zamiast przepatrywać przedpole kaprawymi ślepiami. O świcie, kiedy prowadzona przez samego pułkownika Attasa piechota miała ruszyć do uderzenia, działa miały podtrzymać ogniową nawałę i jedynie przesunąć ją 50 metrów w głąb pozycji nieprzyjaciela.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...