wtorek, 21 lipca 2020

Oblężenie Vraks cz19

https://www.youtube.com/watch?v=FQuOIZlwXqY


W 124.822.M41 w ciemności nocy poleciały pierwsze salwy artylerii 468. Regimentu. Kiedy tylko zaczęły spadać na pozycje zdrajców. Ci jak zawsze w takich sytuacjach uznali że zaczęło się kolejne przygotowanie artyleryjskie, które mogą spokojnie przeczekać w bezpiecznych schronach, a kiedy się skończy i tak zdążą zająć swoje pozycje bo przeciwnik dopiero wtedy ruszy do natarcia. Gdy artyleria rozgrzała się na dobre i w roboczym tempie zaczęła posyłać nieprzyjacielowi wybuchowe pozdrowienia z okopów, wprost w błoto ziemi niczyjej, zaczęli wypełzać kolejni gwardziści ze swym dowódcą na czele. Metr po metrze brnęli przed siebie,a w okopach po drugiej stronie nie było żywej duszy, która mogłaby ich zauważyć. Założenia pułkownika Attasa sprawdziły się w całości - zdrajcy siedzieli schowani głęboko pod ziemią, a artyleryjska palba i eksplozje pocisków rozświetliły mroki nocy na tyle, że żaden z pododdziałów nie zaginął, a przynajmniej nie zrobił tego definitywnie. Oczywiście tu i ówdzie zdarzył się zabłąkany pluton jednak wkrótce odnajdywał dobrą drogę. Kompanie dotarły na wyznaczone pozycje wyjściowe około 100 metrów od linii nieprzyjaciela - kolejne metry stanowiły już zbyt duże ryzyko dostania się pod własne, zbłąkane pociski. Tysiące szaroburych postaci zaległy w błocie w nerwowym oczekiwaniu na zbliżający się szturm. Kiedy nadszedł umówiony czas, jeszcze nim wzeszło słońce kriegańskie działa skupiły się na dokładnym przemaglowaniu samych okopów zdrajców. Kilka chwil później ściana ognia i stali przesunęła się kilkadziesiąt metrów za linię transzei by maksymalnie odciąć obrońców od ewentualnych posiłków. Kiedy tylko ostatni pocisk artyleryjski rozerwał się na nieprzyjacielskich okopach jako pierwszy z ziemi poderwał się pułkownik Attas by własnym przykładem poprowadzić swoich ludzi do natarcia. Niemal natychmiast po swoim dowódcy z ziemi zerwali się pozostali żołnierze i pędem rzucili się w stronę nadal milczących okopów. Plan pułkownika zadziałał idealnie - przyzwyczajeni przez lata do kriegańskiego schematu działania zdrajcy wybiegali ze swoich schronów wprost pod lufy gwardzistów. Niektórym nie było dane nawet tyle bo ni stąd ni zowąd wnętrze bunkra wypełniało się płonącym prometium smażącym zdrajców na chrupko albo pod nogami biegnących zaczynały się plątać pękate kształty granatów… BEZ zawleczek. Wzięci z zaskoczenia obrońcy niemal z miejsca wpadli w panikę i rozpaczliwie rzucili się do ucieczki. Pierwszym, który ruszył w pogoń za uchodzącym nieprzyjacielem był pułkownik Attas, który wyskoczywszy z okopu i stanąwszy na kupie gruzu nawoływał swych ludzi do pościgu. Nagle z kurzu i dymu, wbrew kierunkowi ucieczki wszystkich zdrajców, wyłoniła się ogromna, zakapturzona postać. Wysoki na 3,5 metra, zbudowany niemal z samych mięśni ogryn zaszarżował wprost na Attasa i zdzielił go na odlew dzierżonym w rękach młotem. Pułkownik zginął od razu a jego ciało niczym szmaciana kukiełka wyleciało w powietrze i opadło kilka metrów dalej. Owładnięta szałem, żądzą mordu i przećpana bojowymi stymulantami bestia rzuciła się na zaskoczonych gwardzistów i wykorzystując własną masę oraz swoją broń wycinała wśród nich krwawy ślad zdając się jednocześnie całkowicie niewrażliwą na ból i ostrzał z karabinów laserowych. Krwawej łaźni położył kres dopiero dobrze wycelowany pocisk krak z kriegańskiego granatnika, który wywalił wielką dziurę w korpusie potwora.

W niecałą godzinę od rozpoczęcia natarcia do vraksjańskich umocnień dotarła druga fala natarcia, która o świcie opuściła okopy 468. Regimentu ostatecznie przesądzając o wyniku starcia. Gwardziści gnali zdrajców niczym bydło nie pozwalając im nawet na chwilę odpoczynku nie wspominając o próbie obsadzenia jakiejś transzei czy schronu gdy nagle ich oczom ukazał się widok nieprzyjacielskich żołdaków pędzących na złamanie karku przez wyblakłą, nieco poszarpaną równinę. Druga linia umocnień została przebita w ciągu jednego dnia. Zdrajcy przez osiem lat topili we krwi niezliczone szturmy, które kosztowały życie trzech milionów gwardzistów. Przez osiem lat pozostawali niewrażliwi na miliony ton amunicji artyleryjskiej spadającej wprost na ich głowy. Wszystko to szlag trafił w ciągu jednego, jedynego dnia. W utworzony przez 468. Regiment wyłom niemal natychmiast zaczęły wlewać się kriegańskie czołgi i Jeźdzcy Śmierci by rolować nieprzyjacielskie linie. Powtarzał się scenariusz z przebicia zewnętrznej linii umocnień - w momencie powstania wyrwy zdrajcy niemal od razu porzucili całość zajmowanych fortyfikacji ewakuując cały możliwy sprzęt i ludzi pod osłoną oddziałów walczącej do ostatku straży tylnej. Niestety dla Lorda Dowódcy Zuehlkego 88. Armia, pomimo generalnego odwrotu i dezorganizacji nieprzyjaciela, nie była w stanie przejść z prowadzonego pościgu wprost do szturmu na wewnętrzną linię umocnień. Jej oddziały, wykrwawione przez tydzień szaleńczych szturmów, stanowiły żałosny cień dawnej potęgi. Potrzebny był czas na odtworzenie wybitych regimentów, uzupełnienie strat w sprzęcie, odbudowania bazy zaopatrzeniowej i generalny remont katowanego bez litości sprzętu jednostek zaopatrzeniowych. Po raz kolejny Korpusy Śmierci zbliżyły się do umocnień nieprzyjaciela i wryły w ziemię by zmiękczać jego opór w wyniku długotrwałego oblężenia. Tym jednak razem sytuacja była o tyle odmienna że w zasięgu imperialnych dział znalazł się cały zajmowany przez zdrajców teren włączając w to siedzibę arcyzdrajcy Xaphana.

Sam kardynał, w odróżnieniu od swoich dowódców, zdawał się nie przejmować sukcesami sług fałszywego Imperatora. Jacykolwiek doradcy, którzy wcześniej otaczali Xaphana zostali odsunięci w cień bowiem w tamtym czasie słuchał on jedynie Lorda Arkosa. Ten z kolei zapewniał go po wielokroć o siłach dalece potężniejszych od jego wrogów, które z dużym upodobaniem spoglądały na kardynalskie dzieło. Sam Arkos posiadać miał również licznych sojuszników gotowych przyjść mu na pomoc, a jedynym co pozostawało do zrobienia było odpowiednio poprosić. Otrzymawszy zgodę Xaphana Arkos zgromadził towarzyszących mu czarnoksiężników i rozpoczął piekielny rytuał. Dla jego zasilenia potrzebne były ogromne i niemożliwie krwawe ofiary złożone bogom Chaosu jednak paradoksalnie nie stanowiły one większego problemu bowiem populacja planety od dawna skażona była mocami Osnowy. Z pozoru nieszkodliwe symbole ośmioramiennej gwiazdy, którymi buntownicy, niemal co do jednego w dobrej wierze, znaczyli pojazdy, pancerze czy odzież dla szczęścia lub ochrony. Z każdym dniem znaki te sączyły swój nadnaturalny jad w dusze obcujących z nimi ludzi tym silniej im bardziej wierzyli oni w ich moc. Po dekadzie Vraksjanie co do jednego ulegli tak potężnemu skażeniu, że nie było już dla nich odwrotu. Wielu pogrążyło się w szaleństwie tak wielkim że gotowi byli dobrowolnie poświęcić swe życie byle tylko zdobyć dla siebie i swoich panów więcej łask tajemniczych potęg, których błogosławieństwo pozwalało przez tak długi czas opierać się najeźdźcom. Z czasem do dowództwa 88. Armii Oblężniczej zaczęły płynąć raporty o coraz częstszych zjawiskach, których natury lepiej było się nie domyślać. Nad Vraks zaczynały gromadzić się gęste, burzowe chmury, z których jednak nie padał deszcz. Rozcinające je błyskawice rozświetlały niebo nienaturalnym światłem sprawiającym że wyglądało ono niczym zalane krwią. Epicentrum formującej się nawałnicy znajdowało się zaś bezpośrednio nad Cytadelą gdzie formowała się trzeszcząca od błyskawic, wirująca kolumna czerwono-czarnych chmur. A to nie mogło zwiastować niczego dobrego...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...