niedziela, 28 czerwca 2020

Oblężenie Vraks cz17



https://youtu.be/mrIiKUgIU9Y


W czasie kiedy Mroczne Anioły uganiały się za zdradzieckimi Astartes po demolowanym przez siebie porcie gwiezdnym, tkwiące w okopach Korpusy Śmierci, nawet w obliczu osłabienia garnizonu przeciwnika, nie były w stanie dokonać jakiegokolwiek przełamania drugiej linii obrony. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że pierwotny plan zakładający czas całej operacji na dwanaście standardowych lat de facto poszedł się paść bowiem w dziewiątym roku 88. Armia Oblężnicza miała znajdować się na pozycjach wokół wewnętrznego pierścienia umocnień i w najlepsze maglować Cytadelę ogniem najcięższych dział. Tymczasem w dziewiątym roku operacji impas trwał w najlepsze a Lord Dowódca Zuehlke miał coraz więcej powodów do nerwowości, bo to co miało być dla niego łatwą i prostą odskocznią do dalszej kariery zaczynało wyglądać jak jej kamień grobowy. Na jego szczęście biurokratyczna maszyna zadziałała w miarę sprawnie i zasiliła 88. Armię Oblężniczą kolejnym, 46., Korpusem Liniowym liczącym sobie trzy świeże regimenty o pełnych stanach. Dla dowództwa były one niczym skarb ponieważ od samego początku wojny na Vraks szeregi walczących oddziałów topniały w częstokroć zastraszającym tempie, którego nie były w stanie w pełni skompensować nawet istne rzeki ludzi i sprzętu spływające z Krieg. Oczywiście zdarzało się że napływ uzupełnień przewyższał ponoszone straty jednak pełne stany w regimentach toczących od dziewięciu lat nieprzerwane walki były jedynie marzeniem ściętej głowy.
Pomimo braku jakichkolwiek szans na realizację założeń imperialnych planistów Lord Dowódca Zuehlke musiał nadal działać tak aby zminimalizować opóźnienie. Natomiast jeżeli osiągnięcie powodzenia miałoby okazać się całkowicie niemożliwe musiał mieć dowody na to, że robił wszystko co tylko było w jego mocy, by pokonać heretyków i tym samym oszczędzić sobie nadmiernego zainteresowania Inkwizycji bądź Komisariatu. Wykorzystując nowy Korpus Liniowy nakazał przygotowania do kolejnego wielkiego natarcia mającego przycisnąć obrońców na całej długość linii obronnych. Nowa dyrektywa Lorda Dowódcy doprowadziła do zmiany rutyny na vraksjańskim froncie. Do tej pory dowódcy zmęczonych i przerzedzonych regimentów ograniczali działalność swoich jednostek do tego, co w walkach o pierwszą linię umocnień było tępione każdym możliwym sposobem - operacji wykonywanych przez małe ugrupowania na wąskich odcinkach frontu. Działania takie nie miały na celu przyniesienia żadnych konkretnych rezultatów i były prowadzone w nadziei, że któryś z ataków przypadkiem będzie na tyle skuteczny, że utworzy przyczółek, który stanie się początkiem dużego przełamania. Wraz z nowymi rozkazami wszelkie inicjatywy tego typu ustały, a wszystkie siły szykowały się do kolejnej prowadzonej po kriegańsku ofensywy. W jej pierwszej fazie wspierana przez artylerię piechota miała przypuścić uderzenie na całej długości linii nieprzyjaciela, związać go bojem i zmusić by rzucił do walki wszystkie dostępne rezerwy. Na bezpośrednim zapleczu strefy walk oczekiwać miały korpusy uderzeniowe stanowiące klucz do powodzenia drugiego etapu czyli wykorzystania stworzonego przez piechotę wyłomu i wyjścia na tyły nieprzyjaciela. Optymistyczny wariant operacji zakładał nawet, że przy odpowiednim tempie natarcia jednostek zmechanizowanych możliwe miało być wbicie się w wewnętrzną linię umocnień zanim nieprzyjaciel zdoła się na nią wycofać i na niej okrzepnąć. Wszystko to stanowiło oczywiście powtórkę każdego wcześniejszego planu i stanowiło samo w sobie dowód braku większego talentu Lorda Dowódcy. W skali strategicznej plan był równie złożony i błyskotliwy jak genialny pomysł orka, którego grzybnia miała okazję załapać się na kilkukrotną pieszczotę pługiem albo szpadlem - Zuehlke prawdopodobnie wymamrotał mniej lub bardziej składnie swój błyskotliwy rozkaz po czym wrócił do żłopania wińska i obmacywania pokojówek, podczas gdy jego adiutanci formułowali dyrektywę na piśmie.
W skali operacyjnej i taktycznej na sztabowców oczekiwał za to mały koszmarek, jednak to już Zuehlkego raczej nie interesowało bo nie było jego zmartwieniem. A zmartwień i problemów do rozwiązania rozkaz Lorda Dowódcy przysporzył sztabowcom niemało. Po raz kolejny trzeba było przygotować zapotrzebowania na astronomiczne ilości amunicji, paliwa i części zamiennych, w końcu procedury i papierologia dla Departamento Munitorum zawsze były nienaruszalną świętością. W momencie, w którym zamówione zaopatrzenie zaczęłoby spływać na Vraks, konieczne było odpowiednie przekształcenie tej rzeki w coraz mniejsze strumienie spływające do odpowiednich magazynów i jednostek. Niezależnie od stopnia złożoności były to jednak działania relatywnie przewidywalne i, co więcej, dające się w większości zaplanować na stopniu centralnym. Zupełnie inną bajką było planowanie samego uderzenia. To, co dla Lorda Dowódcy było wybełkotaniem kilku zdań, dla oficerów sztabowych wszystkich szczebli oznaczało wielodniowe piekło tworzenia planów w możliwie dużej liczbie wariantów - zarówno po to by zminimalizować konieczność działania na gorąco w chaosie walk jak i po to by stertą papieru ochronić swoją potylicę w razie gdyby coś poszło mocno nie tak. Robota sztabowa, zgodnie z kriegańskimi tradycjami, szła niezmordowanie. Dowództwa korpusów formułowały cele dla regimentów, zamieniały je w rozkazy i przekazywały do podległych sobie jednostek. Rozkazy otrzymane z dowództw korpusów regimenty zamieniały na cele dla wchodzących w ich skład kompanii, na ich podstawie formułowane były szczegółowe rozkazy i przekazywane dalej. Na szczeblu kompanii działo się dokładnie to samo, jednak rozkazy wydawane były już raczej ustnie niż na piśmie, zaś dowodzący poszczególnymi plutonami porucznicy ustnie komunikowali wyznaczone zadania podlegającym sobie wachmistrzom. Kilka zdań Lorda Dowódcy zamieniło się w tysiące mikroskopijnych zadań. Piechota kombinowała jak zająć dany okop czy zlikwidować stanowisko ciężkiego boltera i przy okazji nie dać przerobić się na krwawe konfetti albo jak najdrożej sprzedać swoje życie. Artylerzyści szacowali czasy realizacji kolejnych zadań ogniowych, przygotowywali wstępne nastawy celowników i szykowali zapotrzebowania na pociski dymne, odłamkowe, pewnie nawet nieco przeciwpancernych. Plutony, kompanie i całe regimenty modyfikowały swoje wstępne plany w miarę jak koordynowano operację pomiędzy jednostkami.
Plany operacyjne i taktyczne stanowiły jednak jedynie fragment układanki, którą przyszło opanować kriegańskim sztabowcom. Jej kolejny, niemniej ważny i niemniej złożony element stanowił aspekt logistyczny. Również i w tym przypadku działania na najwyższym szczeblu były relatywnie proste - należało złożyć zapotrzebowania na odpowiednią ilość sprzętu, pojazdów, amunicji, paliwa, części zamiennych i czegokolwiek co miało być potrzebne nacierającym regimentom. Relatywność prostoty brała się oczywiście z konieczności wypełnienia całej góry papierologii, dla Departamento Munitorum tak świętej że pojedynczy błąd w stustronicowym zapotrzebowaniu prowadził nieraz do jego odrzucenia. Biurokratyczne piekiełko bledło jednak w porównaniu z koniecznością przyjęcia napływających dostaw i wpuszczenia ich w logistyczny krwiobieg 88. Armii Oblężniczej. Zaplanowania wymagał harmonogram rotacji okrętów zaopatrzeniowych przez improwizowany port gwiezdny na Pustkowiach van Meerslanda, dograny z nim musiał być rozkład jazdy pociągów, które rozwieźć miały przywiezione dobra do rozsianych po zapleczu frontu magazynów skąd kolumny zaopatrzeniowe miały dostarczyć je do adresatów. Równocześnie w łańcuchu logistycznym należało uwzględnić dostawy kriegańskiego mięsa armatniego, które stałym strumieniem spływało na Vraks. Kiedy wszystko było dograne i gotowe, oficjalny dokument spoczął na biurku Lorda Dowódcy by oczekiwać na jego łaskawy podpis. Rozpoczęcie uderzenia, które w założeniach miało odwrócić losy wojny, zostało wyznaczone na 101.822M41.
Przygotowania do kolejnej operacji na wielką skalę nie mogły ujść uwadze zdrajców. Korpusy Śmierci ograniczyły jakiekolwiek rajdy do małych wypadów dla rozpoznania pozycji nieprzyjaciela        i / lub pozyskania jeńców, z których potem można by czule wydusić wszelkie informacje. Ograniczeniu uległ również ostrzał kriegańskiej artylerii, chociaż dotychczas obsługa dział była aż nazbyt skora do przewietrzenia luf przy każdej nadarzającej się okazji. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na zbliżające się uderzenie więc obrońcy Vraks postanowili wtrącić swoje trzy grosze do przygotowań nieprzyjaciela. Zasypywali pociskami artyleryjskimi cały obszar okopów i ich zaplecza byle tylko utrudnić życie krieganom. Zdemolowanie drogi albo okopu łącznikowego było całkiem zadowalające jednak szczególną uwagą darzono miejsca gdzie podejrzewano, że imperialne wojska gromadziły zapasy (szczególnie zapasy wszystkiego co robi BUM) od razu przeprowadzali solidne bombardowanie takiego rejonu i nieraz ich ogień odnosił całkiem przyzwoite skutki jednak zawsze wiązał się ze sporym ryzykiem. Kriegańscy obserwatorzy i artylerzyści niemal w pełnej gotowości oczekiwali na ostrzał zdrajców by niemal natychmiast odpowiedzieć ogniem kontrbateryjnym. Nie żeby wynikało to z jakiejś szczególnej troski o życie własne lub towarzyszy broni, tak po prostu wskazywała zimna logika. Każde rozbite działo zdrajców oznaczało, że będą oni mieli jedną lufę mniej do przeciwdziałania natarciu 88. Armii Oblężniczej.
Wielkie uderzenie Korpusów Śmierci miało zostać poprzedzone trwającym cztery dni przygotowaniem artyleryjskim, które po raz kolejny na wszelki zdrowy rozsądek powinno swoją potęgą zdmuchnąć umocnienia zdrajców. Na liczącym 250km froncie zgromadzonych zostało (według moich szacunków) około 50 tysięcy dział, w tym 15-20 tysięcy ciężkich, co oznaczało że na jeden kilometr frontu przypadało, bagatela, 200 luf. Bardziej obrazowo - gdyby wszystkie zgromadzone działa ustawić jedno obok drugiego w linii, odstęp pomiędzy lufami wynosiłby 5 metrów. W rzeczywistości ustawione były oczywiście w różnych odległościach od frontu, co nie zmienia faktu, że zgromadzona potęga artyleryjska robiła wrażenie nawet jak na realia 41. Millenium. Cała ta potęga przypomniała zdrajcom o swoim potencjale w 089.822M41. Przygotowanie artyleryjskie samo w sobie mogło stanowić dowód skali przeprowadzonej operacji logistycznej - pojedynczy Earthshaker w ciągu jednej doby potrafił pochłonąć około 80 ton amunicji, Medusa w tym samym czasie pożerała około 150 ton. Przy liczebności ciężkich dział na vraksjańskim froncie sprowadzało się to do około 1,5 miliona ton amunicji, a uwzględnienie artylerii polowej podnosiło ten rachunek o kolejne 500 tysięcy ton i sprowadzało dzienne zapotrzebowanie do bagatela 2 milionów ton amunicji artyleryjskiej DZIENNIE. Do tego oczywiście koniecznie należy doliczyć części zamienne - zamki, lufy, oporopowrotniki - wymieniane na bieżąco w bezlitośnie i nieustannie katowanych działach. Wszystko to należało dostarczać do jednostek frontowych wraz z całą resztą zaopatrzenia niezbędnego oddziałom, które w najbliższych dniach miały ruszyć do walki - karabinów, granatów, amunicji do broni ciężkiej, bandaży, wkładów do aparatów oddechowych czy tak prozaicznych rzeczy jak płaszcze, buty, prowiant i woda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...