W czasie kiedy Mroczne Anioły
uganiały się za zdradzieckimi Astartes po demolowanym przez siebie porcie
gwiezdnym, tkwiące w okopach Korpusy Śmierci, nawet w obliczu osłabienia
garnizonu przeciwnika, nie były w stanie dokonać jakiegokolwiek przełamania drugiej
linii obrony. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że pierwotny plan zakładający
czas całej operacji na dwanaście standardowych lat de facto poszedł się paść
bowiem w dziewiątym roku 88. Armia Oblężnicza miała znajdować się na pozycjach
wokół wewnętrznego pierścienia umocnień i w najlepsze maglować Cytadelę ogniem
najcięższych dział. Tymczasem w dziewiątym roku operacji impas trwał w
najlepsze a Lord Dowódca Zuehlke miał coraz więcej powodów do nerwowości, bo to
co miało być dla niego łatwą i prostą odskocznią do dalszej kariery zaczynało
wyglądać jak jej kamień grobowy. Na jego szczęście biurokratyczna maszyna
zadziałała w miarę sprawnie i zasiliła 88. Armię Oblężniczą kolejnym, 46.,
Korpusem Liniowym liczącym sobie trzy świeże regimenty o pełnych stanach. Dla
dowództwa były one niczym skarb ponieważ od samego początku wojny na Vraks
szeregi walczących oddziałów topniały w częstokroć zastraszającym tempie,
którego nie były w stanie w pełni skompensować nawet istne rzeki ludzi i
sprzętu spływające z Krieg. Oczywiście zdarzało się że napływ uzupełnień
przewyższał ponoszone straty jednak pełne stany w regimentach toczących od
dziewięciu lat nieprzerwane walki były jedynie marzeniem ściętej głowy.
Pomimo braku jakichkolwiek szans na
realizację założeń imperialnych planistów Lord Dowódca Zuehlke musiał nadal
działać tak aby zminimalizować opóźnienie. Natomiast jeżeli osiągnięcie
powodzenia miałoby okazać się całkowicie niemożliwe musiał mieć dowody na to,
że robił wszystko co tylko było w jego mocy, by pokonać heretyków i tym samym
oszczędzić sobie nadmiernego zainteresowania Inkwizycji bądź Komisariatu.
Wykorzystując nowy Korpus Liniowy nakazał przygotowania do kolejnego wielkiego
natarcia mającego przycisnąć obrońców na całej długość linii obronnych. Nowa
dyrektywa Lorda Dowódcy doprowadziła do zmiany rutyny na vraksjańskim froncie.
Do tej pory dowódcy zmęczonych i przerzedzonych regimentów ograniczali
działalność swoich jednostek do tego, co w walkach o pierwszą linię umocnień
było tępione każdym możliwym sposobem - operacji wykonywanych przez małe
ugrupowania na wąskich odcinkach frontu. Działania takie nie miały na celu
przyniesienia żadnych konkretnych rezultatów i były prowadzone w nadziei, że
któryś z ataków przypadkiem będzie na tyle skuteczny, że utworzy przyczółek,
który stanie się początkiem dużego przełamania. Wraz z nowymi rozkazami
wszelkie inicjatywy tego typu ustały, a wszystkie siły szykowały się do
kolejnej prowadzonej po kriegańsku ofensywy. W jej pierwszej fazie wspierana
przez artylerię piechota miała przypuścić uderzenie na całej długości linii
nieprzyjaciela, związać go bojem i zmusić by rzucił do walki wszystkie dostępne
rezerwy. Na bezpośrednim zapleczu strefy walk oczekiwać miały korpusy
uderzeniowe stanowiące klucz do powodzenia drugiego etapu czyli wykorzystania
stworzonego przez piechotę wyłomu i wyjścia na tyły nieprzyjaciela.
Optymistyczny wariant operacji zakładał nawet, że przy odpowiednim tempie
natarcia jednostek zmechanizowanych możliwe miało być wbicie się w wewnętrzną
linię umocnień zanim nieprzyjaciel zdoła się na nią wycofać i na niej
okrzepnąć. Wszystko to stanowiło oczywiście powtórkę każdego wcześniejszego
planu i stanowiło samo w sobie dowód braku większego talentu Lorda Dowódcy. W
skali strategicznej plan był równie złożony i błyskotliwy jak genialny pomysł
orka, którego grzybnia miała okazję załapać się na kilkukrotną pieszczotę
pługiem albo szpadlem - Zuehlke prawdopodobnie wymamrotał mniej lub bardziej
składnie swój błyskotliwy rozkaz po czym wrócił do żłopania wińska i obmacywania
pokojówek, podczas gdy jego adiutanci formułowali dyrektywę na piśmie.
W skali operacyjnej i taktycznej na
sztabowców oczekiwał za to mały koszmarek, jednak to już Zuehlkego raczej nie
interesowało bo nie było jego zmartwieniem. A zmartwień i problemów do
rozwiązania rozkaz Lorda Dowódcy przysporzył sztabowcom niemało. Po raz kolejny
trzeba było przygotować zapotrzebowania na astronomiczne ilości amunicji,
paliwa i części zamiennych, w końcu procedury i papierologia dla Departamento
Munitorum zawsze były nienaruszalną świętością. W momencie, w którym
zamówione zaopatrzenie zaczęłoby spływać na Vraks, konieczne było odpowiednie
przekształcenie tej rzeki w coraz mniejsze strumienie spływające do
odpowiednich magazynów i jednostek. Niezależnie od stopnia złożoności były to
jednak działania relatywnie przewidywalne i, co więcej, dające się w większości
zaplanować na stopniu centralnym. Zupełnie inną bajką było planowanie samego
uderzenia. To, co dla Lorda Dowódcy było wybełkotaniem kilku zdań, dla oficerów
sztabowych wszystkich szczebli oznaczało wielodniowe piekło tworzenia planów w
możliwie dużej liczbie wariantów - zarówno po to by zminimalizować konieczność
działania na gorąco w chaosie walk jak i po to by stertą papieru ochronić swoją
potylicę w razie gdyby coś poszło mocno nie tak. Robota sztabowa, zgodnie z
kriegańskimi tradycjami, szła niezmordowanie. Dowództwa korpusów formułowały
cele dla regimentów, zamieniały je w rozkazy i przekazywały do podległych sobie
jednostek. Rozkazy otrzymane z dowództw korpusów regimenty zamieniały na cele
dla wchodzących w ich skład kompanii, na ich podstawie formułowane były
szczegółowe rozkazy i przekazywane dalej. Na szczeblu kompanii działo się
dokładnie to samo, jednak rozkazy wydawane były już raczej ustnie niż na
piśmie, zaś dowodzący poszczególnymi plutonami porucznicy ustnie komunikowali
wyznaczone zadania podlegającym sobie wachmistrzom. Kilka zdań Lorda Dowódcy
zamieniło się w tysiące mikroskopijnych zadań. Piechota kombinowała jak zająć
dany okop czy zlikwidować stanowisko ciężkiego boltera i przy okazji nie dać
przerobić się na krwawe konfetti albo jak najdrożej sprzedać swoje życie.
Artylerzyści szacowali czasy realizacji kolejnych zadań ogniowych,
przygotowywali wstępne nastawy celowników i szykowali zapotrzebowania na
pociski dymne, odłamkowe, pewnie nawet nieco przeciwpancernych. Plutony,
kompanie i całe regimenty modyfikowały swoje wstępne plany w miarę jak
koordynowano operację pomiędzy jednostkami.
Plany operacyjne i taktyczne
stanowiły jednak jedynie fragment układanki, którą przyszło opanować
kriegańskim sztabowcom. Jej kolejny, niemniej ważny i niemniej złożony element
stanowił aspekt logistyczny. Również i w tym przypadku działania na najwyższym
szczeblu były relatywnie proste - należało złożyć zapotrzebowania na
odpowiednią ilość sprzętu, pojazdów, amunicji, paliwa, części zamiennych i
czegokolwiek co miało być potrzebne nacierającym regimentom. Relatywność
prostoty brała się oczywiście z konieczności wypełnienia całej góry
papierologii, dla Departamento Munitorum tak świętej że pojedynczy błąd w
stustronicowym zapotrzebowaniu prowadził nieraz do jego odrzucenia.
Biurokratyczne piekiełko bledło jednak w porównaniu z koniecznością przyjęcia
napływających dostaw i wpuszczenia ich w logistyczny krwiobieg 88. Armii
Oblężniczej. Zaplanowania wymagał harmonogram rotacji okrętów zaopatrzeniowych
przez improwizowany port gwiezdny na Pustkowiach van Meerslanda, dograny z nim
musiał być rozkład jazdy pociągów, które rozwieźć miały przywiezione dobra do
rozsianych po zapleczu frontu magazynów skąd kolumny zaopatrzeniowe miały
dostarczyć je do adresatów. Równocześnie w łańcuchu logistycznym należało
uwzględnić dostawy kriegańskiego mięsa armatniego, które stałym strumieniem
spływało na Vraks. Kiedy wszystko było dograne i gotowe, oficjalny dokument
spoczął na biurku Lorda Dowódcy by oczekiwać na jego łaskawy podpis.
Rozpoczęcie uderzenia, które w założeniach miało odwrócić losy wojny, zostało
wyznaczone na 101.822M41.
Przygotowania do kolejnej operacji na
wielką skalę nie mogły ujść uwadze zdrajców. Korpusy Śmierci ograniczyły
jakiekolwiek rajdy do małych wypadów dla rozpoznania pozycji
nieprzyjaciela i / lub pozyskania
jeńców, z których potem można by czule wydusić wszelkie informacje.
Ograniczeniu uległ również ostrzał kriegańskiej artylerii, chociaż dotychczas
obsługa dział była aż nazbyt skora do przewietrzenia luf przy każdej
nadarzającej się okazji. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na
zbliżające się uderzenie więc obrońcy Vraks postanowili wtrącić swoje trzy
grosze do przygotowań nieprzyjaciela. Zasypywali pociskami artyleryjskimi cały
obszar okopów i ich zaplecza byle tylko utrudnić życie krieganom. Zdemolowanie
drogi albo okopu łącznikowego było całkiem zadowalające jednak szczególną uwagą
darzono miejsca gdzie podejrzewano, że imperialne wojska gromadziły zapasy
(szczególnie zapasy wszystkiego co robi BUM) od razu przeprowadzali solidne
bombardowanie takiego rejonu i nieraz ich ogień odnosił całkiem przyzwoite
skutki jednak zawsze wiązał się ze sporym ryzykiem. Kriegańscy obserwatorzy i
artylerzyści niemal w pełnej gotowości oczekiwali na ostrzał zdrajców by niemal
natychmiast odpowiedzieć ogniem kontrbateryjnym. Nie żeby wynikało to z jakiejś
szczególnej troski o życie własne lub towarzyszy broni, tak po prostu
wskazywała zimna logika. Każde rozbite działo zdrajców oznaczało, że będą oni
mieli jedną lufę mniej do przeciwdziałania natarciu 88. Armii Oblężniczej.
Wielkie uderzenie Korpusów Śmierci
miało zostać poprzedzone trwającym cztery dni przygotowaniem artyleryjskim,
które po raz kolejny na wszelki zdrowy rozsądek powinno swoją potęgą zdmuchnąć
umocnienia zdrajców. Na liczącym 250km froncie zgromadzonych zostało (według
moich szacunków) około 50 tysięcy dział, w tym 15-20 tysięcy ciężkich, co
oznaczało że na jeden kilometr frontu przypadało, bagatela, 200 luf. Bardziej
obrazowo - gdyby wszystkie zgromadzone działa ustawić jedno obok drugiego w
linii, odstęp pomiędzy lufami wynosiłby 5 metrów. W rzeczywistości ustawione
były oczywiście w różnych odległościach od frontu, co nie zmienia faktu, że
zgromadzona potęga artyleryjska robiła wrażenie nawet jak na realia 41.
Millenium. Cała ta potęga przypomniała zdrajcom o swoim potencjale w
089.822M41. Przygotowanie artyleryjskie samo w sobie mogło stanowić dowód skali
przeprowadzonej operacji logistycznej - pojedynczy Earthshaker w ciągu jednej
doby potrafił pochłonąć około 80 ton amunicji, Medusa w tym samym czasie
pożerała około 150 ton. Przy liczebności ciężkich dział na vraksjańskim froncie
sprowadzało się to do około 1,5 miliona ton amunicji, a uwzględnienie artylerii
polowej podnosiło ten rachunek o kolejne 500 tysięcy ton i sprowadzało dzienne
zapotrzebowanie do bagatela 2 milionów ton amunicji artyleryjskiej DZIENNIE. Do
tego oczywiście koniecznie należy doliczyć części zamienne - zamki, lufy,
oporopowrotniki - wymieniane na bieżąco w bezlitośnie i nieustannie katowanych
działach. Wszystko to należało dostarczać do jednostek frontowych wraz z całą
resztą zaopatrzenia niezbędnego oddziałom, które w najbliższych dniach miały
ruszyć do walki - karabinów, granatów, amunicji do broni ciężkiej, bandaży,
wkładów do aparatów oddechowych czy tak prozaicznych rzeczy jak płaszcze, buty,
prowiant i woda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz