https://www.youtube.com/watch?v=h2B6_o49zNc
Kiedy uderzenie heretyków zostało zatrzymane przyszedł
czas na reorganizację. 1. Korpus po zebranym laniu wymagał dużej ilości
uzupełnień zarówno w ludziach jak i sprzęcie. Przybywające oddziały, pomimo
wstępnego wyszkolenia na swoim macierzystym świecie, wymagały zgrania i
ostatecznego zorganizowania. Dostarczane zaopatrzenie i sprzęt, nim trafiły do
docelowych odbiorców, musiały zostać przetrawione przez
biurokratyczno-logistyczną machinę frontowego zaplecza. Jedno i drugie,
niezależnie od tego jak sprawne i zorganizowane, wymagało czasu, a tego 1.
Korpusowi bardzo brakowało.
W obliczu do niedawna rozwijającego
się z powodzeniem kontruderzenia zdrajców natarcia pozostałych trzech Korpusów
Liniowych zostały wstrzymane by całość sił i środków przekierować do
powstrzymania uderzenia nieprzyjaciela, które bezpośrednio zagrażało istnieniu
całej 88. Armii Oblężniczej. Ostateczne złamanie sił wiernych zdrajcy Xaphanowi
znajdowało się niemal na wyciągnięcie ręki imperialnych dowódców jednak w
ostatniej chwili wyślizgnęło im się ono z rąk i de facto zamieniło w porażkę.
Co prawda zdrajcom nie udało się wyjść na zaplecze sił imperialnych jednak
dzięki osiągniętemu na północy powodzeniu zyskali oni możliwość ewakuowania
większości swoich sił na drugą linię umocnień czyniąc je tym samym o wiele
potężniejszymi aniżeli zakładali imperialni planiści. Jakikolwiek bezpośredni
atak na tak obsadzone fortyfikacje był niemal proszeniem się o baty podobne do
tych, które na początku walk o pierwszą linię zebrał 149. Regiment Oblężniczy.
Po raz kolejny Korpusy Śmierci miały wkopać się w ziemię by w długotrwałych
walkach na wyniszczenie wykrwawić nieprzyjaciela do stopnia, w którym nie
będzie on zdolny do dalszej obrony swoich pozycji.
Nim dotarły do drugiej linii
umocnień, nacierające oddziały 88. Armii Oblężniczej zajmowały znajdujące się
na zdobywanym terenie magazyny należące niegdyś do Departamento Munitorum.
Wielkie, wydrążone we Vraksjańskiej skale komory, kiedyś tętniące ruchem
jednostek logistycznych, pełne wszelkiej maści sprzętu i zaopatrzenia były
idealnie puste, zaś kroki sprawdzających je żołnierzy odbijały się echem od
gołych ścian. Jakiekolwiek znajdujące się w nich zaopatrzenie, broń, amunicja
czy wyposażenie zostały ewakuowane za drugą linię obrony na długo przed przybyciem
sił wiernych Imperium. Stanowiły one kluczowy element dalszego oporu zdrajców,
równoważąc, przynajmniej do czasu, napływ astronomicznych ilości zaopatrzenia
przeznaczonego dla 88. Armii Oblężniczej.
Kiedy kriegańska piechota dotarła w
bezpośrednie sąsiedztwo drugiej linii umocnień powtórzył się scenariusz sprzed
niemal dokładnie trzech standardowych lat - któregoś dnia przemieszczające się
do przodu oddziały zostały wstrzymane by wstępnie wryć się w miękką vraksjańską
ziemię. Po raz drugi całość zaczęła się od dwuosobowych dziur, które z czasem
zaczęły się łączyć na poziomie plutonów, kompanii i całych regimentów. Wkrótce
od nowopowstałej linii frontu, niczym macki, wyciągnęły się rowy łącznikowe
spinające ją z dotychczasową siecią okopów i zamieniające Pustkowia Van
Meerslanda w istny wygrzebany w ziemi labirynt - nierzadko zdarzało się, iż
żołnierze, którzy nieopatrznie wyszli ze swojego sektora, całkowicie się gubili
i całymi godzinami bezskutecznie próbowali odnaleźć drogę do swoich pozycji.
Wraz z tradycyjnymi dla
dotychczasowej wojny okopami powrócił równie dla niej typowy ostrzał
artyleryjski, którym obie strony zajadle się pozdrawiały. Bezlitosnym
ostrzałem zarówno Imperium jak i zdrajcy próbowali wystawić przeciwnikowi
możliwie najwyższy rachunek za zajmowanie pozycji na linii frontu. Śmierć
powróciła na Vraks w swojej typowej postaci spadającego pocisku artyleryjskiego
- niespodziewana, pozbawiona chwały i splendoru.
Pierwsze
pełnoskalowe uderzenie sił imperialnych na linie obrony zdrajców miało miejsce
w 120.816M41. Po trwającym całe godziny a nawet dni ostrzale artyleryjskim nie
mniej niż sześć pełnych regimentów przypuściło szturm na pozycje
nieprzyjaciela. W kolejnych falach kriegańska piechota nacierała na umocnione
pozycje zdrajców słono płacąc żołnierską krwią za każdy przebyty metr. Na
większości odcinków imperialne uderzenia były powstrzymywane i odpierane istną
ścianą ognia broni automatycznej i artylerii, jednak zdarzały się miejsca, w
których obrońcy nie byli zdolni przeciwstawić się determinacji i poświęceniu
kriegańskich Gwardzistów. Tam, plutony lub całe kompanie, zdolne były do
stworzenia przyczółków co jednak na niewiele się zdawało bowiem ostrzał ze
strony zdrajców szybko izolował je od potencjalnych posiłków. Niedługo później
heretycy wyprowadzali uderzenie na wyczerpanych i pozbawionych zaopatrzenia
Kriegan by wyprzeć lub wybić ich w zajadłej, toczonej każdą dostępną bronią
walce wręcz.
Cała
wojna na powrót stała się cyklem odpieranych uderzeń, z których każde
następne wymagało zaangażowania większej liczby ludzi i sprzętu. Ofensywa
odparta pierwszego dnia była ponawiania w dniu następnym jednak na szerszym
odcinku, tak by zneutralizować lub związać walką pozycje, które oskrzydlały
wcześniejsze uderzenie i stanowiły klucz do jego powodzenia. W trakcie walk
okazywało się że na skrzydłach nacierających oddziałów znajdowały się kolejne
pozycje, z których nieprzyjaciel mógł wyprowadzać przeciwuderzenia więc
kolejnego dnia odcinek natarcia poszerzał się i cały scenariusz powtarzał się
od początku.
W
czasie kiedy na większości frontu toczyły się bezproduktywne walki oblężnicze,
na północy 1. Korpus zakończył przyjmowanie uzupełnień (czyli de facto wiele z
jego oddziałów po prostu zostało sformowane i wyposażone od zera) i ponownie
ruszył do wyznaczonego natarcia. Tym razem jednak rozwijało się ono
zdecydowanie wolniej, w oparciu o rozbudowywane na bieżąco linie umocnień. Na
odcinku uderzenia zdrajcy nie próbowali stawiać już zdecydowanego oporu i
ograniczali się do niewielkich potyczek toczonych wśród rdzewiejących od roku
pod vraksjańskim niebem rozbitych dział i wraków zniszczonych czołgów i
transporterów opancerzonych. Żadne ze starć nie trwało długo - przemieszczająca
się za nacierającą piechotą artyleria pozostawała w gotowości do niemal
natychmiastowego otwarcia ognia i zdmuchnięcia jakichkolwiek pozycji
nieprzyjaciela. Zdrajcy zbierali cięgi jakich jeszcze nie widzieli w tej wojnie
- walczący w otwartym terenie lub, w najlepszym razie, skryci w ruinach lub
płytkich okopach musieli stawić czoła całej determinacji i wyszkoleniu korpusów
śmierci więc tysiącami ginęli roznoszeni na strzępy bezlitosnym ogniem
artylerii i kriegańskimi bagnetami. Imperialne natarcia diametralnie różniły
się od niemal wariackiego pędu sprzed roku. Nauczeni zabranym laniem oficerowie
przeprowadzali swoje operacje powoli i metodycznie - przed postępującymi do
przodu piechociarzami przesuwał się artyleryjski walec, tak potężny że jedynym
wyborem pozostającym zdrajcom było wycofać się lub zginąć. Jeżeli cokolwiek
przetrwało nawałę było okrążane i metodycznie likwidowane przez oddziały
drugiego rzutu podczas gdy linia frontu powoli lecz nieustannie zmierzała ku
drugiej linii umocnień. Po sześciu miesiącach 1. Korpus osiągnął pozycje sprzed
wielkiego kontrataku zdrajców, ostatecznie odzyskując cały stracony w czasie
tamtego straszliwego tygodnia teren. Stojąca na drodze Korpusu Strefa
Mieszkalna nr 1 uznana została za nieistotną z punktu widzenia prowadzenia
wojny jak również nie miała niemal jakiejkolwiek wagi jako zdobycz (ot zwykłe
prefabrykowane bloki mieszkalne dla niewolni… wykwalifikowanej siły roboczej
pracującej ku chwale Imperium i która nawet dostawała jeść). W rezultacie w
całości została obrócona w perzynę bezlitosnym ostrzałem artyleryjskim i zajęta
niemal bez walki pod koniec 816M41. Dzięki temu 1. Korpus zajął swoje pozycje
wzdłuż drugiej linii umocnień Cytadeli, ostatecznie zamykając liczący sobie
250km pierścień oblężenia i dołączając do rzezi powtarzanych nieustannie
szturmów. Wkrótce cała ziemia niczyja zamieniła się w piekielny krajobraz tak
dobrze znany z walk o pierwszą linię obrony. Nieustający ostrzał artyleryjski
tworzył nowe, zasypywał lub pogłębiał istniejące kratery. Wszędzie zalegały
ludzkie zwłoki lub ich strzępy, które we wszechobecnej wilgoci niemal
natychmiast zaczynały gnić rozsiewając duszący fetor śmierci mieszający się z
pyłem i zjadliwym kordytowym dymem zasnuwającymi całą strefę walk. Wojna
przyjęła postać pozycyjną w najczystszej formie - obie strony siedziały w
swoich umocnieniach całkowicie zadowalając się utrzymaniem dotychczasowych
pozycji. Oczywiście całkowity bezruch fatalnie wpływałby na morale żołnierzy
więc krieganie i zdrajcy serwowali sobie wzajemnie dość intensywny program
rozrywkowy. Jego głównym składnikiem był oczywiście ostrzał artylerii jednak
niemal identyczną popularnością cieszyły się wszelkiej maści wypady w kierunku
wrogich pozycji. Najczęściej rajdy te miały na celu pochwycenie jeńców poprzez
szybkie i ciche zdobycie pojedynczego posterunku czy nawet zwykłe danie w łeb
wartownikowi. Ogłuszeni wrogowie byli potem wleczeni ku własnym pozycjom by
tam, zazwyczaj na torturach, wydobyć z nich wszelkie informacje jakimi
dysponowali. Podobnie często organizowane wypady miały na celu wycięcie
przeciwnikowi psikusa w postaci obrzucenia odcinka jego okopów dużą ilością
granatów i późniejsze spierdzielenie na własne pozycje. Dowództwo 88. Armii
ograniczało aktywność bojową już od poziomu plutonu wzwyż by skupić się na
maglowaniu umocnień zdrajców przy jednoczesnej minimalizacji własnych strat.
Pomniejsze sukcesy były uznawane przez imperialnych oficerów za nieprzynoszące
korzyści dla ogólnego wysiłku wojennego i o wiele bardziej pożądane były
poprzedzone długotrwałym wycieńczaniem przeciwnika i mogące przynieść decydujące
przełamanie wielkie operacje na poziomie co najmniej regimentu. Jedną z takich
operacji było przeprowadzone przez 158. Regiment w 649.818M41 uderzenie na
jeden z silosów obrony laserowej.
Konstruowany
przez imperialnych inżynierów silos posiadał wyjątkowo solidną konstrukcję i
dodatkowo był zaryty głęboko w ziemi by ochronić go przed potencjalnym
ostrzałem orbitalnym. Znajdująca się na vraksjańskim froncie artyleria lufowa
nie miała nawet co marzyć o zadaniu potężnej budowli jakichkolwiek uszkodzeń
więc dowództwo zrezygnowało z przygotowania artyleryjskiego i postawiło na
element zaskoczenia. Natarcie miało być prowadzone przez oddziały grenadierów,
których zadaniem było przedarcie się przez zasieki i pola minowe oraz zajęcie
leżących na powierzchni pozycji zdrajców. Wtedy
oddziały grenadierów miały zostać wsparte przez napływającą regularną
piechotę i kontynuować szturm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz