niedziela, 19 kwietnia 2020

Oblężenie Vraks cz13



https://youtu.be/_l19JEA7-co

W gęstym, niemal lepkim, mroku nocy grenadierzy wyruszyli przez ziemię niczyją przemykając od krateru do krateru. Zadanie było o tyle proste że teren przez całe tygodnie był orany bezlitosnym ogniem artyleryjskim, który przekształcił niegdyś płaską, pozbawioną szczegółów równinę w iście księżycowy krajobraz. W krótkich skokach plutony przemieszczały się w kierunku wyznaczonego celu robiąc krótkie przerwy w chwilach kiedy na niebie rozbłyskiwały pociski oświetlające wystrzeliwane przez pilnujących przedpola zdrajców. Grenadierzy zamierali w bezruchu tam gdzie się znajdowali - ci w kraterach po prostu przywierali do ścian od strony linii nieprzyjaciela zaś ci, którzy nadal mieli pecha znajdować się w otwartym polu, po prostu udawali martwych wśród niezliczonych ciał innych gwardzistów, którzy wcześniej podejmowali próbę przebycia tego samego odcinka. Kiedy jasno świecące, opadające na spadochronie paskudztwo w końcu zgasło ziemia niczyja znów zaczynała pełzać w mroku gdy krieganie na powrót zaczynali przemieszczać się do wyznaczonego celu. Gdyby na tym etapie wszystko poszło gładko życie na Vraks wyglądałoby zdecydowanie zbyt pięknie więc niektóre drużyny wpadały w ciemnościach na mniejsze lub większe grupki zdrajców. Kiedy dochodziło do kontaktu w ruch tradycyjnie szły bagnety, kolby, łopatki i wszelka inna broń biała, smolisty mrok rozświetlały wypuszczane na ślepo serie i eksplodujące granaty jednak każde z tych starć kończyło się niemal natychmiast i ziemia niczyja na powrót pogrążała się w ciemności. Na tym etapie vraksjanie w najmniejszym stopniu nie podejrzewali jeszcze szykującego się szturmu uznając wybuchające starcia za typową aktywność nieprzyjaciela. Po kilku godzinach grenadierzy osiągnęli przedpole silosu i przystąpili do wycinania przejść przez zapory z drutu ostrzowego. Metr po metrze, mozolnie i systematycznie przecinali kolejne druty kłując jednocześnie ziemię przy pomocy bagnetów w poszukiwaniu zagrzebanych przez zdrajców min.
            Odwieczna zasada mówi, że jeżeli coś może pójść nie tak to  stanie się to w najmniej odpowiednim momencie i tak samo miało być i tym razem. W pewnym momencie nad głowy przedzierających się przez zasieki grenadierów wzbił się pocisk oświetlający i cały misterny plan poszedł w… wziął w łeb. W białym, magnezjowym świetle jeden z wartowników jak zawsze dostrzegł zryte artyleryjskim ogniem przedpole i zasieki, gdzie jednak coś mu nie pasowało… Coś pełzało wśród drutów i uparcie je przecinało, a co gorsza miało kształty podobne tych, którzy przysłani zostali na Vraks by zdławić zarzewie świętej wojny. Nie chcąc ryzykować w najlepszym razie rozstrzelania przez kardynalskich egzekutorów, wartownik wydarł się na całe gardło wywrzaskując hasło alarmowe. Krzyk urwał się niemal natychmiast później bowiem płuca wartownika odparowały razem z resztą jego korpusu gdy trafiła w niego wiązka imperialnego hellguna. Na nieszczęście kriegańskich grenadierów ten krótki, urwany wrzask był wszystkim czego potrzebowali zdrajcy by podnieść alarm. Ci, którzy drzemali na frontowych pozycjach zerwali się na równe nogi i rzucili na swoje pozycje, a wyjące syreny i wrzaski oficerów wyrwały z łóżek wszystkich śpiących smacznie w podziemnych schronach.
            Jakikolwiek element zaskoczenia, który posiadali kriegańscy grenadierzy, szlag trafił niemal na miejscu - żołnierze nadal żmudnie przecinali druty i kłuli ziemię w poszukiwaniu min gdy zdrajcy otworzyli ogień. Niemal natychmiast do ognia broni osobistej dołączyły stubbery i ciężkie boltery orające ziemię wielkokalibrowymi pociskami. Przed krieganami stanęła dokładnie taka sama alternatywa jak cztery lata temu przed 9. kompanią 261. Regimentu Oblężniczego - iść naprzód wprost pod lufy nieprzyjaciela i za cenę ciężkich strat dać sobie szansę na zwycięstwo lub spróbować wycofać się pod ciężkim ogniem. Druga opcja była oczywiście wybitnie niekriegańska więc absolutnie nie wchodziła w grę - czołowe drużyny grenadierów przecięły ostatnie druty i na wariata rzuciły się w stronę pozycji nieprzyjaciela mając doskonałą świadomość faktu, że znajdują się na środku pola minowego. Chaos spowił pole bitwy niemal natychmiast. Ziemia wyrywana trafieniami stubberów i eksplozje bolterowych pocisków zlały się w jedno z hukiem i błyskiem wybuchających min, a w tym wszystkim ginęły jęki i wrzaski rannych. Powietrze przecinane było wiązkami karabinów laserowych i hellgunów mieszającymi się z nadlatującymi z naprzeciwka świetlistymi łańcuchami boltów i pocisków smugowych. Oficerowie i wachmistrze próbujący zgromadzić żołnierzy wokół siebie niemal z miejsca zwracali uwagę wrogich strzelców i kończyli swe wspaniałe kariery skoszeni serią lub rozpyleni pociskiem z ciężkiego boltera. Pomimo ponoszonych strat grenadierzy zaczynali miejscami przebijać się do wewnątrz nieprzyjacielskich umocnień - gdzieś jakiś schron rzygnął ogniem gdy od kriegańskiego granatu eksplodowała zgromadzona w środku amunicja, gdzieś indziej zalany prometium bunkier zamienił się w piekarnik, a w pomarańczowym świetle płomieni widać było ciemne sylwetki grenadierów szukających osłony. Szaleńcze walki trwały przez całą noc. Gdy nad Vraks zaczął wstawać kolejny dzień dowodzący operacją oficerowie musieli podjąć decyzję o kontynuacji lub przerwaniu natarcia. Co prawda wcześniej nie dotarł raport o wykonaniu powierzonego grenadierom zadania, ale jednocześnie nie było żadnych sygnałów wskazujących na potencjalną porażkę, a do kriegańskich linii nie docierali jacykolwiek żołnierze z potencjalnie rozbitych jednostek. Dodatkowo w świetle poranka widać było że cel zasnuty jest pyłem i dymem co mogło wskazywać na toczące się walki. Ostatecznie zapadła decyzja o kontynuowaniu natarcia według planu. Piechota opuściła swoje okopy i ruszyła przez ziemię niczyją nie spodziewając się nadmiernego oporu ze względu na nocną akcję grenadierów. Tym boleśniejsze było rozczarowanie w momencie, kiedy na maszerujących piechociarzy spadł istny grad pocisków z ciężkiej broni robiąc z prowadzących uderzenie plutonów konfetti. W ciągu kilku sekund ziemia niczyja zamieniła się w typowe dla wojny na Vraks piekło pełne eksplozji, latających ludzkich szczątków, gwizdu pocisków i wycia rannych. Wkrótce do rzezi dołączył zaporowy ogień zdrajców, ostatecznie masakrując nacierające oddziały. Aby nie pozostawać dłużnym kriegańska artyleria odpowiedziała ogniem wsparta dodatkowo przez kilka baterii ciężkich bombard Collossus. Wielkie działa zacięcie okładały silos i jego umocnienia wielkokalibrowymi pociskami aż do następnego dnia jedynie po to by po ustaniu ognia i rozwianiu się dymów na silosie dały się zaobserwować jedynie powierzchowne uszkodzenia. Ostatecznie okazało się że nocny atak grenadierów całkowicie się nie powiódł, zaś same oznaki walk o silos były prawdopodobnie jedynie świadectwami desperackiego oporu ostatnich, całkowicie odciętych grup. Spośród kilkuset biorących udział w pierwszym uderzeniu grenadierów tylko pojedynczym żołnierzom udało się ostatecznie wrócić na własne pozycje - ogromna większość została pojmana przez zdrajców, poddana okrutnym torturom a później stracona na oczach tłumów.
            Podobne scenariusze powtarzały się przez kolejne lata bez jakiegokolwiek efektu - Korpusy Śmierci nacierały raz za razem na umocnione pozycje heretyków jedynie po to by ponieść ciężkie straty bez odniesienia jakichkolwiek sukcesów. Tocząca się wojna zaczynała coraz bardziej odstawać od pierwotnego planu i gdzieś mogły pojawić się głosy że Lord Dowódca Zuehlke może nie być najlepszą osobą u steru 88. Armii Oblężniczej. Rezydujący na Thracian Primaris Lord czuł narastające ciśnienie ze strony wyższych władz Imperialnych jednak nie był zdolny do jakiegokolwiek przywrócenia wojny na zaplanowane tory. Gdzieś w 820M41 do kwatery Zuehlkego przyszedł raport, który prawdopodobnie przyprawił go o co najmniej palpitacje serca o ile nie od razu o zawał. Poza standardowymi informacjami o uciekających terminach i bezskutecznych natarciach zawarte w nim było doniesienie o jednym uderzeniu wyróżniającym się spośród pozostałych. W czasie prowadzonego przez 261. Regiment Oblężniczy szturmu w sektorze 52-49 oddziałowi Gorgon udało się stworzyć w liniach zdrajców wyłom, który w krótkim czasie mógł zamienić się w przełamanie całej drugiej linii obrony. Kluczowe jednak były informacje które pojawiły się później - zdrajcy tradycyjnie przystąpili do kontrataku jednak tym razem przeciwuderzenie nie zostało przeprowadzone przez ludzi. Trzon sił przeciwdziałających kriegańskiemu przełamaniu tworzyli kosmiczni marines zakuci w ciemnoniebieskie pancerze wspomagane. Adeptus Astartes przeprowadzili typowe dla siebie błyskawiczne uderzenie roznosząc imperialnych żołnierzy, niszcząc wszystkie Gorgony i szybko zamykając powstały wyłom.
            Obecność Astartes na vraksjańskim froncie była całkowicie nieoczekiwana. Dowództwo nie miało pojęcia o obecności jakichkolwiek marines, również po stronie heretyków. Pojawienie się tych niespodziewanych uczestników po stronie zdrajców, nawet w sile jednej kompanii, mogło niemal z miejsca przechylić szale wojny na ich stronę a Lorda Zuehlkego strącić na zawsze ze ścieżki do kariery. Co prawda człowiek o takich plecach w imperialnej biurokracji raczej nie zostałby rozstrzelany ale wątpliwe by kiedykolwiek otrzymał przydział inny niż użeranie się z bandami piratów na jakimś imperialnym zadupiu. Z tego też powodu Lord Dowódca niemal od razu posłał delegację do Lorda Dowódcy Militant Obscurus z prośbą o pomoc w zidentyfikowaniu tajemniczych Astartes i dosłanie nieznacznych posiłków w postaci nowego korpusu liniowego. Według założeń Zuehlkego właśnie ten dodatkowy korpus miał być elementem, który pozwoli na przełamanie obrony zdrajców i nadrobienie straconego czasu.
            Wojna o Vraks miała chyba faktycznie dość wysoki priorytet bowiem prośby Lorda Zuehlkego zaczęły być niemal natychmiast realizowane. Do wszystkich Zakonów marines znajdujących się w sektorze i których heraldyka pasowała do opisów wysłano zapytania o bieżące przydziały ich kompanii, zaś wniosek o posiłki został wpuszczony w machinę Departamento Munitorum i biurokraci zaczęli poszukiwania potencjalnie wolnych oddziałów. Najszybciej dotarły odpowiedzi zwrotne od Zakonów Astartes - każdy z nich dokładnie wiedział gdzie i co robi każda z jego kompanii. Ku sporemu zmartwieniu Zuehlkego odpadał wariant zagubionego lub zdezinformowanego oddziału marines pozostawiając jedynie jedną dostępną opcję - na Vraks walczyli Zdradzieccy Astartes chcący zdobyć łaski swoich mrocznych patronów.
            Przypuszczenia sztabowców Lorda Dowódcy były całkowicie prawidłowe - pogłoski o rewolcie przeciw Fałszywemu Imperatorowi dotarły do wielu uszu a jedna z band postanowiła ją wykorzystać. Na jej czele stał Lord Arkos, niegdysiejszy kapitan Legionu Alfa. Serce Anarchii, jego barka bitewna, weszła do systemu Vraks i niepostrzeżenie zbliżyła się do planety by ostatecznie zrzucić przenoszonych Astartes w porcie gwiezdnym. Po wylądowaniu Zdradzieccy Marines tradycyjnie dla Legionu Alfa przyjęli przebranie - tym razem jednego z lojalistycznych Zakonów - i pozorując atak na pozycje Vraksjan przebyli ziemię niczyją. Znalazłszy się wewnątrz umocnień heretyków Lord Arkos i jego ludzie udali się wprost do Cytadeli by w imieniu wszystkich bogów Chaosu zaoferować swe usługi zdradzieckiemu Kardynałowi i umocnić go w woli walki z Imperium wierzącym w swojego fałszywego boga. Według słów Arkosa triumf na Vraks miał być zaledwie początkiem, iskrą, od której zapali się cały Sektor Scarus bowiem zdradziecki lord posiadał w wielu miejscach sprzymierzeńców gotowych by podpalić inne imperialne światy. Co więcej, poza oczywistą potęgą jaką stanowili należący do jego zastępu marines, Arkos i jego ludzie (nadludzie?) wnosili sobą jeszcze jedną wartość, która dla buntowników była nie do przecenienia - całe dekady lub nawet wieki doświadczenia bojowego.
O ile do tej pory wojna na Vraks była spektaklem należącym do 88. Armii Oblężniczej (pomimo zmiennego szczęścia, które doprowadziło do sporego opóźnienia względem pierwotnego planu), o tyle pojawienie się po stronie rebeliantów zdradzieckich Astartes zasadniczo sprowadzało szanse powodzenia imperialnej operacji do zera lub nawet przechylało szanse na stronę heretyków. Niedość, że marines mogli oni stanowić siły szybkiego reagowania i błyskawicznie zjawiać się na zagrożonych odcinkach by swoimi bolterami i pancernymi buciorami wgniatać kriegańskie natarcie we vraksjańskie błoto, to dodatkowo rozpoczęli oni trenowanie oddziałów milicji zdrajców, z czasem doprowadzając stopień ich wyszkolenia niemal do poziomu Gwardii Imperialnej. Co jeszcze gorsze byli to członkowie Legionu Alfa więc całe zaplecze 88. Armii Oblężniczej stanęło w obliczu przeprowadzanych po mistrzowsku operacji dywersyjnych zdolnych solidnie nadwątlić lub nawet całkowicie sparaliżować operacje logistyczne niezbędne do prowadzenia oblężenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...