https://youtu.be/_l19JEA7-co
W gęstym, niemal lepkim, mroku nocy grenadierzy
wyruszyli przez ziemię niczyją przemykając od krateru do krateru. Zadanie było
o tyle proste że teren przez całe tygodnie był orany bezlitosnym ogniem
artyleryjskim, który przekształcił niegdyś płaską, pozbawioną szczegółów
równinę w iście księżycowy krajobraz. W krótkich skokach plutony przemieszczały
się w kierunku wyznaczonego celu robiąc krótkie przerwy w chwilach kiedy na
niebie rozbłyskiwały pociski oświetlające wystrzeliwane przez pilnujących
przedpola zdrajców. Grenadierzy zamierali w bezruchu tam gdzie się znajdowali -
ci w kraterach po prostu przywierali do ścian od strony linii nieprzyjaciela
zaś ci, którzy nadal mieli pecha znajdować się w otwartym polu, po prostu
udawali martwych wśród niezliczonych ciał innych gwardzistów, którzy wcześniej
podejmowali próbę przebycia tego samego odcinka. Kiedy jasno świecące,
opadające na spadochronie paskudztwo w końcu zgasło ziemia niczyja znów
zaczynała pełzać w mroku gdy krieganie na powrót zaczynali przemieszczać się do
wyznaczonego celu. Gdyby na tym etapie wszystko poszło gładko życie na Vraks
wyglądałoby zdecydowanie zbyt pięknie więc niektóre drużyny wpadały w
ciemnościach na mniejsze lub większe grupki zdrajców. Kiedy dochodziło do
kontaktu w ruch tradycyjnie szły bagnety, kolby, łopatki i wszelka inna broń
biała, smolisty mrok rozświetlały wypuszczane na ślepo serie i eksplodujące
granaty jednak każde z tych starć kończyło się niemal natychmiast i ziemia
niczyja na powrót pogrążała się w ciemności. Na tym etapie vraksjanie w
najmniejszym stopniu nie podejrzewali jeszcze szykującego się szturmu uznając
wybuchające starcia za typową aktywność nieprzyjaciela. Po kilku godzinach
grenadierzy osiągnęli przedpole silosu i przystąpili do wycinania przejść przez
zapory z drutu ostrzowego. Metr po metrze, mozolnie i systematycznie przecinali
kolejne druty kłując jednocześnie ziemię przy pomocy bagnetów w poszukiwaniu
zagrzebanych przez zdrajców min.
Odwieczna
zasada mówi, że jeżeli coś może pójść nie tak to stanie się to w najmniej odpowiednim momencie
i tak samo miało być i tym razem. W pewnym momencie nad głowy przedzierających
się przez zasieki grenadierów wzbił się pocisk oświetlający i cały misterny
plan poszedł w… wziął w łeb. W białym, magnezjowym świetle jeden z wartowników
jak zawsze dostrzegł zryte artyleryjskim ogniem przedpole i zasieki, gdzie
jednak coś mu nie pasowało… Coś pełzało wśród drutów i uparcie je przecinało, a
co gorsza miało kształty podobne tych, którzy przysłani zostali na Vraks by
zdławić zarzewie świętej wojny. Nie chcąc ryzykować w najlepszym razie
rozstrzelania przez kardynalskich egzekutorów, wartownik wydarł się na całe
gardło wywrzaskując hasło alarmowe. Krzyk urwał się niemal natychmiast później
bowiem płuca wartownika odparowały razem z resztą jego korpusu gdy trafiła w
niego wiązka imperialnego hellguna. Na nieszczęście kriegańskich grenadierów
ten krótki, urwany wrzask był wszystkim czego potrzebowali zdrajcy by podnieść
alarm. Ci, którzy drzemali na frontowych pozycjach zerwali się na równe nogi i
rzucili na swoje pozycje, a wyjące syreny i wrzaski oficerów wyrwały z łóżek
wszystkich śpiących smacznie w podziemnych schronach.
Jakikolwiek
element zaskoczenia, który posiadali kriegańscy grenadierzy, szlag trafił
niemal na miejscu - żołnierze nadal żmudnie przecinali druty i kłuli ziemię w
poszukiwaniu min gdy zdrajcy otworzyli ogień. Niemal natychmiast do ognia broni
osobistej dołączyły stubbery i ciężkie boltery orające ziemię wielkokalibrowymi
pociskami. Przed krieganami stanęła dokładnie taka sama alternatywa jak cztery
lata temu przed 9. kompanią 261. Regimentu Oblężniczego - iść naprzód wprost
pod lufy nieprzyjaciela i za cenę ciężkich strat dać sobie szansę na zwycięstwo
lub spróbować wycofać się pod ciężkim ogniem. Druga opcja była oczywiście
wybitnie niekriegańska więc absolutnie nie wchodziła w grę - czołowe drużyny
grenadierów przecięły ostatnie druty i na wariata rzuciły się w stronę pozycji
nieprzyjaciela mając doskonałą świadomość faktu, że znajdują się na środku pola
minowego. Chaos spowił pole bitwy niemal natychmiast. Ziemia wyrywana
trafieniami stubberów i eksplozje bolterowych pocisków zlały się w jedno z
hukiem i błyskiem wybuchających min, a w tym wszystkim ginęły jęki i wrzaski
rannych. Powietrze przecinane było wiązkami karabinów laserowych i hellgunów
mieszającymi się z nadlatującymi z naprzeciwka świetlistymi łańcuchami boltów i
pocisków smugowych. Oficerowie i wachmistrze próbujący zgromadzić żołnierzy
wokół siebie niemal z miejsca zwracali uwagę wrogich strzelców i kończyli swe
wspaniałe kariery skoszeni serią lub rozpyleni pociskiem z ciężkiego boltera.
Pomimo ponoszonych strat grenadierzy zaczynali miejscami przebijać się do
wewnątrz nieprzyjacielskich umocnień - gdzieś jakiś schron rzygnął ogniem gdy
od kriegańskiego granatu eksplodowała zgromadzona w środku amunicja, gdzieś
indziej zalany prometium bunkier zamienił się w piekarnik, a w pomarańczowym
świetle płomieni widać było ciemne sylwetki grenadierów szukających osłony.
Szaleńcze walki trwały przez całą noc. Gdy nad Vraks zaczął wstawać kolejny
dzień dowodzący operacją oficerowie musieli podjąć decyzję o kontynuacji lub
przerwaniu natarcia. Co prawda wcześniej nie dotarł raport o wykonaniu
powierzonego grenadierom zadania, ale jednocześnie nie było żadnych sygnałów
wskazujących na potencjalną porażkę, a do kriegańskich linii nie docierali
jacykolwiek żołnierze z potencjalnie rozbitych jednostek. Dodatkowo w świetle
poranka widać było że cel zasnuty jest pyłem i dymem co mogło wskazywać na
toczące się walki. Ostatecznie zapadła decyzja o kontynuowaniu natarcia według
planu. Piechota opuściła swoje okopy i ruszyła przez ziemię niczyją nie spodziewając
się nadmiernego oporu ze względu na nocną akcję grenadierów. Tym boleśniejsze
było rozczarowanie w momencie, kiedy na maszerujących piechociarzy spadł istny
grad pocisków z ciężkiej broni robiąc z prowadzących uderzenie plutonów
konfetti. W ciągu kilku sekund ziemia niczyja zamieniła się w typowe dla wojny
na Vraks piekło pełne eksplozji, latających ludzkich szczątków, gwizdu pocisków
i wycia rannych. Wkrótce do rzezi dołączył zaporowy ogień zdrajców, ostatecznie
masakrując nacierające oddziały. Aby nie pozostawać dłużnym kriegańska
artyleria odpowiedziała ogniem wsparta dodatkowo przez kilka baterii ciężkich
bombard Collossus. Wielkie działa zacięcie okładały silos i jego umocnienia
wielkokalibrowymi pociskami aż do następnego dnia jedynie po to by po ustaniu
ognia i rozwianiu się dymów na silosie dały się zaobserwować jedynie
powierzchowne uszkodzenia. Ostatecznie okazało się że nocny atak grenadierów
całkowicie się nie powiódł, zaś same oznaki walk o silos były prawdopodobnie
jedynie świadectwami desperackiego oporu ostatnich, całkowicie odciętych grup.
Spośród kilkuset biorących udział w pierwszym uderzeniu grenadierów tylko
pojedynczym żołnierzom udało się ostatecznie wrócić na własne pozycje - ogromna
większość została pojmana przez zdrajców, poddana okrutnym torturom a później
stracona na oczach tłumów.
Podobne
scenariusze powtarzały się przez kolejne lata bez jakiegokolwiek efektu -
Korpusy Śmierci nacierały raz za razem na umocnione pozycje heretyków jedynie
po to by ponieść ciężkie straty bez odniesienia jakichkolwiek sukcesów. Tocząca
się wojna zaczynała coraz bardziej odstawać od pierwotnego planu i gdzieś mogły
pojawić się głosy że Lord Dowódca Zuehlke może nie być najlepszą osobą u steru
88. Armii Oblężniczej. Rezydujący na Thracian Primaris Lord czuł narastające
ciśnienie ze strony wyższych władz Imperialnych jednak nie był zdolny do
jakiegokolwiek przywrócenia wojny na zaplanowane tory. Gdzieś w 820M41 do
kwatery Zuehlkego przyszedł raport, który prawdopodobnie przyprawił go o co
najmniej palpitacje serca o ile nie od razu o zawał. Poza standardowymi
informacjami o uciekających terminach i bezskutecznych natarciach zawarte w nim
było doniesienie o jednym uderzeniu wyróżniającym się spośród pozostałych.
W czasie prowadzonego przez 261. Regiment Oblężniczy szturmu w sektorze 52-49
oddziałowi Gorgon udało się stworzyć w liniach zdrajców wyłom, który w krótkim
czasie mógł zamienić się w przełamanie całej drugiej linii obrony. Kluczowe
jednak były informacje które pojawiły się później - zdrajcy tradycyjnie
przystąpili do kontrataku jednak tym razem przeciwuderzenie nie zostało
przeprowadzone przez ludzi. Trzon sił przeciwdziałających kriegańskiemu
przełamaniu tworzyli kosmiczni marines zakuci w ciemnoniebieskie pancerze
wspomagane. Adeptus Astartes przeprowadzili typowe dla siebie błyskawiczne
uderzenie roznosząc imperialnych żołnierzy, niszcząc wszystkie Gorgony i szybko
zamykając powstały wyłom.
Obecność
Astartes na vraksjańskim froncie była całkowicie nieoczekiwana. Dowództwo nie
miało pojęcia o obecności jakichkolwiek marines, również po stronie heretyków.
Pojawienie się tych niespodziewanych uczestników po stronie zdrajców, nawet w
sile jednej kompanii, mogło niemal z miejsca przechylić szale wojny na ich
stronę a Lorda Zuehlkego strącić na zawsze ze ścieżki do kariery. Co prawda
człowiek o takich plecach w imperialnej biurokracji raczej nie zostałby
rozstrzelany ale wątpliwe by kiedykolwiek otrzymał przydział inny niż użeranie
się z bandami piratów na jakimś imperialnym zadupiu. Z tego też powodu Lord
Dowódca niemal od razu posłał delegację do Lorda Dowódcy Militant Obscurus z
prośbą o pomoc w zidentyfikowaniu tajemniczych Astartes i dosłanie nieznacznych
posiłków w postaci nowego korpusu liniowego. Według założeń Zuehlkego właśnie
ten dodatkowy korpus miał być elementem, który pozwoli na przełamanie obrony
zdrajców i nadrobienie straconego czasu.
Wojna
o Vraks miała chyba faktycznie dość wysoki priorytet bowiem prośby Lorda
Zuehlkego zaczęły być niemal natychmiast realizowane. Do wszystkich Zakonów
marines znajdujących się w sektorze i których heraldyka pasowała do opisów
wysłano zapytania o bieżące przydziały ich kompanii, zaś wniosek o posiłki
został wpuszczony w machinę Departamento Munitorum i biurokraci zaczęli
poszukiwania potencjalnie wolnych oddziałów. Najszybciej dotarły odpowiedzi
zwrotne od Zakonów Astartes - każdy z nich dokładnie wiedział gdzie i co robi
każda z jego kompanii. Ku sporemu zmartwieniu Zuehlkego odpadał wariant
zagubionego lub zdezinformowanego oddziału marines pozostawiając jedynie jedną
dostępną opcję - na Vraks walczyli Zdradzieccy Astartes chcący zdobyć łaski
swoich mrocznych patronów.
Przypuszczenia
sztabowców Lorda Dowódcy były całkowicie prawidłowe - pogłoski o rewolcie
przeciw Fałszywemu Imperatorowi dotarły do wielu uszu a jedna z band
postanowiła ją wykorzystać. Na jej czele stał Lord Arkos, niegdysiejszy kapitan
Legionu Alfa. Serce Anarchii, jego barka bitewna, weszła do systemu Vraks i
niepostrzeżenie zbliżyła się do planety by ostatecznie zrzucić przenoszonych
Astartes w porcie gwiezdnym. Po wylądowaniu Zdradzieccy Marines tradycyjnie dla
Legionu Alfa przyjęli przebranie - tym razem jednego z lojalistycznych Zakonów
- i pozorując atak na pozycje Vraksjan przebyli ziemię niczyją. Znalazłszy się
wewnątrz umocnień heretyków Lord Arkos i jego ludzie udali się wprost do
Cytadeli by w imieniu wszystkich bogów Chaosu zaoferować swe usługi
zdradzieckiemu Kardynałowi i umocnić go w woli walki z Imperium wierzącym w
swojego fałszywego boga. Według słów Arkosa triumf na Vraks miał być zaledwie
początkiem, iskrą, od której zapali się cały Sektor Scarus bowiem zdradziecki
lord posiadał w wielu miejscach sprzymierzeńców gotowych by podpalić inne
imperialne światy. Co więcej, poza oczywistą potęgą jaką stanowili należący do
jego zastępu marines, Arkos i jego ludzie (nadludzie?) wnosili sobą jeszcze
jedną wartość, która dla buntowników była nie do przecenienia - całe dekady lub
nawet wieki doświadczenia bojowego.
O ile do tej pory wojna na Vraks była
spektaklem należącym do 88. Armii Oblężniczej (pomimo zmiennego szczęścia,
które doprowadziło do sporego opóźnienia względem pierwotnego planu), o tyle
pojawienie się po stronie rebeliantów zdradzieckich Astartes zasadniczo
sprowadzało szanse powodzenia imperialnej operacji do zera lub nawet
przechylało szanse na stronę heretyków. Niedość, że marines mogli oni stanowić
siły szybkiego reagowania i błyskawicznie zjawiać się na zagrożonych odcinkach
by swoimi bolterami i pancernymi buciorami wgniatać kriegańskie natarcie we
vraksjańskie błoto, to dodatkowo rozpoczęli oni trenowanie oddziałów milicji
zdrajców, z czasem doprowadzając stopień ich wyszkolenia niemal do poziomu
Gwardii Imperialnej. Co jeszcze gorsze byli to członkowie Legionu Alfa więc
całe zaplecze 88. Armii Oblężniczej stanęło w obliczu przeprowadzanych po
mistrzowsku operacji dywersyjnych zdolnych solidnie nadwątlić lub nawet
całkowicie sparaliżować operacje logistyczne niezbędne do prowadzenia
oblężenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz