niedziela, 18 sierpnia 2019

Oblężenie Vraks cz4 i cz5


 cz4 https://www.youtube.com/watch?v=QlepeVhFy0w

cz5 https://www.youtube.com/watch?v=-Atz-r9yJRc



W czasie wojny najważniejszym czynnikiem jest wola. Bez woli by to zrobić nie zostanie poniesiona
żadna ofiara, nigdy nie zostanie przejęta inicjatywa, żaden cel nie zostanie zdobyty i żaden z wrogów
nie zostanie zniszczony - cała stworzona broń pozostanie bezużyteczna jeżeli nie będzie palca który
pociągnie za spust.

Goge Vandire
Kazania do Frateris Templar, Tom XIII



Kiedy raporty o Vraks przemielone zostały przez biurokratyczną machinę Administratum
zapadła decyzja o jego odbiciu z rąk zdrajców. Z zaprezentowanych scenariuszy uderzenia na
buntowników wybór padł na tradycyjne, znane ludzkości od mileniów oblężenie, bezwzględną wojnę
na wyniszczenie. Wojnę, która pożreć miała w swej paszczy życia niezliczonych gwardzistów,
astronomiczne ilości sprzętu, amunicji, paliwa i zaopatrzenia. Wojnę, której założeniem było
zmiażdżenie przeciwnika masą ludzi i plastali, śmiertelne wykrwawienie go w toku niekończących się
bitew. Ze względu na naturę zbliżającej się wojny konieczne wybór regimentów i światów, które je
dostarczą został ograniczony do garstki która uprawniona była do formowania regimentów
oblężniczych. Kolejnym problemem była ilość ludzi, którą można było powołać pod broń we w miarę
krótkim czasie. Oczywiście pozostawała też niemniej ważna kwestia wyszkolenia i wyposażenia
nowoformowanej armii. Biorąc pod uwagę te kryteria rozwiązanie niemal samo cisnęło się go głów
imperialnych urzędasów - miały nim być Korpusy Śmierci z Krieg.
Leżący w Segmentum Tempestus Krieg był niegdyś całkiem niezłym miejscem do życia. Nie
był to może raj ale w rozległym Imperium było wiele, wiele gorszych miejsc. Rozkwit Krieg zakończył
się jednak w 433M40 kiedy rządząca planetą rada Autokratów, przeżarta korupcją i chciwością,
uznała że ma już dość płacenia imperialnej dziesięciny i woli te pieniądze zachować dla siebie. Na
Krieg wybuchła rebelia i wszystko wskazywało na to że klęska lojalistów jest jedynie kwestią czasu.
Łut szczęścia zadecydował że kiedy zaczęło się powstanie Autokratów w mieście Ferrograd kończyła
się mobilizacja 83 Regimentu Gwardii Imperialnej. Dowodzący regimentem pułkownik Jurten zadziałał
błyskawicznie udaremniając próbę przejęcia władzy w mieście przez buntowników czyniąc tym
samym z Ferrogradu jedyny punkt oporu do którego z czasem zaczęły spływać niedobitki innych
oddziałów wiernych Imperium. Wkrótce jednak sytuacja ze złej stała się fatalna - miasto zostało
oblężone i odcięte od świata. Oczywiście każda zła sytuacja może stać się jeszcze gorsza - do
pułkownika Jurtena trafiła odpowiedź na jego wołanie o pomoc udzielona przez Departamento
Munitorum. Skala operacji która musiałaby zostać przeprowadzona przeciw rebeliantom była
ogromna ponieważ cała sieć obrony planetarnej znalazła się w ich rękach, zaś odpowiedniej wielkości
flota nie była nigdzie dostępna. Taka przynajmniej była oficjalna depesza, natomiast prawda mogła
być również taka że koszty które trzeba byłoby ponieść żeby odbić Krieg przewyższyłyby potencjalne
korzyści. Niezależnie jednak od przyczyn komunikat był jasny - obrońcy byli zdani jedynie na samych
siebie, od tego momentu dodatkowo obciążeni rozkazem utrzymania się za wszelką cenę. Pewną
nadzieję dawała końcówka otrzymanej wiadomości - zawierała informacje o ukrytej pod Ferrogradem
starożytnej, zakazanej broni Adeptus Mechanicus jak również kody do jej odpalenia. W dzień Uczty
Wyniesienia Imperatora pułkownik Jurten wydał rozkaz który na zawsze miał zmienić oblicze Krieg.
Planeta została zamieniona w skute nuklearną zimą radioaktywne piekło, którego mieszkańcy musieli
schronić się pod ziemią. Wojna domowa trwała ponad 500 lat a Administratum dość szybko skreśliło
Krieg z ewidencji uznając go za martwy świat. Ku wielkiemu zdziwieniu tegoż Administratum rzekomo
wymarła planeta nawiązała z Imperium kontakt w 949M40. Prochy pułkownika Jurtena dawno zdążyły
obrócić się w proch jednak potomkowie jego żołnierzy zachowali w sobie dążenie do powrotu na łono
Imperium. Oczywiście jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiło Administratum było nałożenie na Krieg
dziesięciny. Jałowa planeta nie miała do zaoferowania nic poza ludźmi więc właśnie to nimi miała
opłacać swe zobowiązania - na początek, zanim zaopatrzenie z Imperium nie pomogłoby krieganom

stanąć na nogi miał być to jeden regiment. Gdyby mieszkańcy Krieg obok poczucia obowiązku mieli
poczucie humory w tym momencie tarzaliby się ze śmiechu. Odpowiedzi, która nadeszła z ich strony
nie wyobrażał sobie chyba żaden z urzędasów, nawet w swoich najmokrzejszych snach. Któryś z
adeptów dostał zawału serca, inny się zadławił, jeszcze inny musiał pilnie zmienić bieliznę, jednak w
końcu depesza została odczytana do końca. Na Krieg oczekiwało DWADZIEŚCIA wyszkolonych i
wyekwipowanych regimentów. Stulecia wojny domowej wykształciły tam przemysł ukierunkowany na
produkcję jednego towaru - wojska. Podczas gdy inne światy powołują pojedyncze regimenty, na
Krieg zrezygnowano z półśrodków i powołuje się od razu całe armie, co rozwiązuje wiele
potencjalnych problemów.
Typowy żołnierz Korpusów Śmierci jeszcze przed opuszczeniem swojej rodzimej planety
posiada bogatsze doświadczenie aniżeli większość żołnierzy Gwardii Imperialnej na tym samym
etapie służby. Przyczyną tego jest program szkolenia rekrutów, który w założeniach nie odbiega od
standardów Gwardii Imperialnej jednak jego zastosowanie jest absolutnie ekstremalne. Na dobrą
sprawę zaczyna się ono niemal od razu po narodzinach - wybierani są ludzie silni i zdrowi od samego
początku. Kalecy i słabi zamiast w szeregach gwardii kończą tyrając do śmierci w fabrykach. Kiedy
nadchodzi czas rekrutacji do Korpusów Śmierci zaczyna się prawdziwe szkolenie. Szkolący młode
wojsko podoficerowie wraz z każdym wcieleniem mają bardzo twardy orzech do zgryzienia - rekrutów
trzeba na początku całkowicie zgnoić i złamać, tak by potem móc zbudować ich na nowo jako
żołnierzy. Zadanie wbrew pozorom trudne już przy, nazwijmy to, normalnym wojsku. W przypadku
Kriegan sprawa niepomiernie się komplikuje tylko i wyłącznie dlatego że są to Krieganie - ludzie od
urodzenia przyzwyczajeni do biedy, niewygód i cierpień zdolnych zabić przeciętnego człowieka. Czyli
po prostu twarde skurczybyki, których złamanie graniczy z cudem. Z tego też powodu podoficerowie
stosować muszą środki i metody, które gdziekolwiek indziej stanowiłyby podstawę do degradacji,
dyscyplinarnego wydalenia ze służby i wcielenia do karnego legionu, ewentualnie otrzymania ciepłej
posadki speca od przesłuchań na służbie jakiegoś Inkwizytora. Na tych, którzy przetrwają i to czeka
ostateczny sprawdzian - omiatana radioaktywnym pyłem, jałowa pustynia powierzchni Krieg. Tam
rekruci odbywają marsze kondycyjne pomiędzy i przez strefy radiacji, uczą się budowania okopów i
umocnionych pozycji a także prowadzą pozorowane bitwy z innymi rekrutami. No dobra -
pozorowanie tych bitew ogranicza się do unikania aktywnego dążenia do ukatrupienia przeciwnika,
cała reszta dzieje się jak w normalnej bitwie. Unikalny program szkoleniowy uzupełniany jest
panującym na Krieg kultem poświęcenia. Kriegańskie dziecko od momentu, w którym zaczyna
rozumieć co się do niego mówi, bombardowane jest tym że żadna cena nie jest za wysoka do
zapłacenia w służbie Imperatora.
Efektem tego połączenia jest wyjątkowy gatunek żołnierza. Jest to żołnierz wykazujący się
odpornością osiągającą i przekraczającą granice niezmodyfikowanego ludzkiego organizmu, zdolny
niemal w nieskończoność gnić w zimnym, błotnistym okopie. Żołnierz który ze stoickim spokojem
znosi rany i śmierć, pozostaje niewzruszony na ponoszone straty a jeżeli dostanie rozkaz to dumnie
wyprostowany pomaszeruje wprost na ziejący ogniem bunkier nieprzyjaciela. Żołnierz który jest
niczym amunicja, którą trzeba zużyć tak jak wymaga tego bieżąca sytuacja. Czyli w wyobrażeniu
Departamento Munitorum i wielu dowódców żołnierz idealny. Jednocześnie mentalność i to co wbito
członkom Korpusów Śmierci do głów w czasie szkolenia stanowi źródło potencjalnych problemów.
Kriegańscy gwardziści uznają się za jednych z najtwardszych skurczybyków w szeregach Gwardii
Imperialnej - mają w tym dużo racji, jednak mało kto lubi być przez dłuższy czas i przy każdej okazji
nazywany mięczakiem. Gotowość do bezgranicznych poświęceń również generuje swoje problemy -
ot chociażby głośne wypominanie pododdziałom innego regimentu że za mało się starały bardzo
szybko przerodzić się może w wymianę ognia. Zawsze pozostaje też kwestia respiratorów, które
krieganie noszą niemal bez przerwy i traktują jak drugą skórę - dla ludzi spoza Krieg obracanie się
wśród jednakowo wyglądających żołnierzy Korpusów Śmierci może być delikatnie rzecz ujmując
niepokojące, tym bardziej że te świry używają swoich numerów zamiast imion. Na szczęście
wszystkie te problemy zazwyczaj pozostają jedynie potencjalne ze względu na fakt formowania na
Krieg całych armii.

Rdzeń tworzonych do uderzenia na Vraks formacji stanowiły niezliczone zastępy zwykłych
piechociarzy, ponurych, milczących i gotowych do każdego poświęcenia w imię Imperatora. Odziani w
zaimpregnowane i z tego powodu mocno zalatujące płaszcze, wyposażeni w stanowiące ich znak
rozpoznawczy respiratory przygotowani byli do walk w niemal dowolnych warunkach (większość
teatrów działań i tak stanowi dla nich wakacje w porównaniu z Krieg). Standardowym wyposażeniem
każdego gwardzisty z Krieg był karabin laserowy, w tym przypadku wzoru Lucius nr 98. Zasilany ze
standardowych ogniw energetycznych Munitorum strzelał zdecydowanie mocniejszą wiązką niż
standardowy karabin M35 Galaxy, jadnak działo się to za cenę szybszego zużycia magazynka i
nagrzewania podzespołów. Aby zmniejszyć ryzyko przegrzania i uszkodzenia broni można z niej było
prowadzić jedynie ogień pojedynczy zaś wokół lufy rozmieszczone zostały dodatkowe pierścienie
poprawiające odprowadzanie ciepła. Na jej końcu znalazł się zaczep dla bagnetu pozwalający na
efektywne zamienienie go w coś przypominającego włócznię (jednak lepiej nim nie rzucać). Do
pozostałego wyposażenia wchodziły jeszcze granaty i nieśmiertelna przez wieki łopatka piechoty, z
pomocą której Krieganie zdolni byli dokonywać cudów w tworzeniu okopów i polowych umocnień.
Poza swoim typowym przeznaczeniem łopatka stanowiła w rękach kriegańskich gwardzistów niemal
uniwersalne narzędzie - można na niej było podgrzać jedzenie, porąbać drewno (czy jakikolwiek inny,
w miarę miękki opał) lub wrogów w sytuacji kiedy karabin z zatkniętym bagnetem stał się zbyt
nieporęczny. Od biedy również można nią było rzucić w nieprzyjacielskiego żołnierza, tak długo jak
ten nie jest był mocno opancerzony (ciśnięty ze sporą prędkością kawałek żelastwa stanowi całkiem
skuteczny pocisk, chociaż od dość krótkim zasięgu).
Jednostki szturmowe Korpusów Śmierci zdolne również do wsparcia normalnych oddziałów
stanowili grenadierzy. Członkowie tych formacji byli osobiście selekcjonowani przez Wachmistrzów i
komisarzy spośród zwykłych żołnierzy lub weteranów rozbitych albo wybitych przez nieprzyjaciela
oddziałów. Wybrani gwardziści otrzymywali nowe hełmy - nadal standardowe hełmy Mark IX ale tym
razem z aquilą (taki prosty sygnał dla nieprzyjaciela “celuj tutaj albo nieco poniżej”) oraz respiratory
których maska stylizowana była na czaszkę symbolizującą gotowość do największych poświęceń,a
tak na dobrą sprawę oznaczała że noszący ją żołnierz nadal poruszał się i oddychał jednak na dobrą
sprawę był już martwy - przeciętnie straty wśród jednostek grenadierów wynosiły 80% stanu. Wybór
na grenadiera nie oznaczał jakiegokolwiek awansu - gwardzista utrzymywał swój stopień jednak od
tego momentu obowiązki mu wyznaczane miały być zupełnie inne. Aby skutecznie realizować
zadania jednostek szturmowych grenadierzy uzbrojeni byli zdecydowanie ciężej od typowego
piechocińca. Zamiast standardowych karabinów laserowych używali karabinów typ XIV wzoru Lucius,
często zwanych przez żołnierzy Hellgunami (teoretycznie na nasze mogłoby to być coś pokroju
Piekielnika ale chyba jednak zostawię Hellguna w spokoju). Operowały one na tej samej zasadzie co
zwykły karabin laserowy jednak wiązka, którą emitowały była o wiele mocniejsza. Z tego względu
ogniwa zostały przeniesione z wymiennego magazynka do dedykowanego zasobnika przenoszonego
przez żołnierza na plecach i połączone z bronią przy pomocy wiązek przewodów zasilających.
Zasadniczą wadą tego rozwiązania była tendencja do szybkiego wyrabiania się gniazd w karabinie co
częstokroć objawiało się skokami mocy poszczególnych strzałów. Zwiększona siła ognia związana
była również z pewnymi niedogodnościami. Najważniejszą z nich było przegrzewanie broni, które już
w zwykłym karabinie wzoru Lucius stanowiło pewne ryzyko awarii. W przypadku Hellgunów problem
jedynie się powiększył i nie rozwiązywał go nawet system aktywnego chłodzenia w płaszczu lufy
(system wydajny do tego stopnia że kiedy nie z broni nie był prowadzony ogień temperatura płaszcza
potrafiła spaść solidnie poniżej zera). Karabin pozbawiony został zaczepu na bagnet na końcu lufy co
zostało podyktowane szeregiem praktycznych przesłanek (grenadierzy i tak nosili ze sobą bagnet do
walki w zwarciu). Ze względu na zasilanie kablami z plecaka broń i tak nie posiadałaby sensownego
zasięgu w walce wręcz (albo musiałaby mieć wydłużone przewody zasilające, tylko że wtedy te
wlokłyby się po ziemi i plątały grenadierowi pod nogami), emitowana z broni wiązka bez problemu
zdolna byłaby diabelnie rozgrzać sam bagnet czyniąc go dla wroga niemal tak groźnym jak wiadro (ot
kwestia rozhartowania materiału) a poza tym użycie karabinu w walce wręcz stanowiłoby spore
ryzyko uszkodzenia mocno przeciążonego układu optycznego (tutaj jeszcze bonus kabli zasilających -

uniemożliwiają szybkie i wygodne użycie hellguna jako maczugi). Biorąc pod uwagę typ zadań do
jakich przeznaczani mieli być grenadierzy należało się spodziewać że będą musieli oni przyjąć na
siebie intensywniejszy niż zazwyczaj ogień ze strony nieprzyjaciela. Sami grenadierzy pewnie z byliby
najszczęśliwsi w galaktyce mogąc w ostatecznym poświęceniu oddać swoje życie za sprawę
Imperatora jednak gdzieś na dowódczych szczytach uznano to za mało produktywne i
nieprzynoszące wymiernych rezultatów. Aby zwiększyć szanse na przetrwanie starcia żołnierze ci
wyposażeni zostali w pancerze karapaksowe złożone z naramienników, napierśnika i nagolenników.
Całość była nieporęczna i dość ciężka jednak dawała sensowny poziom ochrony przed lżejszą bronią
i stanowiła czynnik znacząco poprawiający szanse pojedynczego grenadiera w walce wręcz.
Zasadniczy problem leżał jednak w fakcie że oddziałom grenadierów przydzielano zadania jeszcze
bliższe samobójstwu niż zadania wykonywane przez normalną kriegańską piechotę.
By poradzić sobie tam gdzie nie pomagało wspierane stalowym walcem czołgów i artyleryjską
nawałą ogniową frontalne natarcie piechociarskiej masy, integralną częścią Korpusów Śmierci były
oddziały saperów. Łączący w sobie kriegańską odporność i determinację oraz pomysłowość typową
dla jednostek inżynieryjnych żołnierze ci byli niezmordowanymi artystami inżynieryjnych prac
polowych i wirtuozami ładunków wybuchowych zdolnymi wyciąć nieprzyjacielowi wyjątkowo wredne
sztuczki. Uzbrojeni w półautomatyczne strzelby gładkolufowe wzoru Lucius nr 22c stanowili
zabójczego przeciwnika w walkach na krótkim dystansie. Broń mogła strzelać różnymi nabojami w
tym kulowym, śrutem czy nabojami oświetlającymi. Spora moc obalająca i przyzwoita
szybkostrzelność okupione zostały kilkoma mankamentami jak przypominający kopnięcie
kriegańskiego wierzchowca odrzut i podatność mechanizmu bębna amunicyjnego na zacięcia.
Podobnie jak oddziały grenadierów, w celu zwiększenia szans przetrwania w walce na krótkim
dystansie, saperzy wyposażeni zostali w pancerze karapaksowe jednak nagolenniki zastąpione
zostały o wiele praktyczniejszymi w ich przypadku nakolannikami, a w napierśniki wmontowana
została mocna latarka niezbędna do prac w ciemnościach. Pancerz w połączeniu typowym
kriegańskim uporem i wytrwałością powodował że potrzebny był argument w postaci co najmniej
wiązki granatów aby przekonać oddział saperów do zaprzestania kombinowania z jakimiś głupimi
numerami. A asortyment wyposażenia do robienia nieprzyjacielowi głupich numerów saperzy mieli
niemały - kilofy, łopaty, przecinaki, detektory, kanistry z gazem czy to co tygrysy lubią najbardziej czyli
rzeczy robiące BUM! - lont detonujący, plastyczny materiał wybuchowy, ładunki kumulacyjne i
termiczne - a wszystko to stanowiło w zasadzie jedynie czubek góry lodowej.
Korpusy Śmierci musiały również odróżniać się od większości Gwardii Imperialnej pod kątem
wykorzystywanych formacji rozpoznawczych. Zamiast tankowanych prometium Sentineli Krieganie
tankowali swoje pojazdy rozpoznawcze sianem. Oczy i uszy regimentów z Krieg stanowiły formacje
jeźdzców śmierci dosiadające stworzeń, których bardzo odległym przodkiem był ziemski koń.
Oddziały kawalerii poza rolą rozpoznania pełniły też rolę oddziałów uderzeniowych opierających się
na swojej szybkości i sile przebicia szarży popartej wyposażonymi w głowice melta lancami.
Oczywiście żaden kawalerzysta w historii nie gardził wdeptywaniem końskimi kopytami i wycinaniem
w pień uciekającego przeciwnika - jeźdzcy śmierci również nie stanowili wyjątku od tej reguły. Co
ciekawe żołnierzy do formacji kawaleryjskich wybierano nie tylko w oparciu o zdolności ale
poszukiwano w nich również inicjatywy i zdolności do samodzielnego, niezależnego myślenia. Z tego
też powodu wielu oficerów kriegańskich regimentów pochodziło z oddziałów jeźdzców śmierci (a
przynajmniej z tego co z nich pozostało po jednej czy dwóch szarżach). Nomen omen na
nieposiadającym arystokracji Krieg wszyscy oficerowie Korpusów Śmierci zaczynali jako szeregowi
żołnierze i jakimś cudem przetrwali dość długo aby otrzymać awans.
Taka ciekawostka jakby komuś umknęło - krieganie wyglądają (i pewnie byli inspirowani) wyglądem
niemieckich żołnierzy z I Wojny Światowej, z tym że raczej z nieco późniejszego okresu bo na
szczęście zamiast nocnika że szpicem czyli pikelhauby mają na głowach hełmy wyglądające niemal
identycznie jak niemiecki Stahlhelm (chociaż może jest im nieco bliżej do wersji M35 aniżeli M1916 /
M1918). Za to respirator a głównie jego namordnik jest żywcem wzięty z niemieckich masek, z tą

różnicą że w miejscu wkręcanego pochłaniacza u Kriegan jest wąż. A wisienką na torcie jest karabin
laserowy wzór Lucius nr 98 - podpowiem tylko że Niemcy w okopach Verdun używali karabinu
Mausera Gew98
W skład 88 Armii Oblężniczej weszły 4 korpusy liniowe po 4 regimenty oblężnicze w każdym,
2 korpusy uderzeniowe (4 i 3 regimenty pancerne oraz regiment artylerii oblężniczej w każdym), 2
korpusy artyleryjskie po 3 regimenty artylerii oraz 10 samodzielnych kompanii artyleryjskich i 4
samodzielne kompanie ciężkich moździerzy <całkiem sporo tego>.
Regimenty oblężnicze liczyły sobie około 200 000 ludzi każdy przy czym liczba ta niemal na
pewno uwzględnia również służby tyłowe nie biorące czynnego udziału w akcji - kwatermistrzów,
kucharzy, mechaników czy kancelistów. We współczesnych armiach współczynnik żołnierzy
frontowych do tyłowych waha się w zależności od rodzaju broni, w przypadku piechoty waha się
pomiędzy 1:1,5 do 1:2, w przypadku Kriegan można przyjąć proporcję około 1:1 - 1:0,9 więc w linii
znajdowało się jakieś 100 - 120 tysięcy ludzi. <teraz będzie kawałek który wywoła “hurr durr Arch
mówił inaczej” ale ja przedstawię swoje koncepcje wraz z uzasadnieniem, a jednocześnie jeśli ktoś
dysponuje źródłami podważającymi moje szacunki to chętnie się z nimi zapoznam, odniosę i
ewentualnie odszczekam to co będzie poniżej>
Podstawową, najmniejszą jednostką organizacyjną w regimencie była drużyna, dowodzona
przez wachmistrza i licząca dziesięciu ludzi. Jeden z gwardzistów w drużynie, zazwyczaj najstarszy
służbą, wybierany był przez wachmistrza na pomocnika (takiego kaprala-dzierżymordę, który jednak
nadal pozostawał szeregowym gwardzistą) co pozwalało w razie potrzeby podzielić drużynę na dwie
pięcioosobowe sekcje, a poza tym wszyscy wiedzieli kto wydaje rozkazy w przypadku kiedy
wachmistrza najlepiej było zbierać łopatką do wiadra. Poza żołnierzem przenoszącym broń specjalną
(zazwyczaj karabin plazmowy, jednak równie dobrze mógł być to miotacz płomieni, granatnik lub
karabin termiczny) wszyscy gwardziści uzbrojeni byli tak samo w gewehr… znaczy karabin laserowy
Lucius nr 98, zaś jeden z nich przenosił stację vox. Ciekawostką może być fakt że każdy z członków
drużyny posiadał przy sobie niewielki zapas amunicji do broni specjalnej (tak na wypadek jakby
żołnierz przenoszący broń specjalną został odparowany ale ona sama jakimś cudem pozostała
sprawna). Teraz dlaczego drużyna nie może być większa niż dziesięciu ludzi - lata doświadczeń
pokazały że jest to maksymalna ilość ludzi, którymi można bezpośrednio dowodzić (bezpośrednio
czyli głośnym darciem mordy). Jeżeli ludzi byłoby w drużynie więcej wachmistrz mógłby ich po prostu
nie ogarnąć i nie być w stanie odpowiednio szybko przekazywać im rozkazów(-Spierdalać stamtąd,
czołg na was jedzie!!! -Co? -Czoooołg!!! Spierdalać!!! -Co? -CZOOOO… a już nieważne...). Stopień
wyżej w organizacji regimentu znajdował się pluton dowodzony przez porucznika i liczący sobie od 6
do 10 drużyn oraz sekcję dowodzenia, czyli pomiędzy 70 a 110 ludzi. Ograniczeniem tej wielkości
znów jest kwestia dowodzenia - porucznik dowodzi swoimi ludźmi (a w zasadzie wydaje ogólne
rozkazy sierżantom, którzy potem martwią się tym jak je wykonać) bezpośrednio na polu walki, a w
zasadzie zza ich pleców. Oczywiście ma dedykowanego gwardzistę taszczącego nadajnik jednak vox
voxem a życie życiem więc najbezpieczniej i najefektywniej jest mieć wszystkich podlegających sobie
sierżantów w zasięgu gońca. Prawdziwa zabawa w liczebności wojska zaczynała się na poziomie
kompanii w skład których wchodzić mogła niemal dowolna liczba plutonów - dowodzący kompanią
kapitan miał już swój wygodny schron albo inny punkt dowodzenia gdzie w większej skali mógł
oceniać rozwój bieżącej sytuacji i na tej podstawie wydawać rozkazy. Oczywiście jak na dowódcę
kompanii przystało miał do dyspozycji mocniejszy i bardziej niezawodny sprzęt vox i z jego pomocą
wydawał rozkazy podległym sobie jednostkom (od biedy jeżeli ten vox nawalił zawsze można było
centaurem wysłać gońca). Kompania posiadała również pluton broni ciężkiej w skład którego
wchodziły dwie drużyny przeciwpancerne (3 działa laserowe), trzy drużyny moździerzy (3 moździerze)
oraz cztery drużyny wsparcia (2x3 ciężkie boltery, 2x3 działa automatyczne). Pluton nie operował jako
całość, a jego drużyny rozdzielane były pomiędzy inne pododdziały w zależności od przydzielonych
im zadań. Niestałym dodatkiem do każdej kompanii były przewożone Centaurami drużyny
grenadierów rozdysponowywane pomiędzy kompaniami w zależności od przydzielonych im zadań.
Grenadierzy zawsze też mogli działać niezależnie od normalnej piechoty jako całe kompanie podległe

bezpośrednio dowództwu regimentu. Ilość kompanii wchodzących w skład regimentu również mogła
się wahać w zależności od ich rozmiaru. Poza piechotą w skład regimentów oblężniczych wchodziły
również organiczne pododdziały artylerii - nawet marzący o poświęceniu Krieganie nie są na tyle
szurnięci aby szturmować nieprzyjacielskie pozycje bez wsparcia, chociaż pewnie jeśli dostaliby taki
rozkaz to by go wykonali. Tym niemniej preferowaną opcją było wykorzystanie czegoś co
odpowiednio skutecznie zdolne było przekonać wrogich żołnierzy do trzymania głów przy ziemi albo
siedzenia głęboko w okopach i schronach - w tej sytuacji artylerii. W regimentach oblężniczych
podstawowe wsparcie artyleryjskie zapewniane było przez kompanie artylerii polowej podlegające
bezpośrednio dowództwu regimentu. Oddziały te były w pełni zmechanizowane ze względu na fakt, iż
zakładano że będą one postępować do przodu za nacierającą piechotą. Kompanie artylerii polowej
składały się z różnej liczby baterii liczących po cztery działa - ciężkie moździerze lub działa
poczwórne, zwane przez żołnierzy thuddami. W skład każdego działonu wchodził również Centaur
służący za transporter obsługi działa oraz jego holownik. W kompanijnej sekcji dowodzenia poza
Centaurem którym przemieszczał się dowódca wraz z pomocnikami znajdował się dedykowany
Trojan wyposażony w mocną stację vox, wóz zabezpieczenia technicznego Atlas oraz cztery Trojany
w wersji transportera amunicyjnego. W skład regimentów oblężniczych wchodziły w niewielkich
ilościach również kompanie ciężkiej artylerii, ale o ich składzie i organizacji będzie więcej przy okazji
regimentów artyleryjskich.
Nudzenie o sprzęcieCentaur
Mały, lekko opancerzony pojazd gąsienicowy wykorzystywany jako transporter dla sekcji
dowodzenia pododdziałów, wóz zaopatrzenia, bojowy wóz piechoty czy po wyposażeniu w
odpowiedni sprzęt vox nadający się również jako wóz dowodzenia, jednak najczęściej służy on jako
holownik dla dział artylerii polowej. Generalnie rzecz ujmując jest to mała, ważąca 6,2 tony pancerna
pluskwa napędzana dwoma silnikami wielopaliwowymi (czytaj żrącymi wszystko co jest płynne i da
się podpalić) umieszczonymi w sponsonach gąsienic. To właśnie te silniki czynią z Centaura tak
uniwersalny wóz i jednocześnie, przy niemal kartonowym pancerzu, stanowią czynnik wysoce
poprawiający zdolność wozu do przetrwania. Jeżeli akurat nie ciągnie czegoś ciężkiego (ciężkiego
przynajmniej jak na jego możliwości) to na drodze może rozpędzić się do 110km/h, w terenie
prędkość maksymalna spada do 70km/h. Z tym że wątpliwe jest osiąganie takiej prędkości w terenie
przez wóz, który w zasadzie nie ma amortyzacji, tak jak większość imperialnych wozów
gąsienicowych - nawet jeżeli podzespoły mechaniczne zdolne byłyby do wytrzymania nieustannego
miotania góra-dół to załoga bardzo szybko ulegała by wyłączeniu z akcji z powodu urazów głowy
różnego stopnia, oczywiście zakładając że dysponują pasami albo czymś podobnym (jakby ktoś
chciał poczytać co się działo w czołgach o podobnym zawieszeniu to wystarczy poczytać o brytyjskich
Mark V). Chociaż może wozy mają jakąś amortyzację bo niezliczone rzesze gwardzistów wierzą że
tak jest (zalatuje mi nieco herezją… WAAAAAGH!!! a ni… to ni tutej).
Załogę wozu stanowi dwóch ludzi - kierowca oraz strzelec obsługujący ciężki stubber
stanowiący uzbrojenie pojazdu. W obliczu możliwości przewiezienia do pięciu pasażerów często
rezygnuje się ze strzelca pozostawiając obsługę stubbera jednemu z przewożonych żołnierzy.
Ciekawym aspektem jest stanowisko znajdujące się po lewej stronie kierowcy pozwalające na
zamontowanie ciężkiej broni przewożonego pododdziału piechoty i prowadzenie z niej ognia - dla
wielu wrogów ciężki stubber jest jedynie szybkostrzelnym kapiszonowcem, jednak z granatnikem
automatycznym kalibru 0.998 cala (czyli ciężkim bolterem) liczyć musi się już wielu. W spektrum
zastosowań Centaura wyjątkowo użytecznym dodatkiem jest montowany z przodu lemiesz. Dzięki
niemu kompanie artylerii polowej mogły łatwo i szybko przygotować nowe pozycje dla swoich dział a
oddziały szturmowe zbierały nim zapory z drutu ostrzowego. Na Vraks całe tysiące tych pojazdów
zasuwały po całej strefie frontu. Oddziały grenadierów dodatkowo dopancerzały swoje Centaury
zwiększając oferowaną przez nie osłonę i wymieniały standardowy lemiesz na złożony z kilku kolców

taran zamontowany nieco nad ziemią przez co znikało ryzyko zarycia się w ziemi a nadal świetnie
można było zgarniać zapory z drutu ostrzowego.
Gorgona
Tam gdzie Centaur nie radził sobie w roli transportera piechoty albo z góry wiadomym było że
uderzenie hordy pancerpluskiew skazane jest na niepowodzenie do gry wchodziła Gorgona. Było to
wielkie, mocno opancerzone bydlę ważące 220 ton zdolne do przewiezienia jednorazowo całego
plutonu piechoty. Co prawda żołnierze w środku poupychani byli wtedy jak śledzie w beczce jednak
nie miało to większego znaczenia bowiem Gorgona wykorzystywana była jedynie do przewiezienia ich
przez ziemię niczyją. Pojazd oferował przewożonym żołnierzom solidny poziom ochrony - sam kadłub
osłonięty był pancerzem o grubości 180mm zaś z przodu dodatkową osłonę stanowiła rampa
desantowa pełniąca jednocześnie rolę lemiesza. Co do dokładnej grubości tej osłony brakuje
dokładnych danych ale spokojnie można założyć 30-60cm stali zawieszonej na siłownikach
hydraulicznych co nieco poprawiało jej odporność. Niestety skupiając się na ochronie przed ogniem
czołowym Mechanicum raz jeszcze dało popis ostrości umysłu pozostawiając przedział załogi otwarty
od góry więc ostrzelanie Gorgony eksplodującymi nad nią szrapnelami szybko mogło wyłączyć
desnant z gry zanim ten w ogóle wszedł do akcji. A jeżeli do środka wpadł pocisk odłamkowo-burzący
niezbyt wielkiego kalibru i oszczędził sam pojazd to przewożonym żołnierzom można było wyprawić
pogrzeb przy okazji ponownego malowania wnętrza.
Gorgona nie była ciężko uzbrojona i wymagała wsparcia ogniowego innych pojazdów lub
artylerii. Standardowo posiadała raptem w dwa podwójne stubbery i, najczęściej, cztery
jednostrzałowe moździerze. W miejscu moździerzy znaleźć się mogła również czwórka ciężkich
bolterów lub miotaczy płomieni. Ta dodatkowa broń operowana była zdalnie przez strzelców
odpowiedzialnych za obsługę zamontowanych w nadbudówce stubberów. Poza tym przewożeni przez
Gorgony żołnierze również mogli być uznani za jej uzbrojenie i to oni właśnie byli najgroźniejsi. Kiedy
wóz docierał do celu opadała wielka i ciężka przednia rampa miażdżąc wszystko co znalazło się pod
nią. Niemal w tym samym momencie opadała wewnętrzna rampa łącząca podłogę przedziału załogi z
rampą zewnętrzną i do boju ruszał przewożony desant.
I tak jeszcze a propos Gorgon - całość wygląda jak amerykański LVCP (zwany też łodzią Higginsa),
który jakiś psychol ciężko opancerzył i wsadził na gąsienice. Nawet układ ten sam - rampa z przodu, z
tyłu sternik i po cekaemie na stronę.
Trojan
Jest to oparty o Chimerę, obsługiwany przez trzyosobową załogę, wół roboczy wszystkich
regimentów Gwardii Imperialnej. Tani w produkcji, niezawodny pojazd jest standardowym widokiem
na bezpośrednim zapleczu każdego frontu gdzie pełni rolę uniwersalnego transportera. Zwany przez
żołnierzy “mułem”, “ciągowozem”,”wieprzem” i całym wachlarzem innych przezwisk, został
odchudzony poprzez zmniejszenie grubości pancerza i pozbawienie wyposażenia bojowego. Dzięki
temu uzyskano zwiększenie przestrzeni ładunkowej wewnątrz pojazdu jak i możliwość ciągnięcia
dodatkowej przyczepy występującej najczęściej w jednym z trzech wariantów - cysterny na paliwo,
opancerzonego transportera amunicyjnego lub uniwersalnej platformy transportowej. Tym co odróżnia
Trojana od Chimery na pierwszy rzut oka (poza brakiem wieżyczki) jest zamontowany z tyłu żuraw
ułatwiający rozładunek i załadunek pojazdu. Jednocześnie jest on za słaby by Trojan mógł w
jakikolwiek sposób zostać wykorzystany jako wóz zabezpieczenia technicznego. Trojany rzadko kiedy
biorą udział w walkach jednak w razie palącej potrzeby można zaimprowizować na nich szeroki
wachlarz pojazdów - do przedziału ładunkowego można wstawić działo automatyczne i uzyskać wóz
przeciwlotniczy czy ten sam przedział napchać sprzętem łączności by przerobić Trojana na wóz
dowodzenia. Sam Trojan też nie jest absolutnie bezbronny - celowo lub w roztargnieniu z przodu
pojazdu zamontowany jest ciężki bolter z zapasem 300 sztuk amunicji.

Atlas
Ważący 43 tony, oparty o podwozie Leman Russa wóz zabezpieczenia technicznego.
Standardowy Leman Russ został odchudzony poprzez zdemontowanie wieży i większości
opancerzenia co zwolniło duże rezerwy mocy doładowanej jednostki napędowej. Na pojeździe
zamontowana została potężna wyciągarka zdolna przynajmniej częściowo podnieść uszkodzony
czołg tak by umożliwić prostsze naprawy (jak np. ponowne założenie gąsienicy) lub wciągnąć na
lawetę wóz wymagający poważniejszych napraw. Pojedynczy Atlas zdolny jest samodzielnie
pociągnąć wozy do Lemana Russa włącznie, jednak aby ruszyć z miejsca coś cięższego potrzeba już
kilku pojazdów (w przypadku czołgów superciężkich przynajmniej czterech wozów).
Działo poczwórne
Pośród żołnierzy znane po prostu jako “quad” lub “thudd” (to drugie od charakterystycznego
odgłosu przy strzelaniu). Są to zasadniczo cztery moździerze na wspólnym podwoziu zdolne do
położenia samodzielnie istnej nawały ogniowej. Działo zdolne jest do wyplucia z siebie w krótkim
czasie salwy ośmiu pocisków jednak jest to okupione długotrwałym procesem przeładowania i
skomplikowanym mechanizmem zamka wymagającego pieczołowitej i dokładnej konserwacji w polu
(powodzenia we Vraksjańskim błocie). Aby załadować działo wymagane jest żmudne i dość długie,
ręczne nakręcenie mechanizmu zamka. W międzyczasie na stole amunicyjnym umieszczane są
nabe, zabierane do komór przez powracający zamek. Na stole umieszczane są następnie kolejne
naboje. Po oddaniu pierwszej salwy następuje uruchomienie automatyki armaty (najprawdopodobniej
na zasadzie krótkiego odrzutu lufy), załadowanie oczekujących nabojów do komory i ich wystrzelenie.
Po oddaniu drugiej salwy cały proces ręcznego przeładowania musi być powtórzony od początku.
Rozwiązanie to może być mało szczęśliwe w przypadku konieczności utrzymania z grubsza stałej
częstotliwości ognia jednak ma też swoje zalety - w czasie pomiędzy przeładowaniami możliwe jest
ostygnięcie luf i tym samym uniemożliwienie przegrzania działa nawet najbardziej zajadłej obsłudze.
Pomimo bycia moździerzem thudd strzela po dość płaskiej trajektorii - elewacja luf możliwa jest w
zakresie 10-45 stopni. Jak w przypadku chyba wszystkich dział pochodzących z Luciusa quad nie
posiada możliwości trawersu i wymaga przestawiania całego działa (psioczył na to będę przy
regimentach artyleryjskich).
Ciężki moździerz
Jest to starszy kuzyn standardowego moździerza taszczonego przez piechotę. Ładowany
odtylcowo strzela większymi pociskami niż thudd więc zdolny jest do zwalczania mocniej
opancerzonych czy lepiej chronionych celów. Posiada mniejszy zasięg niż quad jednak może strzelać
o wiele szerszą gamą amunicji - standardowymi pociskami odłamkowo-burzącymi, szrapnelami
eksplodującymi w powietrzu nad celem i rażącymi go chmurą odłamków, pociskami
przeciwbetonowymi, zaprojektowanymi tak by eksplodować dopiero po kontakcie z podłożem,
ewentualnie wbiciu się lekko w cel czy pociskami dymnymi tak by osłonić nacierające własne wojska
przed wścibskimi ślepiami nieprzyjaciela. W razie jeżeli wróg wpadłby na głupi pomysł nocnego
kontrataku możliwe jest wystrzelenie pocisków oświetlających. Rzadziej dostępne są pociski z
głowicami termicznymi, zaś pociski inferno stanowią już niemal absolutny wyjątek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...