Ni wimy, co mówiom wam
ale Szturmiorz to je pan
Myśmy som najtwardsi z was
wienc bierta nogi za pas.
Na rłokietach my lotamy
wszyskim wrogom wpierdalamy
Winc siem bierzem do roboty
przy nos inni som jak groty
szturmiarzowa piosenka marszowa
Obozowiska czy inne osady orków wypełnione są chaosem, radosnym mordobiciem i całymi
stadami grotów próbujących podpieprzyć coś większym zielonoskórym gdy ci akurat zajęci są czymś
innym. Spośród tej wielkiej kotłowaniny zielonych cielsk, rzygających spalinami gruchotowatych
pojazdów i losowo skleconych bud i namiotów wyróżniają się obozy szturmiarzy. Zamieszkują je
wyjątkowo fascynujący przedstawiciele orkowych plemion. Fascynujący nie ze względu na jakieś
nadzwyczajne umiejętności jak te posiadane przez meków czy nieco bardziej niebezpiecznie dla
otoczenia talenty psioniczne dziwolongów - mieszkają tam zielonoskórzy którzy na etapie swojego
dojrzewania i nieuchronnie z nim związanego głębokiego kryzysu osobowości uznali że w dupie mają
sposób bycia większości orków. Wypełnieni po brzegi młodzieńczym buntem, zmęczeni ciągłym
powtarzaniem że mogą robić wszystko co im się żywnie podoba zaczęli szukać porządku i dyscypliny
- zjawisk, których szansa zaistnienia w orkowym społeczeństwie jest jeszcze mniejsza niż szansa na
to że Abaddonowi w końcu uda się czarna krucjata. To właśnie tacy porąbani odszczepieńcy,
najczęściej pojawiający się wśród Goffów i Krfawych Toporuf, odnajdują swoje miejsce we
wszechświecie w jednym ze szturmiarzowych obozów. Te chore pojeby z własnej woli naśladują tych
których uznają za autorytety, ćwiczą czynności tak długo aż zaczną robić je dobrze i co najgorsze -mają czelność publicznie polerować swoje buty . Ich każdy dzień przebiega według sztywnego
(przynajmniej jak na orkowe standardy) schematu i wypełniony jest musztrą, ćwiczeniami i tym co we
wojsku nazywa się szkoleniem. Szturmiarze spędzają niezliczone godziny na maszerowaniu ze
śpiewem i salutowaniu co pewnie dość często kończy się lekkim ogłuszeniem czy wydłubanym okiem
no ale cóż - honory trzeba oddawać. Kiedy młody szturmiarz przetrwa początki szkolenia, nie rozwali
sobie łba zbyt zamaszyście oddając honory i dowiedzie przynajmniej szczątkowej inteligencji rzucając
prawidłową częścią granatu (ci którzy rzucą zawleczką zamiast szturmiarzem stają się lunchem)
zaczyna się prawdziwy trening z użyciem rłokietowych plycakuf. Odsetek strat na tym etapie jest
jeszcze większy i miałby spore szanse konkurować z poziomem strat w czasie szkolenia Korpusów
Śmierci z Krieg, w końcu wyposażeniem szturmiarzy są szpeje wychodzące z łapsk meków więc
wypadki obejmują bardzo szeroki zakres, często wyjątkowo spektakularnych, awarii kończących się
głośnymi eksplozjami.
Typowi zielonoskórzy zazwyczaj unikają głębszych przemyśleń czy snucia jakichkolwiek
planów (i tak tylko by ich pewnie tylko łeb zaczął boleć) i wolą po prostu płynąć z prądem wydarzeń.
Jeżeli trafiają na jakiekolwiek problemy rozwiązują je po orkowemu - walą z byka, chlastają
rembakiem albo oszczeliwują z czegokolwiek szczelajoncego co mają w łapie. Oczywiście najlepiej
jest jeżeli problemy podejmują walkę z nadciągającą hordą. Oczywiście i tutaj szturmiarze muszą
odróżniać się od porządnych orków. W czasie treningu uczą się oni podstaw taktyki (co prawda na
orkowym poziomie ale jednak) zaś ich uderzeniom przyświeca co najmniej jakiś ogólny plan w którym
wzięto pod uwagę nawet tak bzdurne z orkowego punktu widzenia kwestie jak lokalizacja,
rozmieszczenie i wielkość sił nieprzyjaciela.
Kiedy szkolenie się zakończy rekrut oficjalnie dołącza do szturmiarzy - formacji (tak, formacji)
stanowiącej siły uderzeniowe każdej szanującej się bandy. Niezależnie jednak od tego jak bardzo w
czasie szkolenia kładziono nacisk na dyscyplinę i porządek każdy szturmiarz pozostaje orkiem więc
podstawowym celem jego życia jest jak najszybciej (i możliwie jak najgłośniej) dostać się w środek
możliwie największej jatki co oczywiście, jak na szturiarza przystało, musi robić tak bardzo
nie-po-orkowemu jak to tylko możliwe. Podczas gdy wszyscy szanujący się zielonoskórzy szaleńczym
pędem ruszają w stronę nieprzyjaciela strzelając jak popadnie w powietrze i drąc mordy tak głośno jak
tylko się da, szturmiarze preferują wykorzystanie potężnych plycakuf rłokietowych by wystrzelić się
wprost na przeciwnika. Pomimo przechwałek o wyszkoleniu, planowaniu walki i ogólnym byciu
lepszymi od pozostałych robią to oczywiście całkowicie po orkowemu, czyli pociągają za sznurek czy
inną wajhę żeby odpalić rłokietę i mają nadzieję że wszystko pójdzie w porządku. Wszystko to robią
oczywiście wrzeszcząc “WAAAAAGH!” najgłośniej jak to tylko możliwe (chociaż wrzeszczą jakoś tak
podejrzanie równo). Niezależnie od tego jak bardzo orkowie uznawaliby to rozwiązanie za niegodne
porządnego orka to jednak istnienie tych latających świrów jest dla zielonoskórych band bezcenne ze
względu na szybkość z jaką szturmiarze mogą wpaść we wrogie szeregi czy przedostać się za
nieprzyjacielskie umocnienia. Koniec końców ciśnięte w powietrze z ogromną prędkością cielsko orka
samo w sobie stanowi dość skuteczny pocisk.
Poza pogardą orków preferujących tradycyjne metody szturmiarskim natarciom towarzyszy
zawsze jeszcze jedno, tym razem tradycyjnie orkowe zjawisko. Są nim wszelkiej maści awarie, tym
bardziej spektakularne że na plecach każdego ze szturmiarzy wisi plycak rłokietowy czyli de facto
wielka, pomalowana najczęściej na czerwono, rłokieta. Ogólnie rzecz biorąc jest to dość kapryśne
bydlę które potrafi nawalić w dowolnym momencie. Może po prostu wybuchnąć przy odpaleniu
rozmazując szturmiarza po kumplach i okolicznym terenie (przy okazji wybuchnąć mogą inne
rłokiety). Nawet jeżeli odpali to udany start nie jest gwarantowany i dość częstym widokiem są
szturmiarze szorujący mordą po ziemi i rozpaczliwie próbujący zerwać z siebie uprząż plycaka. Jeśli
już zielonoskóry wzniesie się w powietrze to w dowolnym momencie może nawalić układ sterowania i
zamiast w stronę nieprzyjaciela szturmiarz wyleci korkociągiem w górę tylko po to by za chwilę z
mokrym plaśnięciem zakończyć swoją wspaniałą karierę. Ewentualnie rłokieta zboczy w stronę ziemi
wbijając zielony łeb przypiętego do niej orka w glebę. Zawsze też może skończyć się w niej paliwo i
szturmiarz może zakończyć swój lot w postaci zielonej brei rozsmarowanej na dość długim dystansie
jeżeli ma pecha, a ci którym Mork bardziej sprzyja mają jeszcze na tyle prędkości i pułapu że mogą
próbować amortyzować upadek na twarzach swoich wrogów. Oczywiście konstruujące rłokietowe
plycaki meki nie mają sobie absolutnie nic do zarzucenia i widok nawalających rłokiet serdecznie ich
bawi.
Ci ze szturmiarzy którym dane będzie dolecieć w miarę w jednym kawałku trafiają wprost do
swojego żywiołu. Uzbrojeni w rembaki i gnaty sieją popłoch i zniszczenie korzystając z całego
doświadczenia zebranego w czasie szkolenia i dotychczasowych walk. Najlepszym dowodem
tkwiącego w szturmiarzach potencjału jest Szyf Zagstruk i jego szturmiarzowa banda zwana Sympiom
Ekipom. Sam Zagstruk jest bezwzględnym zabójcą a żądzę mordu przebija u niego jedynie
fanatyczne przywiązanie do dyscypliny i jej bezwzględne egzekwowanie. Czyli w zasadzie łączy w
sobie najlepsze cechy imperialnego komisarza i już nieraz był widziany jak na miejscu, bez
zastanawiania się czy wątpliwości wpakował kulkę każdemu kto w jego ocenie wykazał tchórzostwo
lub niesubordynację. Zagstruk gardzi również jakimikolwiek oznakami słabości a jego ulubioną
rozrywką jest zastraszanie i wymuszanie na wszystkich słabszych od niego robienia dokładnie tego
co im rozkaże. Sama Sympia Ekipa żywi do swego wodza wielki szacunek i panicznie boi się jego
słynnych napadów szału, boi się ich nawet bardziej niż nieprzyjaciela. Sam Szyf, jak zwany jest przez
swoich podkomendnych, mniej lub bardziej świadomie na to pracuje - jego głos nigdy nie cichnie
poniżej krzyku a komisarskie talenty powodują że nawet najwięksi z orków pod jego dowództwem
wypełniają wszystkie, nawet najbardziej postrzelone i odjechane, rozkazy bez szemrania. Plotka głosi
że Zagstruk narodził się w środku ludziowej osady i dość szybko zwiał w dzikie ostępy gdzie osiadło
jego rodzime plemię. Podobno od samego dnia narodzin Szyf zabija co najmniej raz dziennie i
zasadniczo wszystko może być dla niego powodem do wszczęcia zadymy. Świadectwem tego może
być szalone spojrzenie Zagstruka a jego chopaki ślepo i bezwzględnie zarzekają się że widzieli jak ich
Szyf zmuszał do spuszczenia wzroku hersztów i samym spojrzeniem był w stanie opanować
rozgniatadża (tego tam takiego przerośniętego paszczuna).
Sama Sympia Ekipa swoją nazwę wzięła od nazwy pojazdu Zagstruka zwanego Sympem.
Ten wielki, pomalowany we wściekłą czerwień myźlifco-bumbofiec jest co najmniej antyczny w
porównaniu ze współczesnymi, podobnymi mu jednostkami. W kulminacyjnym punkcie każdej bitwy
Symp z rykiem zniża się nad to miejsce pola walki w któym wrze największa zadyma. Gdy Szyf
ochrypłym głosem wyryczy swoje polecenie luk bombowy zamolota otwiera się by zrzucić prosto na
wraże łby ładunek wielokrotnie bardziej zabójczy aniżeli zmontowane przez meków bumby. Z trzewi
ryczącego i plującego dymem myźlifco-bumbofca wysypują się szturmiarze Sympiej Ekipy a wraz z
nimi do boju rusza sam Szyf Zagstruk. Na dany w ostatniej chwili rozkaz szturmiarze odpalają
rłokietowe plycaki by wyhamować upadek na tyle by samemu nie rozpaćkać się po ziemi a
jednocześnie nadal wypolerowanymi buciorami móc wgnieść przeciwników w glebę. Moment
hamowania jest również tą chwilą w której sam Zagstruk wykonuje swój popisowy manewr jakim jest
dekapitacja w przelocie. Sekundy później Szyf ląduje, po drodze oczywiście rozdzierając kolejnych
wrogów przy pomocy Sympich Szponuf - bionicznych nóg wyposażonych w mocopazury. Jego
własne nogi padły niegdyś ofiarą drednota Kosmicznych Marines - w nie do końca udanym starciu
drednot wyrwał Szyfowi nogi wprost z zielonej dupy. Wykorzystując same łapska Zagstruk wlazł na
korpus chodzącej trumny i własnymi zębami przegryzał kable i przewody tak długo aż systemy
drednota nie wysiadły. Po bitwie (pewnie za sporą furę zembuf) Zagstruk kazał dorobić sobie
bioniczne nogi, na końcu których zamontowane zostały pazury mocy wymontowane z wraku
zniszczonego drednota.
Od czasu gdy Uśmich Gorka rozciął gwiazdy podwładni Zagstruka zaczęli obserwować duże
zmiany w pojechanej osobowości Szyfa. Zagstruk zawsze dążył do realizacji ambitnych celów jednak
ostatnio jego ambicja stała się niemal chorobliwa. Pod swoimi sztandarami gromadzi coraz więcej
szturmiarzy i liczne bandy Krfawych Toporuf i Goffów, które do porządku sprowadził po swojemu czyli
dużą ilością wrzasków, walenia w łeb i kopów w zielone dupy. Wszystko to robi podobno w celu
wyruszenia w szturmoWAAAAGH! które zakończy wszystkie szturmoWAAAAGH!. Ostatnimi czasy
bandy Zagstruka podbiły imperialny świat świątynny Nadzieję Świętego Rezmonda. Niegdyś niemal
rajski świat pełen kompleksów świątynnych i ogrodów modlitewnych pod orkowymi buciorami
obrócony został w dymiące zgliszcza, z których zielonoskórzy odzyskali wszystko co przykuło ich
uwagę. Planeta, dzisiaj przemianowana przez orków na Zag, została odbudowana tak by
usatysfakcjonować Szyfa - jej powierzchnia pokryta jest niezliczonymi fortecami, obozami
wojskowymi, placami defilad i strzelnicami. Całość zdolna jest usatysfakcjonować nawet najbardziej
owładniętego swoimi nie-orkowymi potrzebami szturmiarza. Nad nową stolicą planety, pokrytym
grubym opancerzeniem i najeżonym lufami Szyfowym Fortem góruje potężne, niegdyś święte,
wzgórze, w którego skale pojmani imperialni rzeźbiarze wyryli wielkie podobizny Zagstruka. Pod
spojrzeniem tytanicznych, kamiennych obliczy swego Szyfa podlegli mu zielonoskórzy ćwiczą jeszcze
ciężej bo wiedzą że ambicje ich wodza nie kończą się na podbiciu jednej marnej planety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz