Lorgarze z Colchis. Możesz zechcieć wiedzieć co następuje. Jeden: całkowicie wycofuję moją
wcześniejszą propozycję całkowitego zawieszenia broni. Zostaje ona odwołana i nie zostanie
przedstawiona ponownie ani tobie ani żadnemu innemu z twych bękartów. Dwa: nie jesteś już moim
bratem. Znajdę cię, zabiję i wyrzucę twoje toksyczne truchło wprost w paszczę piekieł.Transmisja Vox, Roboute Guilliman, Bitwa o Calth, punkt 1.57.42
Dwie godziny po rozpoczęciu bitwy (chociaż bardziej pasującym określeniem do tej pory
byłaby rzeź) Mistrz Vox na okręcie flagowym Ultramarines poinformował Roboute’a Guilliman’a że
okręt flagowy Niosących Słowo, Fidelitas Lex, otwarł kanał litokastyczny. Prymarcha XIII Legionuu
wszedł na platformę holonadajnika na środku swego mostka a przed nim, w ziarnistym świetle
odbiornika, zmaterializowała się zakapturzona postać Prymarchy Lorgara. Prawdopodobnie po raz
pierwszy w swym życiu zazwyczaj spokojny i wyważony Gulliman wpadł w niekontrolowaną furię. W
bezgranicznej wściekłości na zdradę swojego brata przysiągł jemu oraz jego synom karę i bezlitosną
zemstę. Sam Lorgar słuchał tej tyrady jedynie z ponurym uśmiechem pełzającym po ustach podczas
gdy reszta jego twarzy pozostawała skryta w cieniu. Nie była to istota którą znał Guilliman. Lorgar nie
był już poszukiwaczem prawdy zdolnym prowadzić z Magnusem Czerwonym trwające całymi dniami
debaty o naturze wszechświata, nie był również nadmiernie gorliwym synem który ściągnął na siebie
ojcowską karę za głoszenie Jego boskości. Nie był również czystym wojownikiem który jako jedyny z
Prymarchów nie dążył do podbojów a oświecenia. Jego miejsce zajęła osoba aż promieniująca nowo
odkrytą pewnością siebie, tak jakby tylko on wiedział coś co nadal ukryte było przed pozostałymi, a o
czym wkrótce chcąc nie chcąc mieli się dowiedzieć. Już nie wycofany czy przytłoczony obecnością
bardziej pewnego siebie czy zdecydowanego Prymarchy, Lorgar stanowił ucieleśnienie
flegmatycznego wyzwania.
Bardziej szokujące niż sposób bycia Lorgara były jednak jego słowa którymi przemówił do
Guillimana. W pogardliwy i drwiący sposób poinformował Władcę Ultramaru że, wbrew domysłom
Gullimana, jego zdrada nie była zemstą za Monarchię a tym bardziej odosobnionym wydarzeniem.
Stanowiła ona część długo dojrzewającego planu o wielkim zakresie i jeszcze większej ambicji, a jego
współwykonawcami była nie mniej niż połowa Prymarchów w tym największy spośród nich - Horus
Lupercal. Lorgar twierdził również że trzech z ich braci straciło już życie. Czas miał pokazać że się
pomylił jednak w tamtej chwili nie miał podstaw by sądzić że jest inaczej. W obliczu tak wielkiej pychy
płynącej ze słów Lorgara Guillimanowi odebrało mowę, a co gorsza Prymarcha XIII Legionu wiedział
że jego brat mówi prawdę. W tym momencie ponownie przysiągł sobie że zakończy zdradę swego
brata nawet jeżeli miałby to być ostatni czyn w jego długiej i lojalnej służbie. Pomimo że przeczyło to
jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi i sensownej strategii Guilliman przepełniony był chęcią
znalezienia i własnoręcznego zabicia swojego brata. Miało stać się jednak inaczej.
Nagle świetlisty awatar Lorgara zaczął się wić i skręcać, przeobrażając się w pochodzącą z
koszmarów szaleńca kreaturę. Guilliman, zdjęty obrzydzeniem tego, jak sądził teatralnego, gestu
nakazał zerwanie połączenia. Okazało się jednak że zostało ono zerwane już wcześniej. Stworzenie
złożone z oczu, zębów, macek, pazurów, łusek i nierzeczywistego mięsa stało pośrodku mostka
Honoru Macragge i na oczach przerażonej załogi i wściekłego Prymarchy stawało się coraz bardziej
niekomfortowo materialne. W uderzenie serca później cały mostek pochłonięty został w eksplozji
fantasmagorycznych bebechów. Siła eksplozji była tak wielka że wyrwała pancerną kopułę widokową
i wyrzuciła w próżnię wszystkich będących na mostku. W jednym uderzeniu Ultramarines zostali
pozbawieni swego Prymarchy a ich sponiewierana flota okrętu flagowego. To co wydarzyło się
później nie miało precedensu w annałach Wielkiej Krucjaty. Synowie wielkich Domów Nawigatorów
mieli mgliste pojęcie co czaiło się dalej jednak wiedza ta była niedostępna dla innych, w tym Legiones
Astartes. Obrzydlistwo które zmaterializowało się na mostku eksplodowało w chmurze krwi zaś siła
eksplozji rozerwała poszycie okrętu. Stojący w samym epicentrum Prymarcha został wyrzucony przez
wyrwę wprost w przestrzeń podczas gdy wijące się resztki monstrum spowiły jego potężną postać.
Załodze mostka nie został dany nawet cień szansy na uratowanie siebie, nie wspominając już o
Prymarsze. W szalejącej kotłowaninie krwi, fragmentów mostka i ryczącego powietrza tuzin starszych
oficerów wyrzucony został w przestrzeń śladem Guillimana a próżnia wyrwała im z gardeł ich ostatnie
okrzyki. Mistrz Okrętu Zedoff, doświadczony kapitan Honoru Macragge, został poszatkowany
odłamkami pancernego szkła a jego sponiewierane zwłoki zostały ściągnięte z tronu dowodzenia
przez pędzące powietrze. Nawet Kosmiczni Marines mieli niewielkie szanse by ujść z życiem z
szalejącego chaosu. Mistrz Zakonu Vared zarzucił działania przewidziane protokołem na wypadek
przerwania poszycia i po raz ostatni był widziany jak stara się pomóc swemu Prymarsze
wystrzeliwując się wprost w strumień krwi i odłamków. Pierwszy Mistrz Zakonu, Marius Gage, zdołał
złapać się poręczy w momencie powstania wyrwy i zdołał podciągnąć się przez skatowany mostek w
stronę zamykającej się głównej grodzi. Kilka metrów od pancernych wrót Gage natrafił na śmiertelnie
ranionego Mistrza Zakonu Banzora i przeciągnął rannego oficera pod opuszczającą się grodzią.
Banzor chwilę później wyzionął ducha lecz Gage nie miał czasu na opłakiwanie poległego brata
bowiem wydarzenia na mostku były jedynie jedną z tortur zadanych Honorowi Macragge. Wokół niego
cała wieża dowodzenia ulegała dezintegracji zaś po korytarzach niosło się dzikie wycie któremu
towarzyszyły zgrzyty katowanego i rozdzieranego metalu, ryk uciekającej w próżnię atmosfery i krzyki
mordowanej załogi.
Ci którym dane było przetrwać zniszczenie mostka, niemal wyłącznie Legioniści, bowiem
ludzkie ciało jest zbyt delikatne by przetrwać coś takiego, zmuszeni zostali do ucieczki w dół podczas
gdy na karkach czuli lodowaty uścisk śmierci gdy wieża dowodzenia rozpadała się pokład po
pokładzie. Ich nadzieje na chwilę wytchnienia po dotarciu do głównego kadłuba miały zostać
obrócone wniwecz. Prowadzący przez najwyższe pokłady Honoru Macragge prezentował się niczym
wyrwany z najkrwawszych i najmroczniejszych dni Starej Nocy. Załoga została wyrżnięta, krew i
odcięte kończyny rozrzucone zostały we wszystkich kierunkach przez pochodzące z Osnowy
stworzenia. Bardziej doświadczeni wojownicy wiedzieli że w przypadku wyłomu uczynionego przez
siły Osnowy możliwe były halucynacje i masowa psychoza jednak Honor Macragge znajdował się w
rzeczywistym uniwersum.
Dla obrońców całą sytuacja wyglądała niczym abordaż przeprowadzony przez stworzenia z
nieznanego dotychczas gatunku xenos w środku rozpoczętej przez Niosących Słowo bitwy. Jedynie
wspaniałe przygotowanie mentalne Legiones Astartes pozwoliło im na udźwignięcie połączonego
ciężaru zdrady i horroru a wielu z pozostałych przy życiu oficerów szybko skonkludowało że
zdradziecki XVII Legion użył xenos jako kolejnej broni. Niestety Ultramarines nie była dana szansa na
utworzenie skoordynowanej obrony swego okrętu flagowego - przeciwników było po prostu za dużo.
Ludzka załoga została wyrżnięta gdy ich umysły pogrążyły się w pierwotnym strachu spowodowanym
przez to co zobaczyli. Zwinne, rogate stworzenia nabierały postaci z przewalającej się energii
osnowy, ich skóra żarzyła się niczym lawa a straszliwymi, kolczastymi ostrzami wyrzynały wszystkich
tych którzy byli zbyt oszołomieni lub zbyt wolni w ucieczce. Inne stworzenia miały kształty
napuchniętych, zżeranych przez zarazę zwłok, jednookie i śliniące się używały pordzewiałych
tasaków by rozczłonkowywać załogantów niczym mięso na rzeźniczym klocku. Inne jeszcze były
zwodniczo ludzkie, gibkie i lekko stąpające, wyposażone w pazury którymi cięły, dźgały i wybebeszały
wszystkich którzy z tego czy innego powodu znaleźli się zbyt blisko. Te i tysiące innych szaleństw
spadały na Honor Macragge i w końcu poszarpany łańcuch dowodzenia ostatecznie się załamał. XIII
Legion postawiony został w obliczu koszmarnego wroga którego nie dotyczyły prawa materialnego
świata a jego okręt flagowy owładnięty został przez chaos, rozlew krwi i anarchię.
Bitwa niemal natychmiast przerodziła się w desperacką walkę o przetrwanie. Pojedynczy
wojownicy odcinani byli od swych braci i spychani w trzewia okrętu. Pierwszy Mistrz Zakonu Gage
oraz Antoli, jak do tej pory jedyni pozostali przy życiu oficerowie, starali się zrobić co w ich mocy przy
przywrócić porządek na pokładzie. Załoga otrzymała rozkaz zabarykadowania się w przedziałach
podczas gdy Ultramarines oraz żołnierze floty i Armii Imperialnej znajdujący się na pokładzie zebrać
się mieli w jednym miejscu, jednak nawet ten prosty rozkaz był niemal niemożliwy do wykonania. Fala
za falą przerażenie przelewało się przez okręt, świadkowie opisywali później jak grodzie i cienie
zwijały się i zaginały tylko po to by mgnienie oka później powrócić do swych pierwotnych kształtów by
ukazać okrutne rany na samej powłoce rzeczywistości. Właśnie przez te rany, później określone
mianem “mikroryftów” na pokład Honoru Macragge dostały się koszmarne stworzenia.
Na całym okręcie pojedynczy Legioniści i żołnierze walczyli dzielnie by odeprzeć atakujących.
Opierając się na od dawna ustalonych protokołach przeciwabordażowych odpowiadali jak potrafili.
Całe sekcje pozbawiane był zdolnej do oddychania atmosfery lub wypełniane toksycznym gazem,
inne wypalane były plazmą. Dziwne stwory parły jednak nadal, niemal niewrażliwe na to co
oczyściłoby okręt z jakichkolwiek form życia. Ciągłe porażki obrońców Honoru Macragge
spowodowane były głównie przez załamanie się systemów dowodzenia i łączności na pokładzie
okrętu. Większość starszych oficerów była martwa zaś młodsi działali w izolacji od pozostałych więc
te same błędy powtarzane były niezliczoną ilość razy. Sławna zdolność Ultramarines do analizy i
adaptacji do każdej sytuacji zawiodła.
Co gorsza potworne kreatury zdolne były do zignorowania niemal najcięższego ognia z
bolterów i innej broni. Pełzły przez padający ze strony obrońców deszcz pocisków z furią i dzikością
nieznanych materialnemu uniwersum. Nie kierowały się one jakąkolwiek pojmowalną strategią czy
logiką a ich jedynym celem wydawał się być jak największy rozlew krwi. Z czasem zaobserwowane
zostało że o wiele bardziej zależało im na zabiciu swej ofiary niż na pokonaniu przeciwników.
Przez spowitą ogniem pustkę do Honoru Macragge zbliżał się zespół uderzeniowy
krążowników Niosących Słowo czego nieświadomi byli zarówno pozostali przy życiu oficerowie
Legionu Ultramarines jak i inni obrońcy desperacko próbujący zatrzymać tsunami macek, pazurów i
paszcz. Honor Macragge był nieporównywalnie większy niż wrogie okręty jednak bez mostka
pozostawał bezradny a jego załoga ledwie była w stanie bronić się przed abordażem głównie
związana walką o swoje przetrwanie. Krążowniki zajęły pozycje wokół dryfującego behemota
dostosowując prędkość i trajektorię po czym wystrzeliły w jego stronę haki abordażowe. W ciągu
minut w stronę flagowego okrętu Ultramarines ruszyły dziesiątki grup abordażowych Niosących
Słowo, jednak ich cel był świetnie zabezpieczony na taką ewentualność i nieprzyjaciel musiał
przepalać się przez każdą z dziesiątek śluz.
Podczas gdy atak z zewnątrz utknął na pancernej powłoce Honoru Macragge losy szalejącej
wewnątrz okrętu bitwy zaczęły się zmieniać. Izolowane grupy obrońców zaczynały się łączyć a
pojedynczy wojownicy zaczęli ciągnąć ku przywódcom zdolnym do kierowania obroną poprzez
własny, bohaterski przykład.
Mistrz Zakonu Klord Empion, dowódca 9. Zakonu, był jednym z takich przywódców.
Szczęśliwy traf chciał że obowiązki zaprowadziły go w inną część okrętu w momencie w którym
mostek został zniszczony. Co więcej towarzyszyła mu znaczna grupa wojowników i podoficerów z
jego Zakonu. Oddział ten szybko przerodził się w rdzeń sił obronnych. W krótkim czasie wybijający
sobie ogniem drogę przez pokład 35 marines zostali wsparci przez kolejne dziesiątki Astartes, Solar
Auxilia i personelu floty. Sam Empion nie potrafił wyjaśnić natury ataku na okręt jednak miał
świadomość że jedynie twardy i zdeterminowany kontratak w stronę przednich sekcji rokował nadzieje
na połączenie z pozostałymi siłami i utrzymanie okrętu.
Kapitan Heutonicus ze 161. Kompanii objął dowodzenie nad niewielką grupą inicjatów
Ultramarines dopiero co przyjętą w szeregi Legionu. Ich pierwszą bitwą miała być walka z wrogiem o
którym nic nie wiedzieli. Dla wielu walka ta była pierwszą i ostatnią. Na barki Heutonicusa spadło nie
tylko utrzymanie nieopierzonych żółtodziobów przy życiu ale również poprowadzenie ich do walki,
zadanie z którym poradził sobie doskonale pomimo wszelkich przeciwieństw. Z młodych wojowników
ten krwawy dzień przetrwała ledwie jedna czwarta a wielu z nich w przyszłości stać się miało
wojownikami o wielkiej renomie. Była to jednak melodia odległej przyszłości - w tamtym momencie
głównym celem było przedarcie się przez nieopisane okropieństwa zagradzające im drogę do
połączenia się z pozostałymi przy życiu obrońcami.
Ze wszystkich opowieści o odwadze i męstwie okazanych w obronie Honoru Macragge
najczęściej wspominana jest historia sierżanta Aeonida Thiela ze 135 Kompanii. W chwili zniszczenia
mostka Thiel oczekiwał na karną audiencję z samym Prymarchą w jego przedpokojach obwieszonych
wspaniałą bronią należącą do Guillimana. Gdy rzucił się na niego pierwszy z demonicznych
napastników, Thiel niewiele myśląc sięgnął po najbliższy oręż - elektromagnetyczny miecz i potężny
topór Kehletai. Obie bronie był niespotykanie rzadkie i stanowiły wspaniały przykład zaginionej w
mrokach dziejów sztuki płatnerskiej. Uzbrojony w oręż Prymarchy Thiel wycinał sobie drogę przez
hordy paskudnych stworzeń z niemałym zdziwieniem zauważając że kreatury były o wiele bardziej
wrażliwe na ciosy topora i miecza aniżeli na pociski z jego pistoletu boltowego. Obdarzony rzadką
zdolnością do myślenia poza schematami Thiel (swoją drogą właśnie to ściągnęło na niego karę
której elementem był pomalowany na czerwono hełm który nadal miał na głowie) nazwał napastników
mianem “Demonów” uznając że były to stworzenia inne niż zwykli xenos, stworzenia zdolne do
istnienia wewnątrz Osnowy, stworzenia dosłownie zrodzone z najmroczniejszych koszmarów
ludzkości. W miarę przebijania się przez hordy demonów Thiel natrafił na innych wojowników
opierających się ich zalewowi. Wkrótce pod jego dowództwem znalazł się zaimprowizowany oddział
sklecony naprędce z kilkudziesięciu Legionistów, zbrojnych, Solar Auxila i nawet kilku podludzi
zdecydowanych walczyć o swój okręt. Nawiązał on kontakt z Empionem i Heutonicusem i wszyscy
trzej zdolni byli skoordynować natarcie przez kilka pokładów tak aby skoncentrować się w pobliżu
wieży dowodzenia okrętu czy czegokolwiek co z niej pozostało. W pobliżu Thiel napotkał ciężko
rannego Pierwszego Mistrza Zakonu Mariusa Gage’a i uratował go przed śmiercią z macek i pazurów
zrodzonego z koszmarów demona który zdążył już urwać mu prawe ramię.
Walczący z demonicznym skażeniem krwi Gage szybko zauważył że stosowane przez Thiela
metody świetnie sprawdzały się w walce przeciw potwornym stworzeniom i jak najszybciej należało
rozpowszechnić je wśród sił broniących Honoru Macragge. Pierwszy Mistrz Zakonu przyznał rację
Thielowi który zauważył że demony są wrażliwe na ataki bronią białą jednak zachował ostrożność
względem teorii sierżanta który twierdził że ta wrażliwość ma korzenie w tajemnych rytuałach które
według starodawnych ludzkich mitów wykorzystywano do ich przywołania. Jako doświadczony oficer
Gage wiedział że w stanie w którym się znajdował nie był w stanie skutecznie dowodzić więc
powierzył dowodzenie Thielowi podczas gdy Konsyliarz zajął się opatrzeniem jego ran. Wkrótce siły
Thiela połączyły się z oddziałami Empiona i Heutonicusa.
W miarę jak sytuacja ulegała powolnej stabilizacji Gage był w stanie zdobyć informacje od
rozproszonych sił Ultramarines i sformułować plan odbicia Honoru Macragge. Los Prymarchy
pozostawał nieznany jednak niewielu pozwoliło sobie na roztrząsanie tej kwestii aby nie zostać
ogarniętym przez żal i stratę a w konsekwencji stracić jakąkolwiek przewagę którą posiadali. Pierwszy
Mistrz Zakonu nakazał zebranym siłom przebić się do rezerwowego mostka zlokalizowanego
kilkadziesiąt poziomów poniżej zniszczonej wieży dowodzenia. Plan był niewystarczający by
odzyskać coś więcej niż absolutnie powierzchowna kontrola nad potężnym okrętem - aby w pełni ją
przywrócić potrzebne były umiejętności mistrza okrętu a kapitan Honoru Macragge zginął w ataku na
mostek (a jego resztki pewnie zdążyły już zamienić się w kawałki kosmicznego lodu). W całej
beznadziejności sytuacji los uśmiechnął się do Ultramarines. Niecałe minuty przed utratą mostka
Honor Macragge przyjął na pokład sporą ilość jednostek ewakuacyjnych wystrzelonych przez
Świętość Saramanth zaś pośród ocalałych znalazł się kapitan okrętu - Mistrz Hammed. Gage nie miał
pojęcia czy Hammedowi udało się przetrwać rzeź jednak wiedział że doświadczony kapitan był jedyną
nadzieją na odzyskanie kontroli nad oblężonym Honorem Macragge.
Zadanie dowodzenia oddziałem poszukiwawczym powierzone zostało sierżantowi Thielowi,
który poprowadził swe siły na sterburtowy pokład startowy podczas gdy pozostali obrońcy ruszyli w
kierunku pomocniczego mostka. Dystans który pokonać musiał oddział Thiela nie był duży zaś napór
demonów słabł. Nadal wiele z nich miało potencjał równy lub większy od Kosmicznego Marine więc
nawet przebicie się przez tak krótki odcinek kosztowało Ultramarines pewne straty. U celu Thiel
dostrzegł pokład startowy rojący się od tych samych, karmazynowoskórych, rogatych stworzeń którym
on i jego wojownicy musieli stawiać czoła na początku bitwy. Horda zmierzała w stronę jednego
punktu w którym ku zgrozie Thiela zebrali się ocalali ze Świętości Saramanth. Wydawało się że Mistrz
Hammed przetrwał śmierć swojego okrętu i zalew sił Osnowy tylko po to by zostać zabitym przez ich
niedobitki. Sierżant Thiel natychmiast dostrzegł swoją szansę na uratowanie Mistrza jednak musiał
działać natychmiast, bez nawet sekundy zwłoki. Poprowadził swe siły do natarcia nakazując
utrzymanie stałego i ciągłego ognia pomimo tego że wiedział iż bolty nie są w stanie zrobić więcej
aniżeli rozproszyć diabelskie pomioty. Ale o rozproszenie właśnie chodziło - uwaga hordy odwróciła
się od otoczonego Hammeda i skupiła na napastnikach. Thiel nakazał obniżenie platformy
załadunkowej na której schronili się ocalali. W tym momencie zadaniem Ultramarines było związanie
demonów walką tak długo by platforma dowiozła swoich pasażerów do bezpiecznego miejsca.
Zalewając diabelską hordę ogniem bolterów siły Thiela powoli cofały się w stronę wyjścia. Gdy
wrzeszcząca horda znalazła się o metry od linii Ultramarines Thiel uznał że Mistrz Hammed jest już
bezpieczny i zarządził odwrót. Gdy marines poprzez drzwi dostępowe postawili ostatni krok w tył z
przypominającym grom hukiem opuszczona została gródź o którą ułamek sekundy później rozbiły się
atakujące demony. Ultramarines rozpoczęli powrót do głównych sił odprowadzani wściekłym wyciem,
waleniem i drapaniem bezsilnych demonów w potężne wrota.
Podczas gdy Thiel zajęty był ratowaniem Mistrza Hammeda, Pierwszy Mistrz Zakonu Gage,
w tej chwili odzyskawszy siły dzięki nadludzkim zdolnościom swego organizmu, poprowadził swe siły
w kierunku zapasowego mostka. Ich ścieżka prowadziła przez sekcje które normalnie stanowiły
wyłączną domenę kontyngentu Mechanicum. Sekcje te również stały się świadkami zaciętych walk -
pokład usiany był kończynami, cybernetycznymi organami dziesiątków tech-adeptów, Skitarii,
automatonów bitewnych i serwitorów. Gage nakazał spowolnienie marszu swoich sił i zachowanie
czujności na pozostałości diabelskich sił które dokonały rzezi oraz ewentualnych ocalałych. W
niedługim czasie jedni i drudzy zostali odnalezieni. W sercu obszaru leżała mechaniczna świątynia
poświęcona Omnizjaszowi. Jej komora uznawana była przez techkapłanów za najświęsze ze
świętych miejśc i jedynymi obcymi do niej wpuszczanymi byli Techmarines. Wejście do niej zamykał
wysoki na wiele metrów pancerny portal zza którego dobiegały odgłosy broni i nazbyt znajome
odgłosy mieszkańców Osnowy. Gage nie widział innego wyjścia jak naruszenie świętości
mechaświątyni. Sam Gage wierzył w laicką Imperialną Prawdę i widział skutki religijnego szału jednak
był na tyle mądry że szanował przekonania swoich sojuszników.
Gdy potężne tłoki wypuściły z siebie obłoki gazu i masywne brązowe drzwi odsunęły się
oczom Gage’a ukazał się widok którego nie doświadczył nigdy jakikolwiek Mistrz Zakonu. Wnętrze
świątyni przypominało wnętrzności wielkiego silnika zaś nad wszystkim górował umieszczony
centralnie ołtarz. Wokół niego zgromadziła się grupa techkapłanów z różnych zakonów, a każdy z
nich ciskał nieustający strumień ognia w gromadzące się wokół demony. Wypełnione dymem i
kadzidłem powietrze przeszywały promienie volkite’u i fale radiacji jednak dziwaczne stworzenia
zdawały się być niewrażliwe na skutki broni zdolnej odzierać kości z ciała. Przenikliwie piszczały i
gdakały gdy były dosięgane ich dotykiem, skacząc w tę i z powrotem by wyprowadzać pełne gracji i
równie zabójcze ataki długimi, ostrymi jak brzytwy pazurami. Gdy granicę świątyni przekroczyli
Ultramarines demony zaprzestały męczenia techadeptów i posykując wyzywająco zwróciły się ku
nowemu przeciwnikowi. Podczas gdy Thiel nakazał otwarcie ognia z bolterów by rozproszyć demony,
Gage miał całkowicie inny pomysł na bitwę - wyryczał rozkaz schowania broni palnej i dobycia broni
białej. W surowym świetle rozbłysły bagnety i ostrza bojowe, piłomiecze ryknęły budząc się do życia
zaś sam Pierwszy Mistrz Zakonu uniósł topór Prymarch przekazany mu przez Thiela. Z okrzykami
bitewnymi Ultramaru drużyny ruszyły do ataku w nieskazitelnych formacjach by zewrzeć się w walce
wręcz z potwornościami Osnowy. Ostre pazury uderzyły jakby znikąd przecinając pancerze i
zagłębiając się w ciałach Astartes, kilkunastu z nich padło jednak ich miejsce zajęli następni
Legioniści. Stanąwszy twarzą w twarz z demonami ujrzeli oni koszmarne oblicza swych wrogów
wyglądające niczym groteskowe parodie ludzkich obliczy. Szybko otoczył ich też lepki, ciężki zapach
grożący letargiem i urojeniami tym z braci którzy nie posiadali hełmów. Idąc za przykładem
Ultramarines techadepci, do tej chwili zapędzeni pod ołtarz odrzucili swe egzotyczne bronie i sięgnęli
po ceremonialne topory i kije. Pobrzękując metalicznie binarne pieśni wojenne magosi nakazali
automatonom bitewnym i serwitorom uderzenie na demoniczne siły i wkrótce losy starcia się
odwróciły. Podła radość pomiotów Osnowy szybko znikła z wyszczerzonych mord gdy uświadomiły
sobie nieuniknioną porażkę. Wzięte w kleszcze Ultramarines i Mechanicum zostały błyskawicznie
odesłane tam skąd przyszły gdy ich fizyczne formy rozszarpane zostały na strzępy piłomieczami i
wprasowane w pokład potężnymi pięściami automatów klasy Castellax.
Gdy siły Thiela i Gage’a, przebiwszy się przez pozostałości demonicznej inwazji, ponownie
połączyły się na zapasowym mostku nadzieja wstąpiła w serca obrońców. Dysponując
umiejętnościami Mistrza Hammana i ocalonych magosów Mechanicum Ultramarines zdobyli realną
szansę na odzyskanie kontroli nad Honorem Macragge. Niemal dokładnie dziesięć godzin po
zniszczeniu mostka i utracie ukochanego Prymarchy Mistrz Okrętu Hammed z pomocą dwóch
najstarszych magosów Mechanicum odzyskał kontrolę nad okrętem. Mostek pomocniczy obudził się
do życia a kontrola nad potężnym okrętem wojennym przekazana Hammedowi. W ciągu minut
zaczęły funkcjonować systemy Vox i udało nawiązać się kontakt z siłami Ultramarines na powierzchni
Calth po raz pierwszy od momentu zniszczenia Kotwicowiska Veridian w samobójczej szarży
Campanile. W każdej innej sytuacji byłoby to powodem do świętowania jednak reaktywacja systemów
komunikacyjnych i czujników okrętu przyniosła brutalną rzeczywistość. Po Prymarsze nie było śladu,
siły Legionu na planecie zostały zdziesiątkowane a zdolne do walki okręty zbierające się na orbicie
stanowiły ledwie dwadzieścia procent pierwotnej liczebności floty. Co gorsza obrońcy dopiero wtedy
zdali sobie sprawę jak szeroko zakrojona była akcja abordażowa Niosących Słowo.
Zadanie sformowania i nadzoru nad kontruderzeniem na siły abordażowe XVII Legionu stało
się udziałem Mistrza Zakonu Empiona. Sięgnął on po wszystkich Legionistów Ultramarines jakich był
w stanie zebrać i sformował czterdzieści grup, każda licząca do trzydziestu Astartes. Każda z grup
przechodziła przez opancerzone śluzy i kierowała się do wykonania wyznaczonych zadań - od
sabotowania wrogich rękawów dokujących, zrywania haków abordażowych i wierteł fuzyjnych po
kontrataki na przemieszczające się po zewnętrznym poszyciu oddziały Niosących Słowo. Używając
uprzęży kosmicznych by wspomóc możliwości swoich pancerzy oddziały szybko przemieszczały się w
stronę wyznaczonych celów. Każdy krok w warunkach mikrograwitacji niósł Astartes dziesiątki metrów
naprzód a uprzęże pomagały im przekraczać głębokie doliny i wzgórza tworzone przez bryłę okrętu.
Otaczający Marines krajobraz przypominał miasto z plastali i ceramitu zaś znad bakburtowych
silników manewrowych podnosiło się Calth ukazując swoją poranioną powierzchnię. W innych
okolicznościach widok pewnie zapierałby dech w piersiach jednak tego dnia, dnia zdrady, wszystkie
drużyny skupione były na zapewnieniu przetrwania swojemu okrętowi.
Ultramarines nie musieli długo czekać aż natrafili na znienawidzonych wrogów. Odziani w
błękitne pancerze byli śledzeni gdy przemieszczali się po stalowoszarym kadłubie i wkrótce spowiły
ich bolty ciągnące za sobą świetliste smugi. Kosmiczni Marines zostali stworzeni i wyposażeni do
takiej walki więc bitwa była niezwykle długa i zażarta. Nawet jeśli bolt spenetrował pancerz Astartes i
spowodował jego częściową dekompresję niemal natychmiast aktywowały się automatyczne systemy
uszczelniające i nawet z całą kończyną wystawioną w próżnię Marine mógł walczyć tak długo jak
wystarczało zapasów powietrza. Bezgłośna bitwa wybuchła na całym kadłubie, każdy z Legionistów
słyszał jedynie swój oddech brzmiący niczym łoskot przez który przebijały się rozkazy wyszczekiwane
w sieć Vox. Gdy walczący spotykali się w walce wręcz pokonani wylatywali w usianą szczątkami
przestrzeń ciągnąc za sobą, przypominający kometarny, warkocz rozpylonej krwi i uciekających
gazów. Celem Mistrza Empiona nie było jednak zniszczenie oddziałów abordażowych Niosących
Słowo, jednak było bardzo pożądanym przez Ultramarines celem drugorzędnym. Głównym celem
oddziałów było związanie zdrajców walką podczas gdy trzech wyznaczonych braci miało podłożyć
potężne ładunki termiczne pod wiertła fuzyjne i chodniki abordażowe, co czynili z ponurą
determinacją, często płacąc za to życiem.
Przy jednym z tych krytycznie ważnych celów bogowie wojny odwrócili swe oblicza od Szóstej
Drużyny pod dowództwem sierżanta Thiela. Niosący Słowo przeprowadzili kontratak w zdecydowanie
większej sile aniżeli przewidywano i pozostali przy życiu Ultramarines szykowali się do wzięcia
zemsty jaką tylko zdołają zanim sami ulegną przewadze zdrajców. Ich los miał być jednak całkiem
odmienny od tego którego oczekiwali. Zdarzyć się miał coś co potomni nazwali cudem.<TERAZ FANFARY IJO IJO IJO IJO>
Z przestrzeni nagle pojawiła się potężna postać półboga odzianego w błękitny pancerz a jego
spokojną zazwyczaj twarz zakłócał bezgłośny ryk i wściekły grymas. Niczym nieokiełznana i
pierwotna siła natury, Prymarcha Ultramarines, Roboute Guilliman spadł na Niosących Słowo.
Typowy dla niego spokój zastąpiła w tej chwili zimna furia i tuzinami wybijał Niosących Słowo. W jaki
sposób Prymarcha zdolny był przetrwać w próżni tak długi czas pozostanie tajemnicą na zawsze.
Przez dziesięć godzin walczył on w próżni bez zapasu tlenu, wyczyn pozostający poza możliwościami
nawet ponadnaturalnych organizmów Prymarchów (no może poza Vulkanem który niedość że
posiedział sobie radośnie w próżni to potem jeszcze zaliczył zejście z orbity i hamowanie twarzą
najpierw o atmosferę a potem powierzchnię planety). Wielu akceptuje że nadludzki organizm
Prymarchy był w stanie znieść ebulizm, hipokapnię, wywołane ciśnieniem zwiększenie rozmiarów
ciała czy ekstremalne temperatury przez dłuższy czas. Jednak jakim cudem Prymarcha zdolny był
funkcjonować bez zapasu tlenu pozostaje niewyjaśnioną tajemnicą.
Interwencja Prymarchy uratowała niezliczone życia jego synów, którym potem przypadło w
udziale przekonanie swego genetycznego ojca do zaprzestania wściekłej walki na zewnętrznym
poszyciu i dołączenia do znajdujących się wewnątrz wojowników. Prymarcha walczył przez dziesięć
godzin bez wytchnienia zaś jego synowie przekonani byli że go utracili. Teraz gdy do nich powrócił,
po raz pierwszy od początku Bitwy o Calth, porażka i zagłada przestały wydawać się nieuniknione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz