poniedziałek, 20 maja 2019

Dziwolongi (Weirdboyz) cz2


Pamintoj, pirszom zasadom bycia łorkiem jezd że wincyj je lepij… eee… może to je drugga
zasszzada. Mnijsza o to. Jak moż wincyj WAAAGH! to je lepij! Widziż, ty siem utrzysz!
wypaczeniec Grogni do pozbawionego łba truchła swego ucznia Toroka

Ogólnie rzecz biorąc kariery dziwolongów są zazwyczaj krótkie lecz wypełnione atrakcjami po
brzegi zaś sam ich koniec jest zazwyczaj wyjątkowo spektakularny. Same dziwolongi wolałyby pewnie
wieść nieco nudniejsze i sporo dłuższe życie ale nikt nie pyta ich o zdanie. Umysły nielicznych którym
uda przeżyć wystarczająco dużo bitew i przy tym nie eksplodować ulegają całkowitemu nasyceniu
energią WAAAGH!. Pełni wariackiego ferworu i nadmiernej pewności siebie, spowici zieloną poświatą
tańczą po polu bitwy nie zważając na ostrzał i pchają się zawsze tam gdzie wrze najbardziej zacięta
walka jedynie po to by w centrum zadymy ciskać w nieprzyjaciół zielonymi błyskawicami i z upojeniem
obserwować chaos jaki powodują. Te wyjątkowe dziwolongi zwane są przez zielonoskórych
wypaczeńcami i darzone są mieszaniną w równych proporcjach strachu i podziwu. Nieodłączną cechą
osobowości wszystkich orków jest łatwe i szybkie popadanie w uzależnienia co często prowadzi ich
do samoniszczących zachowań. W przypadku wypaczeńców objawia się to poprzez dążenie do
niemal przytłaczającego wysycenia umysłu energią WAAAAGH! (czyli do granicy eksplodowania) tak
często jak to tylko możliwe. Wypaczeńce unoszą się na falach wypełniającej ich niszczycielskiej mocy
do samego skraju eksplozji by następnie uwolnić ją w spektakularnie destrukcyjny sposób i oczyścić
swe umysły przed następną jazdą. Wielu wypaczeńców gromadzi u swego boku całe hordy podobnie
myślących zielonoskórych którzy są niesamowicie rozbawieni niszczycielskimi wybrykami swego
fodza zaś tu i ówdzie eksplodujące łby uznają za niewielką cenę za tak wspaniałe widowisko, a
czasem z rozerwanych psioniczną energią łbów mogą jeszcze ostać się jakieś zemby więc można
zarobić. W końcu nie na co dzień ogląda się Dziobakuf (w oryginale “beekee”, orkowie oznaczają
Kosmicznych Marines glifem przypominającym dziobaty hełm od pancerza wspomaganego Mark VICorvus) rozgniatanych niczym pluskwy pod wielką, zieloną, pazurzastą stopą samego Gorka (albo
Morka) czy żpiczazdouchuf rozpuszczanych do postaci kałuż świecącego glutu. Często zdarza się że
herszty trzymają jednego czy dwóch wypaczeńców pod ręką jako chodzącą artylerię (chociaż może
bardziej pasującym określeniem byłby taktyczny ładunek termojądrowy bez jakichkolwiek
zabezpieczeń i z wadliwym układem odpalania) albo narzędzie do ograniczenia możliwości
“odwalania gupich nłumeruf” przez co bardziej psionicznie uzdolnionych wrogów jak eldarzy. Jeszcze
inni co bardziej przesądni, szczególnie ci należący do Wenżogryzuf, przekonani są że bełkotanie
wypaczeńców rodzące się w ich przećpanych mocą umysłach zsyłane jest przez samego Gorka i
Morka a tym samym poradą strategiczną z boskiego natchnienia. Oczywiście stosowanie się do tych
porad częściej kończy się srogim laniem które odbierają zielonoskórzy ale w końcu na wojnę idą oni
nie po to żeby wygrać tylko po to żeby porządnie się ponapieprzać z możliwe wielkimi i
wymagającymi wrogami.
DZIWOLONGI
Fielki Czerfony - tajemniczy wypaczeniec znany jednynie jako Fielki Czerfony był otoczonym
powszechnym strachem wśród waryjatów WAAAGH! Grukka. Wyższy nawet od w pełni wyrośniętych
goffowych burszujów, wiecznie mamroczący do siebie, Wielki Czerfony wyrzygiwał zielone błyskawice
w stronę każdego kto chciał rzucić mu wyzwanie natychmiast smażąc go na skwarka. Chociaż żaden
z należących do WAAAGH! orków nie przepadał za nimi, dziwolongi pokroju Fielkiego Czerfonego
odgrywały swoją rolę rozrywając niezliczone łby (tak wrogów jak i swoich) za pomocą surowych mocy
psionicznych. W bitwie dziwolongi zachowywały się typowo - ich dzikie moce przeorywały szeregi tak
samo wrogów jak i swoich. Najgorszym z nich jednak był Fielki Czerfony, w pobliżu którego nie chciał
znaleźć się żaden zielonoskóry, nawet wtedy gdy Czerfony był spokojny i jedynie mamlał coś pod
nosem niczym upośledzony umysłowo grot. Czerfony zawsze chodził otoczony dziwnymi zjawiskami -
nieposiadającymi żadnego sensownego źródła jękami i zgrzytami czy wyjątkowym, mięsistym i
zawiesistym smrodem (no jeżeli orkowie odnotowywali coś jako zawiesisty smród to musiało okrutnie
dupić a sam smród był pewnie na granicy uzyskania samoświadomości). Sam Fielki Czerfony zdawał
się nie zwracać na nie uwagi - był zbyt pochłonięty mamrotaniem do samego siebie i wydzieraniem
się na rzeczy które tylko on był w stanie dostrzec
Zielonooki - przez wiele terrańskich lat Zielonooki był osobistym dziwolongiem przewodzącego
WAAAGH! wielkiego herszta Gratzdakki. Bardziej cwani niż reszta jego odpowiedników, Zielonooki
posiadał to czego inne dziwolongi nie posiadły - ambicję. Jako członek klanu Krwawych Toporuf który
miał liczne zatargi z ludziami, Zielonooki przekonał swego herszta by zaatakował przemysłowy świat
Kalidar rozpętując Wojnę Kalidarską. Kalidar był wyjątkowy w skali całego Imperium - produkował
Lorelei, psychoaktywny kryształ wykorzystywany do wzmacniania potencjału imperialnych psioników.
Zielonooki rozumował że skoro Lorelei działa w przypadku ludziów to powinno zadziałać i w
przypadku orków więc zaczął wspierać za jego pomocą swe moce. Ostatecznie pozwoliło mu to na
osiągnięcie potęgi i poziomu opanowania mocy psionicznych na poziomie przekraczającym
najpotężniejszego wypaczeńca do tej pory spotkanego przez Imperium. Dzierżący swe nowe moce
Zielonooki był w stanie nie tylko czytać w umysłach swych przeciwników i zbierać dane wywiadowcze
bez nawet cienia podejrzenia ze strony sił imperialnych lecz również do przerobienia umysłów
imperialnych psioników na papkę z ogromnych odległości - wyczyn niespotykany dotąd wśród orków.
Co więcej Zielonooki dostał pod komendę swojego własnego psionicznego garganta. Pobierał on
energię wprost z Zielonookiego i było jej tak wiele że bez problemu możliwe było utrzymanie tarcz
psionicznych i prowadzenia ognia z potężnego Działa Osnowy. Ta piekielna maszyna została
zniszczona w bitwie o Ul Meradon zaś sam Zielonooki sfingował swoją śmierć i wykorzystując swe
moce ukrył swoją obecność przez psionikami zarówno Imperium jak i Primaris. Nadal żyje on naKalidarze przejmując kontrolę nad ciągle rosnącą liczbą pierwotnych orków masowo lęgnących się w
kalidarskich piaskach w następstwie zniszczenia WAAAAGH! Gratzdakki. Marzeniem Zielonookiego
jest by kiedyś poprowadzić w gwiazdy swoje własne WAAAGH! i zjednoczyć zielonoskórych pod
swoim panowaniem (pewnie Ghazgkull miałby coś do powiedzenia na ten temat).
Gur’kall Wendrofiec - Gur’kall jak wszyscy jemu podobni był pierwotnie uznawany za jednego z wielu
innych odjechanych dziwolongów. Jego herszt tolerował jego obecność ponieważ Gur’kall był w
stanie zrobić na polu bitwy to czego nie mogło osiągnąć samo dakka. Jednak w miarę upływu czasu i
kolejnych bitew moce Gur’kalla stawały się coraz odleglejsze od radosnego i bezmyślnego
zniszczenia. Wydawał się być rozproszony, zawsze patrzący w przestrzeń, szukający czegoś
nieokreślonego i leżącego zawsze poza jego zasięgiem. Gdy WAAAGH! jego herszta ruszyło w
gwiazdy to właśnie Gur’kallowi przypadło w udziale wyszukiwanie niematerialnych ścieżek mających
doprowadzić zielonoskórych do najlepszych i najbardziej rozrywkowych walk oraz najbardziej
błyszczącego łupu. Podróż WAAAGH! mogła zająć całe dekady i w międzyczasie doprowadzić do
jego rozpadu - zapasy mogły ulec wyczerpaniu (jakkolwiek trudne by to nie było w przypadku orków),
znając orkową dokładność przy każdym skoku przez Osnowę tracone mogły być kolejne okręty czy
po prostu znudzona niemal niekończącą się podróżą orkowa załoga sama mogła rozerwać się na
strzępy. Szczęśliwie jednak Gur’kallowi udało się doprowadzić swe WAAAGH! do Rozciągłości
Koronusa, gdzie zlokalizowane zostały rozproszone i izolowane osady orków chętnych by dołączyć
pod jego sztandary by zastąpić utraconych wojowników. Raz po raz Gur’kall wrzeszczał na sobie tylko
znane istoty i otwierał się na zew Osnowy zawsze otrzymując doskonałe odpowiedzi. Herszt naciskał
coraz bardziej by Gur’kall wyszukiwał dla niego nowe wyzwania zaś sam Gur’kall jak raz był
zadowolony że może to zrobić. Wszystko wyglądało tak jakby czekało na niego jakieś większe
przeznaczenie, przeznaczenie poza tym które czekało na innych wypaczeńcuf. Przeznaczenie które
zwaliło się na niego gdy jego okręt zbliżał się do Rozpadlin Hecatonu. Sam Gur’kall od jakiegoś czasu
czuł że nadchodzą kluczowe dla niego wydarzenia a jego ekscytacja urosła do stopnia w którym
przestał ją kontrolować. Krzykiem tak potężnym że łby jego opikunuf popękały wraz ze łbami wielu
innych orków przebywających poza wyłożonymi miedzią korytarzami więzienia Gur’kalla, wyrzucił on
z siebie potok surowej energii WAAAGH! tak potężny że wywalił wielką dziurę w mocno
dopancerzonych pomieszczeniach swojej sekcji, przebił pokłady okrętu i jego poszycie. Systemy
napędowe i nawigacyjne wysiadły niemal natychmiast a tysiące zielonoskórych spotkał przedwczesny
koniec gdy zostali wyssani w pustkę, a wielu spłonęło gdy niesterowalny wrak zaczął opadać na
powierzchnię pobliskiej planety. Gork albo Mork miał chyba Gur’kalla w opiece ponieważ problem
herszta rozgniatającego jego łeb w potężnych łapskach rozwiązał się sam - wódz został
rozsmarowany po jednym z pokładów przez zerwany z zaczepów bumbofiec. Kolejnym znakiem
boskiej opieki może być fakt że Gur’kall przeżył późniejszą kolizję z powierzchnią planety. Gdy
odzyskał przytomność był sam. Jego okręt, jego klan i jego WAAAGH! zostały zniszczone. Nie
wiedząc co ma dalej robić zrobił to co robił zawsze - uniósł łeb w niebo, rozwarł paszczę i ryknął
potężnie. Potem ryknął raz jeszcze… i jeszcze raz… i jeszcze raz. Za każdym jednak razem
odpowiadała mu cisza a on sam zdawał się być jedynym zielonoskórym na planecie. Gur’kall nie
poddał się jednak zwątpieniu - przecież na pewno był jakiś dobry powód że znalazł się na tym
smętnym kawałku skały, a jego umiejętność krzyczenia na pewno była nadal przydatna. Postanowił
że odnajdzie przyczynę która sprowadziła go w to miejsce robiąc to co robił najlepiej - jak najgłośniej
drąc mordę prosto w niebo i licząc że ktoś lub coś mu odpowie. Koniec końców jakimś cudem udało
mu się opuścić samotnię jednak pomimo ponownego połączenia z zielonymi nadal poszukuje on
odpowiedzi na swoje regularnie ponawiane okrzyki. Większość orków woli unikać odjechanego
wypaczeńca i zniszczenia jakie po sobie pozostawia jednak znajdują się również dość pokręceni by
do niego dołączyć licząc na kawałek z nagrody która ma czekać na Gur’kalla ukryta gdzieś pośród
gwiazd.Prorok Morka Zagdakka - wyjątkowy w dziejach orków wypaczeniec, pierwszy który poprowadził
swoje własne WAAAGH! gdy przejął władzę wysadzając w powietrze łeb dotychczasowego herszta.
Jeden z najinteligentniejszych przedstawicieli zielonoskórych, Zagdakka rozumiał ideę cierpliwości i
dyscypliny i wykorzystywał swoje rosnące wpływy by ściągać coraz więcej dziwolongów pod swoje
sztandary. Ogłoszony Prorokiem Morka wkrótce miał pod swoimi rozkazami tak wielkie ilości
psionicznie uzdolnionych orków że jego horda stała się znana jako DziwoWAAAGH!. Mistrzostwo w
jakim Zagdakka opanował użycie swoich mocy psionicznych pozwalało mu na formowanie z energii
WAAAGH! tworów przypominających pięści i stopy, którymi później rozgniatał swych wrogów, czy
ciskanie błyskawic tak potężnych, że zdolne były jednym uderzeniem odparowywać całe sekcje
murów obronnych. Co jednak o wiele ważniejsze Zagdakka jakimś cudem potrafił stłamsić
wewnętrzne dążenie wszystkich orków do walki pomiędzy sobą wprowadzając zgranie i dyscyplinę
niespotykaną nigdy wcześniej wśród sił zielonoskórych. W 249.M41 Zagdakka poprowadził swe
WAAAGH! na podbój leżącego w Segmentum Solar Świata-Kuźni Columnus. Instalacje obronne
planety zostały szybko zmiecione gdy w łeb wzięły wszystkie prognozy imperialnych strategów -
obrona orbitalna została rozniesiona na strzępy przy użyciu psionicznie chronionych Kamulcuf
wykorzystanych w roli improwizowanych taranów. Na powierzchni Zagdakka również dał imperialnym
niezliczoną ilość okazji do wykazania się i dostania zawału serca albo komisarskiej kulki w potylicę
gdy kolejne, nawet najbłyskotliwsze plany brały w łeb. Ostatecznie został pokonany dzięki
bezwględnej kalkulacji i precyzyjnemu użyciu sił Żelaznych Dłoni pod wodzą Żelaznego Ojca Kristosa.
Stary Zogwort - najpotężniejszy z dziwolongów w orkowej historii urodził się w czasie pełnego
zaćmienia słońca na Catachanie. Od najmłodszych dni musiał walczyć o przetrwanie ponieważ jego
zarodnik zaczął rozwijać się w gnieździe krwawych żmij i nawet zanim musiał wywalczyć sobie drogę
na powierzchnię jego ciało przesycone było wężowym jadem (wszyscy inni twierdziliby że to sytuacja
z gatunku beznadziejnych, na Catachanie nazywa się to “wtorek”). Gdy w końcu młody ork wywlókł
swój przesycony trucizną zad na powierzchnię w każdej dłoni dzierżył martwą żmiję, a kilka kolejnych
wiło się w przedśmiertnych konwulsjach w jego zaciśniętej, ociekającej krwią paszczy. Ku przerażeniu
pierwotnych orków z plemienia do którego należał znaki łaski Gorka i Morka nie zakończyły się na tym
cudownym ocaleniu. Każdy catachański wąż który próbował atakować Zogworta wślizgiwał się do
jego posłania jednak zamiast użreć i wykończyć zielonego zwijał się i spokojnie zasypiał w cieple jego
poznaczonego bliznami cielska. Sam Zogwort okazał się być o wiele bardziej gburowaty i cfani niż
pozostali członkowie jego plemienia a ci którzy chcieli go sobie podporządkować albo sponiewierać
szybko odkrywali że lepiej dać się ugryźć wężowi niż Zogwortowi. W niedługim czasie nazwany został
synem Morka i w mniej niż terrański rod od swego przyjścia na świat osiągnął jedną z najwyższych
pozycji w swym plemieniu. Prawdziwa potęga Zogworta objawiła się jednak dopiero gdy zaczął
dorastać. Zaczęły otaczać go różne dziwne zjawiska o niewytłumaczalnej, nawet jak na Catachan,
naturze i wielu ze starszych orków obstawiało wiele zembuf że wyrośnie on na dziwolonga. Dla
bezpieczeństwa od razu została przydzielona mu banda opikunuf mających trzymać go na krótkiej
smyczy jednak mieli oni dziwny zwyczaj zamieniania się w paszczuny podczas nocy. Gdy w końcu
nadszedł czas w którym jego plemię uderzyło na siły ludziowej milicji planetarnej Zogwort dowiódł że
na polu bitwy jest przerażającym przeciwnikiem rozdeptując i zmiatając nieprzyjaciół w miarę jak
gromadził coraz więcej energii WAAAGH! z wrzeszczących umysłów swoich współplemieńców. Gdy
już nie mógł znieść buzującej w nim mocy dał jej pełen upust w postaci oślepiającego błysku
zielonego światła. Gdy blask przeminął wokół zapanowała cisza - Zogwort stał samotnie, otoczony
przez puste ubrania, rozrzucone elementy wyposażenia i niezliczoną ilość całkowicie
zdezorientowanych paszczunów. Jakiś czas później w walkach przeciw Gwardii Imperialnej Zogwort
wypalił sobie oczy gdy uwolnił energię tak wielką że spopieliła ona całą kompanię gwardzistów. Sam
Zogwort twierdzi że od początku chciał tak zrobić i sam Mork poprowadził go do uwolnienia takiej
potęgi. Dzisiaj Stary Zogwort należy do bandy Kusarzy zmierzając wszędzie tam gdzie kipi czysta
energia WAAAGH! w której się pławi i którą uwalnia gdy tylko nadarzy się okazja. Jego legenda wśródzielonoskórych ciągle rośnie - w końcu którego orka nie ubawi setnie widok jego największych
wrogów zamienionych w skamlące paszczuny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...