wtorek, 3 września 2019

Kosmiczne Wilki cz10 (Upadek Prospero cz3)

https://www.youtube.com/watch?v=_jQ1Ot-Wj3M

Gnają precz maleficarum. Przepędzają je. Ranią je tak bardzo, aby wiedziało żeby nie wracać. Karzą
je i wyjaśniają mu czym jest ból, tak aby nie chciało do nas wracać i nas niepokoić.
Ogvai Ogvai Helmschrot, jarl Trzeciej Wielkiej Kompanii
Prospero, niegdyś zielony, niemal rajski świat, stał w płomieniach. Ryk spadających na
planetę lanc i pocisków mieszał się z hukiem płomieni trawiących równiny i lasy wokół Tizca. Samo
wspaniałe miasto stało niewzruszone wśród dymów pożarów które zamieniły powierzchnię w
pogrzebowy stos - tarcze kinetyczne czarnoksiężników z Bractwa Raptora spełniały swoje zadanie
jednak za straszliwą cenę. Nagle, dokładnie tam samo gwałtownie jak się rozpoczęło,
bombardowanie orbitalne ustało i świadczyło o nim jedynie głuche echo przewalające się nad stolicą
Prospero. Nakryte dymami pożarów i dryfującym popiołem niczym pogrzebowym całunem miasto
nigdy już nie miało zabłysnąć w promieniach słońca.
Gdy na okrętach ekspedycji karnej zamilkły działa, otwarły się wszystkie dostępne śluzy.
Flota, jeszcze chwilę wcześniej miotająca na Prospero ogień i żelazo, uwolniła najstraszniejszą broń
jaką posiadała. Niczym łańcuchy pocisków od wielkich okrętów zaczęły odrywać się całe stada
Stormbirdów, Warhawków i innych jednostek desantowych. Kiedy weszły w atmosferę fale
uderzeniowe tworzące się przed każdym z pojazdów zlały się w jeden przeciągły grom, który raz
wkrótce przewalił się nad dachami i pośród piramid Tizca niczym zwiastun nadciągającej zagłady.
Po pierwszym szoku wywołanym niespodziewanym uderzeniem siły obronne Prospero
zaczynały się mobilizować według protokołów przewidzianych na taką sytuację i wkrótce w stronę
pędzących w szaleńczym nurkowaniu desantowców pomknął ogień przeciwlotniczy. Trafione
zaczynały ciągnąć za sobą ogon czarnego, oleistego dymu znacząc swój śmiertelny upadek, inne po
prostu eksplodowały w powietrzu, a z kul ognia ku powierzchni spadał deszcz odłamków i szczątków
załogi. Większości jednak udało bezpiecznie przedrzeć się do pułapu na którym piloci rozpoczęli iście
wariacki manewr wyprowadzenia swoich pojazdów z samobójczej trajektorii. Maszyny protestowały
wyciem silników i trzeszczeniem kadłubów. Dla części z nich był to ostatni manewr - z urwanymi
skrzydłami, złamane i zgruchotane siłą przeciążenia podążyły w swą ostatnią drogę. W kilku
przypadkach, tam gdzie wytrzymała maszyna, zawodziły nawet nadludzkie umiejętności i refleks
Astartes i doszło do kolizji w powietrzu. Te z desantowców, które przetrwały pomknęły naprzód tuż
nad wzburzonymi wodami Morza Valperine ciągnąc za sobą pokręcone zawirowaniami powietrza
smugi kondensacyjne. Siły ekspedycji karnej uderzyły na Tizca od strony zachodnich, słabiej
bronionych dzielnic służebnych i Starego Tizca.
Pierwszym ze Stormbirdów, które z wyciem i łomotem spadły na miasto, był pomalowany na
szaro, noszący na dziobie dwie stylizowane wilcze głowy pojazd samego Wilczego Króla. Ledwie
Stormbird dotknął ziemi swoimi płozami, opadła przednia rampa i z trzewi pojazdu wyszedł Leman
Russ i jako pierwszy z najeźdźców postawił stopę na Prospero. Gdy ujrzał zniszczenie, którego
dokonał jego Legion, zawył przeciągle w niebo,a sekundę później do jego głosu dołączyły również
dwa fenrizjańskie wilki, które mu towarzyszyły.
Czołówki VI Legionu bez tracenia czasu uderzyły w głąb dzielnic portowych. Niczym walec
parli naprzód, pomimo prób zmontowania przez obrońców jakiegokolwiek poważniejszego oporu.
Wilki niosły śmierć i zniszczenie na rozkaz samego Wszechojca i nic nie było w stanie ich zatrzymać.
Próby desperackiej obrony były przejawami tak samo determinacji i męstwa jak i desperacji bowiem
obrońcy byli tylko ludźmi. W południowo-zachodnich sektorach miasta gromadziły się resztki
Prosperiańskich Pionierów Uderzeniowych, których większość zginęła gdy spowodowane
bombardowaniem orbitalnym lawiny zmiotły większość ich położonych w górach koszar. Gwardia
Palatyńska rozlokowała się na obrzeżach płonącego portu obsadzając wysokie pozycje górujące nad
kierunkiem, z którego mieli nadejść napastnicy. Dowódcą Gwardii był Katon Aphea, młody i
utalentowany oficer pochodzący z jednego z najstarszych i najznamienitszych rodów na Prospero.
Mistrzowski sposób w jaki rozmieścił on swoje siły stanowiłby przykład do analizy we wszystkich
szkołach Gwardii Imperialnej jednak wszystko to zdało się na nic - furia natarcia prowadzonych przez
Lemana Russa Kosmicznych Wilków zmiotła pozycje Aphei w mniej niż dwie minuty. Nawet elitarna,

pysznie umundurowana i perfekcyjnie wyszkolona Gwardia Iglic stanowiła jedynie pomniejszą,
irytującą niedogodność w natarciu Sfory. Dobrze uzbrojeni, wyposażeni w pancerze zintegrowane z
ich wspaniałymi, czerwonymi mundurami byli w stanie stawić opór niemal każdemu najeźdźcy jednak
w brutalnym starciu z urodzonymi drapieżcami nie mieli najmniejszych szans. Ginęli roznoszeni na
strzępy bolterowym ogniem, fenrizjańskimi mieczami i toporami czy rozrywani zębami, a jedynymi
świadkami ich bohaterstwa mieli pozostać jedynie ci, którzy nieśli im śmierć. Pewną nadzieją dla
obrońców pozstawała ich najcięższa broń zamontowana na pojazdach jednak i ona szybko zgasła. W
bitewnej gorączce jarl Ogvai Ogvai Helmschrot z Trzeciej Wielkiej Kompanii doskoczył do jednej z
maszyn, złapał ją niczym fenrizjańskiego saenyeti, osadził w miejscu po czym mieczem mocy rozpruł
jej kadłub i zasypał wnętrze bolterowym ogniem. Podobne sceny rozgrywały się wszędzie w strefie
walk a ostatnim gwoździem do trumny stał się moment z gdy ze stref lądowania z rykiem silników,
niczym bryły granitowej skały, wytoczyły się surowe kształty Predatorów, Land Raiderów i innych
pojazdów wygniatając gąsienicami nowe drogi wprost przez stojące na ich drodze budynki..
Zabudowania Tizca, co do jednego, kiedyś mogły urzekać swym pięknem i kunsztem z jakim
zostały wykonane. Miasto zostało zaplanowane jako wielka, otwarta struktura przecinana szerokimi
alejami i wspaniałymi parkami. W sektorach służebnych nawet budynki o najpodlejszym
przeznaczeniu zdobione były szkłem, polerowanym metalem i wspaniałymi iglicami. Wstający nad
Prospero świt ujrzał wspaniałą niegdyś stolicę płonącą niczym stos pogrzebowy. Większość
architektonicznych cudów została co najmniej zdewastowana w czasie walk, szkło ze zniszczonych
elewacji zaścielało ulice, a wśród gorejących ruin zalegały niezliczone zwłoki tych, którzy stanęli na
drodze Vlka Fenryka. Sfora odniosła błyskawiczne i piorunujące zwycięstwo jednak starcie z
prawdziwym przeciwnikiem czekało na nią w sercu płonącego miasta. Tworząc
plastalowo-ceramitowy łańcuch, legioniści Tysiąca Synów sformowali się wokół sześciu piramid Tizca
tworząc przyczółek obronny, którego centrum stanowił Plac Occullum. Zakuci we wspaniałe,
karmazynowe pancerze Astartes samą swoją obecnością zapobiegli przemienieniu bitwy w bezładną
ucieczkę.
Gdy siły obu Legionów zaczęły zbliżać się do siebie bolterowy ogień Kosmicznych Wilków
zaczął napotykać identyczną odpowiedź. W zimnym opanowaniu i determinacji Tysiąc Synów
odpowiadał na atak tak jak powinien robić to Legion Astartes. Strzelanina nie trwała jednak zbyt długo
bowiem rozpędzona Sfora szybko skróciła dystans i zwarła się z przeciwnikiem w walce wręcz. W
przypominającym grom huku szara fala Kosmicznych Wilków uderzyła w karmazynową ścianę
Tysiąca Synów. XV Legion padał pod ciosami fenrizjańskich toporów i mieczy, zaś miejsca przez
które przeszedł Wilczy Król pozostawały usłane zmasakrowanymi ciałami synów Magnusa. Zakuci w
pancerze Terminatorów huskarlowie nie pozostawali w tyle za swym Prymarchą i również parli w
największe grupy nieprzyjaciół kładąc ich pokotem, samemu wydając się być niewrażliwym na ogień i
ciosy obrońców. Wojownicy Legio Custodes równie bezlitośnie wycinali sobie drogę oszczędnymi, a
jednocześnie potężnymi ciosami swych glewii. W ciągu minut linie Tysiąca Synów zaczęły się chwiać
a ich liczba pozostałych przy życiu legionistów topniała w oczach.
W geście ostatecznej desperacji synowie Magnusa uwolnili swoje moce, jednak użyciem
magii legioniści Tysiąca Synów wydali na siebie ostateczny wyrok - od tego momentu stali się tym
samym czym renegaccy czarnoksiężnicy i wiedźmy. W tej chwili, po raz pierwszy od uderzenia na
Tizca, Sfora zaczęła ponosić ciężkie straty. W ich szeregi uderzył niepochodzące z tego świata ogień
i błyskawice, dziwne nie-światło i wiele innych niewyłumaczalnych zjawisk. Gotowani żywcem
wewnątrz swoich pancerzy, rozrąbywani wpół przez niematerialne ostrza, rozrywani na kawałki przez
niewidzialną siłę Legioniści VI Legionu zaczęli się cofać w obliczu tak wielkiego maleficarum. Po
odepchnięciu Kosmicznych Wilków pozostali przy życiu legioniści Tysiaca Synów ruszyli do
kontrataku próbując na powrót uformować jako takie linie obronne jednak płomyk ich nadziei zgasł tak
szybko jak zapłonął. Walczących Astartes znienacka zalała fala psionicznej pustki, a nienaturalne
moce masakrujące Vlka Fenryka zostały zepchnięte niewidzialną ścianą wprost do swojego źródła.
Czarnoksiężnicy z Prospero zaczęli dławić się gdy moc tkanych przez nich czarów wpychana była im
z powrotem do gardeł. Ich palce złożone w mistyczne symbole wykrzywiały się w porażone

artretyzmem szpony. Wielu rozpaczliwie sięgało do szyj by zwolnić zaczepy hełmów gdy zaczynali
topić się we własnej krwi. Przez wstrząśnięte, pogrążone w ryku zmasakrowanych Astartes szeregi VI
Legionu w stronę porażonych legionistów Tysiąca Synów ruszyły zastępy milczących postaci. W
porównaniu do zwalistych kosmicznych marines zakute w pancerze wspomagane kobiece sylwetki
wydawały się wręcz filigranowe i niepasujące do starcia toczonego pomiędzy kolosalnymi nadludźmi.
Jednak to właśnie one, noszące w sobie Gen Pariasa Siostry Ciszy, były tym co poraziło wojowników
XV Legionu. Zanim ci mieli jakąkolwiek okazję otrząsnąć się z pierwszego szoku Siostry wbiły się w
ich formacje zalewając ich ogniem bolterów, oczyszczającymi płomieniami i tnąc wspaniałymi
mieczami mocy. Zjawisko to było tak samo piękne i pełne gracji jak przerażające bowiem wojowniczki
nie wydawały z siebie najmniejszego dźwięku i jedynymi słyszalnymi odgłosami były wrzaski
katowanych ich obecnością i mordowanych bez litości Astartes, trzask pękających ceramitowych
pancerzy, szczekanie bolterów i ryk płonącego prometium. Wkrótce do Dziewic Pustki dołączyli
synowie Russa i masakra Tysiąca Synów rozgorzała z nową furią.
Resztki XV Legionu po raz kolejny wykazały że Tysiąc Synów godny był miana prawdziwych
Astartes - wybijani bez litości po raz kolejny zreorganizowali swe szyki by stawić czoła swym katom.
Ich wysiłki skupiły się na Siostrach Ciszy, których szeregi zaczęły topnieć do momentu, w którym
synowie Magnusa raz jeszcze mogli użyć swego najpotężniejszego oręża. Gdy odzyskali możliwość
korzystania z mocy psionicznych kilku kapitanów Tysiąca Synów wyprowadziło kontratak i wbiło klin w
potężne morze oddziałów Vlka Fenryka. Po raz kolejny nawet to małe zwycięstwo miało okazać się
jednak krótkotrwałe bowiem spadł na nich sam Wilczy Król i jego doborowy oddział Terminatorów. W
desperackiej próbie odwrócenia losów starcia, a może i całego uderzenia na Prospero, kapitan
Auramagma z Kultu Pyrae podjął próbę zabicia Prymarchy Kosmicznych Wików. Zebrawszy
wszystkie swe siły zaatakował Lemana Russa potężnym płomieniem zrodzonym w Osnowie.
Nienaturalny ogień poraził tych którzy stali najbliżej Prymarchy, zaś jego samego oszołomił i przez
uderzenie serca wydawało się że rozpaczliwy plan się powiedzie. Wilczy Król jakimś cudem zdołał
jednak skontrować skierowany w niego czar i obrócić go przeciw kapitanowi Auramagmie, który,
skąpany w swoich własnych płomieniach, w mgnieniu oka obrócił się w popiół.
Dzika furia Vlka Fenryka po raz kolejny zmusiła Tysiąc Synów do odwrotu. Ich szeregi z
minuty na minutę topniały niczym lód skuwający morza Fenrisa gdy ten pod koniec Wielkiego Roku
zbliżał się do Wilczego Oka. Kolejną próbę oporu podjęli oni u stóp Piramidy Photepa, siedziby swego
Prymarchy, gdzie schronili się wszyscy ci, którym jakimś cudem udało się przetrwać dotychczasową
rzeź. Skrwawieni, zmęczeni i pozbawieni nadziei raz jeszcze stanęli dumnie wśrod odłamków szkła,
kryształu i potarganych zwojów skąpanych w wodzie wyciekającejuyy ze strzaskanych fontann Placu
Occulum. Gniew Imperatora spadł na nich niemal natychmiast, nie dając im szans na jakiekolwiek
wytchnienie i odpoczynek. Tym razem hturazem na otoczonych obrońców spadły połączone siły VI
Legionu, Custodes i Sióstr Ciszy. Ku ich przerażeniu wraz z marines Vlka Fenryka przybyli Wulfeni z
XIII Wielkiej Kompanii. Byli to kandydaci do szeregów Kosmicznych Wilków, którzy na etapie swej
przemiany ulegli straszliwej potędze Canis Helix i przeobrazili się w dzikie bestie przypominające
wilkołaki z antycznych terrańskich legend. Wypełnieni pierwotną furią spadli na Tysiąc Synów niczym
huragan, a ich kły i szpony rozdzierały ceramitowe pancerze równie łatwo jak papier. Ich uderzenie
wybiło w liniach obrońców krwawą dziurę, w którą momentalnie wlała się fala napastników zwijając
flanki XV Legionu. Ci, którzy mieli dość szczęścia by przeżyć lub dość umiejętności by wyciąć sobie
drogę wycofali się pod dowództwem Pierwszego Kapitana Ahzeka Ahrimana na groblę prowadzącą
do bram Piramidy Photepa.
Chociaż początkowo Magnus pogodzony był z losem, który sam na siebie sprowadził, i jakby
na to nie patrzeć otworzył napastnikom drzwi na Prospero, to jednak z czasem coś zaczynało się w
nim zmieniać. Dzika, nieokiełznana furia Kosmicznych Wilków, rzeź jakiej dokonywali oni na ulicach
jego ukochanego Tizca i bezmyślne, zdawałoby się, zniszczenie niesione przez wojowników VI
Legionu spowodowały że w jego duszy coś pękło. Karmazynowy Król postanowił odpowiedzieć na
przedśmiertne błagania swych synów i dołączył do nich w zdawałoby się ostatniej godzinie. Kiedy
wystąpił do boju prezentował sobą co najmniej wspaniały widok. Zakuty był w złoty, mistrzowsko

wykonany pancerz a jego czerwone włosy przypominały płomień. Jego ciało nabrało nieznanego
dotąd nikomu odcienia czerwieni i aż płonęło od środka przepełnione mocą jakiej Magnus nie zaznał
w swoim życiu. Z dzierżonej w ręce laski miotał błyskawice tak potężne że każdy pojazd przez nie
trafiony znikał w kuli ognia i przypominającym grom huku. Jedynym, przepełnionym wściekłością
okiem potoczył po zastępach przerażonych Vlka Fenryka. Każdy z Wilków, który napotkał jego wzrok,
niemal od razu padał martwy zabijany przez szaleństwo w którym pogrążał się jego umysł na widok
bezmiernej głębi Chaosu czającej się w spojrzeniu Karmazynowego Króla. Jedynymi, którzy pozostali
niewrażliwi na tą przerażającą moc byli Leman Russ i dwa towarzyszące mu fenrizjańskie wilki. W
oczach Wilczego Króla pełzały iskry niecierpliwego oczekiwania, jak gdyby smakował i napawał się
wizją nadchodzącego starcia.
Wykorzystując swój talent i potęgę Magnus spowolnił czas by przed nieuniknioną walką z
bratem wydać ostatnie rozkazy swemu ulubionemu synowi. Ahriman miał poprowadzić niedobitki
Legionu do Piramidy Photepa gdzie czekał na niego Amon, adiutant Prymarchy, dzierżący bezcenny
dar, który właśnie Ahriman miał uratować z zagłady Prospero. W czułym, niemal ojcowskim, geście
Prymarcha sięgnął do jadeitowego skarabeusza znajdującego się na środku napierśnika Ahrimana.
Kiedy ręka Magnusa dotknęła klejnotu, zaświecił on bladym światłem, a Ahriman poczuł całym sobą
wielką moc jaka w nim zapłonęła. Według wyjaśnień Karmazynowego Króla kamień ten został
wyrzeźbiony z materiału pochodzącego z prosperiańskich Grot Rozmyślania, zaś każdy z Tysiąca
Synów nosił w swoim pancerzu podobny. Siłą rzeczy skąpe wyjaśnienia zakończyły się
enigmatycznym stwierdzeniem, że kiedy nadejdzie czas Ahriman będzie wiedział czemu miały one
służyć i że właśnie jego zadaniem będzie skoncentrowanie całej swojej energii psionicznej na
klejnocie swoim i swoich braci bitewnych. W tamtej chwili instrukcje Prymarchy były dla Ahrimana
niemal całkowicie niezrozumiałe jednak wiedziony lojalnością poprowadził swoich ocalałych braci do
piramidy, a Magnus przywrócił normalny upływ czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...