piątek, 27 września 2019

Oblężenie Vraks cz7

https://www.youtube.com/watch?v=_YY8MmfO_V8



Kiedy 88 Armia Oblężnicza została sformowana nie pozostało nic innego jak wyruszenie na Vraks by bezlitosnymi ciosami imperialnego młota wytłumaczyć buntownikom jak wielki błąd popełnili. Lord Dowódca Zuehlke okazał się być typowym synkiem szlacheckiego rodu, całkowicie godnym swojego braku reputacji i swą kwaterę główną umieścił na Thracian Primaris, głównej planecie Sektora Scarus (tak swoją drogą to Thracian Primaris nie ma szczęścia - w M39 po planecie przejechał się Failbaddon w ramach 10 Czarnej Krucjaty, potem do pierdołowatego kardynała Borji podpiął się Mamon a na koniec przyplątał się tam grubas Zuehlke). Zgodnie z najlepszymi tradycjami wodzów mianowanych za zasługę posiadania odpowiedniego nazwiska nie przejmował się szczególnie problemami pokroju łączności i braku możliwości szybkiej reakcji na potencjalne zmiany na Vraks. Był przekonany że wojna jest już wygrana, a zadaniem jego i jego sztabu będzie jedynie zapewnienie regularnych i terminowych dostaw zaopatrzenia i mięsa armatniego. Uznał więc że równie skutecznie będzie mógł robić z wygodnej i ciepłej kwatery na jakimś cywilizowanym świecie, a nie spartańskiego strategium na okręcie czy nie daj Imperatorze jakiegoś zafajdanego bunkra gdzieś na Vraks.
            Pierwsze transportowce przewożące jednostki 88 Armii Oblężniczej zaczęły docierać do Systemu Vraks w 199 812.M41. Dwadzieścia statków transportowych różnej wielkości przenosiło straż przednią sił uderzeniowych. Eskortę kolumny stanowiły okręty eskortowe pod admirałem Rasiakiem dowodzącym z pokładu swego okrętu flagowego, krążownika Lord Bellerophon. Kurs wyznaczony po przybyciu do systemu miał zaprowadzić eskadrę do relatywnie bezpiecznego podejścia od przeciwnej strony planety, z dala od Cytadeli i jej potężnych systemów obronnych. Brak jakiejkolwiek floty po stronie obrońców oznaczał że siły imperialne były stosunkowo bezpieczne i mogły bez przeszkód prowadzić swoje operacje.
            W 790 812.M41 do promów zaczęły ładować się pierwsze oddziały Korpusów Śmierci. Przygotowując się do lądowania, szereg za szeregiem kompanie 143 Regimentu Piechoty zajmowały miejsca w przepastnych ładowniach. Niedługo później na niebie Vraks pojawiły się zwaliste kształty jednostek desantowych. Miejsca lądowania wybrane zostały tak aby 88 Armia mogła utworzyć bezpieczny i stabilny przyczółek dla dalszych operacji. Wzbity potężnymi silnikami vraksjański pył nie zdążył opaść gdy z trzewi promów wysypywać zaczęły się kriegańskie oddziały. Piechota 143 Regimentu z miejsca przystąpiła do wkopywania się w miękką glebę Vraks. Inżynieryjne warianty Atlasów wyposażone w specjalistyczny sprzęt do tworzenia okopów wgryzały się w teren tworząc pierwszą linię transzei i okopów. Kiedy te były gotowe zostały dodatkowo wzmocnione zasiekami z drutu ostrzowego i polami minowymi. Ledwie ruszyły prace ziemne we vraksjańskie pustkowia wyruszyły oddziały jeźdźców śmierci aby zapewnić dalekie rozpoznanie i ubezpieczenie przed potencjalnym atakiem zdrajców na nieumocnione jeszcze pozycje Korpusów Śmierci. Czujki donosiły jednak tylko o bezkresnych, pokrytych pyłem pustkowiach. Siły kardynała nie czyniły ani nie planowały żadnych przedsięwzięć by zapobiec lądowaniu 88 Armii i pozostały im czas poświęcały na wzmacnianie i rozbudowę własnych pozycji.
Z czasem imperialny przyczółek został poszerzony i rozrósł się do rozmiarów małego, chociaż mocno improwizowanego, portu gwiezdnego. Z orbity przybywały kolejne transporty ludzi, sprzętu, całych gór amunicji i zaopatrzenia. Wszystkiego czego miała potrzebować ogromna armia podczas długich, żmudnych i niemożliwie krwawych walk o przywrócenie planety pod skrzydła Imperium. Nim całość sił przybyła na Vraks upłynął prawie jeden standardowy rok. Kwestią do rozwiązania pozostawał jeszcze dystans, który pokonać było trzeba by osiągnąć sektory przyszłego frontu. Odległość wynosiła bagatela ponad 1500 kilometrów więc było to zdecydowanie więcej aniżeli można było oczekiwać po kriegańskiej piechocie (możliwe że pozdychaliby po drodze, a nawet jeśli by doleźli to nie przedstawialiby sobą wielkiej wartości bojowej) czy po jakimkolwiek sprzęcie. Na szczęście w Departamento Munitorum znalazły się jakieś w miarę rozsądne umysły i na Vraks przysłano również liczący pół miliona umęczonych dusz korpus pracy zebrany pośród karnych kolonii planety Arphista. Jego podstawowym zadaniem miało być zbudowanie ogromnej magistrali kolejowej, którą najpierw wojsko a potem zaopatrzenie miały dotrzeć do sektorów przyfrontowych. Skazańcy przystąpili do pracy i w błyskawicznym tempie tory kolejowe zaczęły rozrastać się w kierunku północnym, wprost w stronę Pustkowi van Merslanda gdzie w swoich umocnieniach kisili się przebrzydli zdrajcy. W tym czasie na Vraks przybyła delegacja Adeptus Mechanicus i przywiozła ze sobą potężne lokomotywy, które w przyszłości miały kursować po powstającej linii. Wielkie, ryczące i plujące dymem góry plastali były w stanie jednorazowo ciągnąć za sobą setki wagonów. W końcu, któregoś dnia 965 812.M41, wyruszył pierwszy skład przewożący ludzi i sprzęt 3 Regimentu Oblężniczego. Kilka dni i nocy wielki wąż wagonów tłukł się przez Równiny Saritama by w końcu dostarczyć swój ładunek na około 100 kilometrów od linii nieprzyjaciela i ponad 1000 kilometrów od głównego celu - Cytedali w której krył się przywódca zdrajców. Resztę drogi trzeba było przebyć pieszo, dopiero z czasem, po ustabilizowaniu linii frontu linia kolejowa mogła w razie potrzeby zostać podciągnięta bliżej. Za plecami maszerującego ku wrogowi wojska na powrót przystąpił do swoich zadań korpus pracy. Jego zadaniem była rozbudowa infrastruktury kolejowej, która z czasem nabrała postaci krwiobiegu dostarczającego dostarczającego do przyfrontowych magazynów 88 Armii Oblężniczej wszystkiego czego potrzebowała ona do prowadzenia walki w imię Imperatora.
Plan wojny o Vraks był brutalnie prosty - zamiast koncentrować wysiłki na jednym odcinku frontu postanowiono od razu przycisnąć nieprzyjaciela na całej jego długości. Budowniczowie Cytadeli porządnie odrobili swoje zadania domowe i umieścili ją tak że od południa i wschodu osłaniały ją nieprzebyte wąwozy. Jedynymi kierunkami z których można było uderzyć w miarę sensownymi siłami były północ oraz zachód i właśnie od tej strony uderzać miały Korpusy Śmierci. Na południowym zachodzie rozmieszczony został 34 Korpus Liniowy , z zachodu nacierać miały 12 i 30 Korpus Liniowy, od północy 1 Korpus Liniowy. Jedynym problemem był fakt że ci, którzy rozbudowywali i poprawiali umocnienia Cytadeli też nie byli w ciemię bici i właśnie te kierunki osłaniane były przez najsilniejsze odcinki zewnętrznych linii obronnych.
Najbardziej ryzykownym elementem tworzonego planu było przebijanie się przez pierwszy pierścień umocnień - ich długość wymuszała mocne rozciągnięcie jednostek Korpusów Śmierci wzdłuż linii frontu przez co były one podatne na kontrataki ze strony obrońców. W tym czasie dużo zależeć miało od koordynacji uderzeń i zgrania każdego oddziału z sąsiadami tak aby żaden nie wyszedł nadmiernie do przodu i nie stworzył luki w którą nieprzyjaciel mógł wbić klin. To swoiste rozpoznanie wroga bojem miało na początku za zadanie zidentyfikować najsłabiej bronione odcinki frontu by na nich skupić dodatkowe siły w celu ich przebicia. Oczywiście nacisk na całej  długości frontu miał zostać utrzymany w niezmienionej formie w dwojakim celu. Pierwszym było dążenie do tego aby wróg nie zorientował się, że gdzieś szykowany jest bardziej skoncentrowany atak. Drugim, równie ważnym chociaż zdecydowanie mniej podstępnym, było związanie sił nieprzyjaciela walką a tym samym zminimalizowanie możliwości przesunięcia jednostek do wzmocnienia odcinków, które przebijać próbowały Korpusy Śmierci. W założeniach imperialnych strategów pierwsza linia obrony miała zostać przebita jak najszybciej przez wszystkie Korpusy Liniowe jednocześnie, zaś w stworzone wyrwy miały wlać się regimenty pancerne, które miały zwijać flanki obrońców, odcinać odwrót i okrążać próbujących się wycofać. Brak powodzenia któregoś z Korpusów oznaczał, iż zdrajcy mieliby wystarczająco dużo czasu by wycofać wiele swoich jednostek w całkiem przyzwoitym stanie, poza tym niepowodzenie 30 lub 1 Korpusu Liniowego oznaczało niepełne zlikwidowanie pierwszej linii obrony ze względu na dodatkową linię umocnień tworzącą swoisty łącznik pomiędzy pierwszą a drugą linią obrony.
Odniesiony sukces i wybicie możliwie największej ilości heretyków miały stanowić jedynie otwarcie dla prawdziwego okrążenia pozycji zdrajców - druga linia obrony miała kilkukrotnie mniejszą długość co oznaczało, że Korpusy Liniowe będą w stanie osiągnąć tak lubianą przez siebie przytłaczającą koncentrację ludzi i sprzętu. Na przełamanie drugiej linii przewidziane zostało więcej czasu, dowódcy mieli otrzymać czas na dokładne rozpoznanie pozycji nieprzyjaciela i przygotowanie się do natarć. Natarć,które miały zostać znów przeprowadzone jednocześnie ze szczególnym naciskiem na najsłabsze zidentyfikowane punkty oporu i wyprowadzić jednostki 88 Armii Oblężniczej na przedpola wewnętrznej linii oporu. Po zajęciu pozycji wokół niej Kriegan czekały niemal wakacje, bowiem ostateczny los zdrajców zostałby przypieczętowany. W bezpośrednim zasięgu ciężkiej artylerii znalazłaby się wtedy sama Cytadela, którą można by kruszyć bezlitosnym, nieprzerwanym ostrzałem i ostatecznie bezpośrednim szturmem zdobyć to co z niej pozostało. W miarę możliwości zdradzieckiego kardynała należało wziąć żywcem by urządzić mu pokazowy proces i ku wielkiej radości obywateli Imperium pojednać go na nowo z Imperatorem w oczyszczających płomieniach stosu.

W 166 813.M41 nad Vraks zaczął wstawać kolejny szary poranek. Na pozycjach zdrajców wartownicy zamiast z wrogiem walczyli ze snem i marzyli o zdaniu służby i walnięciu się do czegokolwiek przypominającego łóżko. Kiedy pierwsze promienie porannego słońca omiotły bezkres Pustkowi Van Meerslanda coś się nie zgadzało z tak dobrze znaną rutyną wielu wcześniejszych dni. Linia horyzontu, zazwyczaj płaska i nudna, zakłócona była czymś dziwnym, jakąś nową warstwą dzielącą burą powierzchnię pustkowi od szarego nieba. Gdy czujki zdrajców wytężały zapuchnięte oczy tysiące a nawet miliony oczu patrzyły na ich pozycje. Część po prostu spoglądała przez szkła swoich respiratorów, młodsi oficerowie trzymali przy oczach lornetki, starsi wlepiali twarze w o wiele potężniejsze lornety nożycowe i dalmierze. Za ich plecami dziesiątki tysięcy luf artyleryjskich wznosiło w niebo swe paszcze jakby niecierpliwie czekając aż będą mogły z rykiem miotać ogień i żelazo. Przy każdej pozycji leżały ułożone zapasy amunicji, wokół każdego działa obsady czekały na rozkaz w pełnej gotowości, po raz ostatni sprawdzały zapalniki i dokonywały ostatnich poprawek. Dowódcy baterii oczekiwali przy swoich stacjach vox na rozkaz otwarcia ognia. W pewnym momencie wszystkie radiostacje przebudziły się do życia. Serią pisków oznajmiały przyjęcie kolejnych części nadchodzącej wiadomości. Chwilę później pochyleni nad nimi operatorzy unieśli się zwracając się ku swym dowódcom. Nadszedł wyczekiwany sygnał. Po całej długości tymczasowych pozycji 88 Armii przeszedł grom i zaraz po nim połączone podmuchy wystrzałów. Ze świstem i rykiem pierwsze salwy pomknęły w stronę pozycji zdrajców. Po chwili eksplodując zaczęły wyrywać w powietrze wielkie słupy dymu, pyłu i skalnych odłamków,a rozgrzane do czerwoności odłamki ze wściekłym gwizdem przecinały powietrze powietrze. Gęste eksplozje z czasem zaczęły przeradzać się w jednorodny łomot w miarę jak kriegańscy artylerzyści rozgrzewali się i wchodzili w rytm swojej morderczej pracy.
            Za liniami obrońców artyleryjska nawała dokonała gwałtownej i brutalnej pobudki pogrążonych we śnie załóg punktów oporu. Wyrwani ze snu piechociarze gnali na swoje pozycje wyprzedzani przez pędzących jeszcze szybciej artylerzystów, którzy jak najszybciej chcieli odpowiedzieć ogniem kontrbateryjnym. Ryk silników przemieszczających się na uprzednio przygotowane pozycje ogniowe Basilisków utonął w potężnym huku ostrzału. Ledwie potężne wozy się zatrzymały, w górę powędrowały ich lufy a po chwili otwarły się ich zamki by przyjąć pierwsze naboje. Wkrótce pociski poleciały w stronę pozycji 88 Armii w odpowiedzi na prowadzoną przez nią nawałę artyleryjską. O otwarciu ognia przez obrońców kriegańscy artylerzyści zorientowali się dopiero gdy wokół ich pozycji zaczęły eksplodować pociski. Z początku wychodziły braki w wyszkoleniu Vraksjan - ostrzał był niecelny jednak z czasem pociski zaczynały lądować coraz bliżej pozycji kriegan. Ostatecznie zdrajcy zaczęli uzyskiwać pojedyncze trafienia chociaż biorąc pod uwagę dystans prowadzenia ognia były one raczej dziełem przypadku.
            Kiedy poranek na dobre rozgościł się nad Pustkowiami Van Meerslanda ku zewnętrznej linii obronnej równym krokiem ruszyła ława piechoty. W dwumetrowych odstępach gwardziści zmierzali do przodu podczas gdy nad ich głowami ze świstem i wyciem przelatywały w obie strony pociski artyleryjskie. Ich zadaniem nie był jednak szturm na pozycje heretyków, ponieważ nawet najwięksi optymiści (albo wariaci) w dowództwie doskonale wiedzieli że kilkugodzinny ostrzał to zdecydowanie za mało by nawet w minimalnym stopniu osłabić głęboko urzutowaną obronę. Tego dnia mieli jedynie maszerować w stronę umocnień nieprzyjaciela i korzystając z artyleryjskiej nawały okopać się w ich bezpośrednim pobliżu. Do zmroku żołnierze wykopali pierwsze, głębokie na 2-2,5 metra dziury mieszczące dwóch ludzi. Następnego poranka roboty ziemne były kontynuowane - zaczęły powstawać rowy łącznikowe spinające pojedyncze okopy należące do jednej drużyny. Z czasem okopy drużyn łączone były na poziomie plutonów, kompanii i w końcu całych regimentów tworząc nieprzerwaną linię szczelnie izolującą zdrajców od reszty planety. Roboty postępowały wyjątkowo szybko - przypominająca pumeks skała kruszyła się łatwo, a do kriegańskiej odporności i oddania obowiązkom dołączył duch współzawodnictwa - żołnierze ścigali się między sobą w wykonywaniu zadań tak jak niegdyś robili to jako poborowi na Krieg. W relatywnie krótkim czasie zwykłe rowy strzeleckie zamieniły się w pełnoprawne okopy ze schronami, magazynami, pozycjami broni ciężkiej i co dla przeciętnego piechocińca najważniejsze - latrynami ;). W stronę tyłów wprowadzone zostały transzeje umożliwiające stosunkowo bezpieczne zaopatrywanie i rotowanie znajdujących się w pierwszej linii jednostek. Pewnym problemem pozostawała vraksjańska pogoda - każda z tak często występujących na planecie burz zamieniała pokrywający powierzchnię pył w gęste, lepkie błoto oblepiające zarówno ludzi jak i maszyny. Chociaż pewnie nawet najpaskudniejsze błoto było niczym w porównaniu z przyjemnościami jakie Krieg fundowało młodym rekrutom. Zdawało się jednak że największymi przeszkodami w działaniach gwardzistów zostaną kapryśna pogoda i z lekka koślawy ostrzał vraksjańskich artylerzystów. Wojska kardynała obsadzające linie obronne nie kwapiły się szczególnie do opuszczenia swoich umocnień by nawet spróbować spuścić wstępne lanie grzebiącym się w ziemi Korpusom Śmierci.
            Kiedy transformacja rowów strzeleckich w solidne, dobrze rozwinięte linie obronne została zakończona nadszedł czas planowania pierwszego uderzenia. Wybór padł na odcinek leżący na zachodzie, w sektorze 46-39 stanowiącym fragment strefy odpowiedzialności 12. Korpusu Liniowego. Do natarcia miał ruszyć 149. Regiment Oblężniczy ze wsparciem 143. i 150. Regimentu odpowiednio na lewym i prawym skrzydle. Zadaniem regimentów wspomagających było przeprowadzenie pozorowanych ataków na umocnienia zdrajców by związać ich walką i przynajmniej częściowo zaangażować ich rezerwy by odciążyć odcinek rzeczywistego uderzenia. W sumie na pozycje obrońców ruszyć miało pół miliona ludzi urzutowanych w kolejne fale. Za plecami piechociarskich mas ześrodkowany został 11. Korpus Uderzeniowy, który miał oczekiwać w gotowości na wypadek przebicia linii nieprzyjaciela. Początek operacji wyznaczony został na 212 813.M41.
            Plan uderzenia był brutalnie prosty - zakładano zalanie wroga kolejnymi falami nacierającej piechoty. Zadanie wyznaczone pierwszej fali było wyjątkowo prozaiczne - mieli rozpoznać linie nieprzyjaciela walką i zidentyfikować najsłabsze punkty dla kolejnych fal. Czołem drugiej fali mieli być grenadierzy, których zadaniem było wbicie się możliwie najgłębiej w linie heretyków i ustanowienie tam czegoś na kształt przyczółków. Z nich miały być wyprowadzane kolejne, tym razem mniejsze uderzenia tak aby ostatecznie skruszyć opór obrońców na dystansie pozwalającym na wyprowadzenie formacji zmechanizowanych 11. Korpusu Uderzeniowego na ich tyły. Pod ciągłym ogniem nękającym ze strony przeciwnika Korpusy Śmierci zaczęły prowadzić przygotowania do nadciągającego natarcia. W wyznaczone sektory ściągano dodatkowe działa i kompanie piechoty. Wozy amunicyjne Trojan dowoziły kolejne setki nabojów artyleryjskich i tony zaopatrzenia.
Cała operacja, jakże subtelna i kriegańska w swym zamyśle, miała być poprzedzona równie subtelnym i równie kriegańskim, trwającym całe dnie przygotowaniem artyleryjskim. Do nakarmienia biorących w nim dział przygotowano 4 miliony nabojów artyleryjskich ważących od 3 do 5 tysięcy ton (głównie w zależności od ilości amunicji dla Meduz i Colossusów). Artyleria została urzutowana w czterech liniach. Pierwszą tworzyły moździerze na pozycjach bezpośrednio w okopach. Ich zadaniem było zasypanie transzei nieprzyjaciela stromotorowym ogniem by z grubsza je zdemolować, a przy okazji zachęcić zdrajców do poszukania porządnego schronu i wybić tych, którzy byli zbyt durni lub zbyt fanatyczni by to zrobić. Nieco z tyłu pozycje zajęła artyleria polowa ze swoimi ciężkimi moździerzami i thuddami. Jej celami były zidentyfikowane pozycje broni ciężkiej. W kolejnej linii znalazły się już poważne argumenty w postaci ciężkich haubic Meduza. Miały one zająć się się rozbijaniem schronów, bunkrów i czegokolwiek innego co było potencjalnie niewrażliwe na ogień mniejszych dział i mogło paskudnie dać się we znaki atakującej piechocie. W czwartej linii uszykowano Earthshakery, którym wyznaczono kilka zadań. Na początku wystawić miały przesuwający się przed czołem atakującej piechoty walec ogniowy by zapewnić jej pewnego rodzaju zasłonę, spróbować oczyścić teren z potencjalnych pól minowych i stworzyć całkowicie improwizowane okopy w postaci lejów po wybuchach. Następnie miały dołączyć do ognia zaporowego jako kolejny argument przekonujący heretyków by grzecznie siedzieli w swoich schronach. Ostatecznie miały realizować zadania izolowania ogniem wyznaczonych sektorów jak również prowadzenia ognia kontrbateryjnego. Dowództwo musiało przywiązywać do nadchodzącego natarcia dużą wagę bowiem jego najcięższym wsparciem ogniowym miały być baterie Colossusów, których zadania miały być wyznaczane na bieżąco w miarę rozwoju sytuacji na froncie.
Przygotowanie artyleryjskie trwało nieprzerwanie przez pięć dób. Ziemia niczyja obrócona została w sito, ostrzał mielił pozycje kardynalskich wojsk bez ustanku i bez litości. Ferrobetonowe bunkry zamieniały się w sterty dymiących gruzów, eksplozje po prostu zmiatały rozciągnięte zapory z drutu ostrzowego, a okopy znikały kiedy wewnątrz wybuchał jakiś szczęśliwy pocisk (szczęśliwy oczywiście z punktu widzenia Korpusów Śmierci) a pozostały lej zasypywany był ziemią, kamieniami i odłamkami wyrzuconymi w powietrze przez inne wybuchy. Całość wyglądała jak najczystsza postać gniewu Imperatora realizowana ludzkimi rękoma. Według wszelkich prawideł i zdrowego rozsądku nic nie miało prawa przetrwać trwającego pięć dni artyleryjskiego piekła.
W 212 813.M41 wszystko i wszyscy byli gotowi. Kompanie pierwszej fali stały przy ścianach swoich okopów w oczekiwaniu na sygnał do ataku. Artyleria biła bez litości i odpoczynku w pozycje nieprzyjaciela. Pod osłoną nocy dedykowane drużyny stworzyły w zaporach z drutu ostrzowego przejścia dla nacierających żołnierzy. Oficerowie kręcili się nerwowo przy radiooperatorach, sierżanci równie nerwowo spoglądali na swoich dowódców zaś wycie pocisków nad ich głowami jedynie przybierało na sile. Dające się odróżnić odgłosy eksplozji z czasem zlały się w jednolity łoskot, tak potężny że zdawało się że on sam zdolny będzie skruszyć umocnienia nieprzyjaciela.
W pewnym momencie ostrzał ucichł jak ucięty nożem. Ostatnie echa przetoczyły się nad pozycjami obu stron po czym nad frontem zapadła absolutna cisza. Stojący do tej pory niemal nieruchomo gwardziści poruszyli się prawie jednocześnie, jakby rażeni jednym impulsem. Przez sieć vox padł rozkaz do ataku. Pierwsze szeregi ruszyły w stronę drabin, wspięły się na nie i poprzez wykonane w nocy przejścia przez druty wkroczyły na ziemię niczyją. PIerwsze przekroczone metry zdawały się potwierdzać to co podpowiadał zdrowy rozsądek - artyleryjski walec zmiażdżył, rozniósł albo pozbawił zmysłów wszystkich obrońców i obrócił w gruzy wszelakie umocnienia. Krok za krokiem Korpusy Śmierci zmierzały przed siebie jednak z naprzeciwka nie padał ani jeden strzał. Dziesięć metrów, dwadzieścia, pięćdziesiąt… i nadzieje optymistów umarły. Ze strony pozornie strzaskanych umocnień nieprzyjaciela nadleciał ogień obrońców tworząc pierwsze wyrwy w nacierających formacjach. Pierwsze metry przebyte w relatywnym spokoju były zasługą tego że siły kardynała po artyleryjskiej nawale musiały popędzane wrzaskami i knutami egzekutorów opuścić bezpieczne schrony i obsadzić swoje pozycje. Huraganowy ogień zmiatał kolejnych żołnierzy Korpusów Śmierci jednak parli oni naprzód, niepowstrzymani i niewrażliwi na ponoszone straty. Niedługo później do szalejącej rzezi swoje dołożyli vraksjańscy artylerzyści kiedy pierwsze pociski zaczęły lądować i eksplodować pośród nacierających oddziałów. Bezrobotne nie pozostawały również obsady kriegańskich dział próbujące za wszelką cenę zwalczyć działa nieprzyjaciela i przekonać zdrajców by ci wrócili do bezpiecznych kryjówek. Wśród kolejnych eksplozji, latających ludzkich szczątków, wrogich serii wycinających całe drużyny, krzyków i jęków rannych załamałoby się natarcie niemal wszystkich innych formacji Gwardii Imperialnej jednak Korpusy Śmierci parły dalej by ofiarą ze swojego życia odkupić śmiertelne grzechy popełnione przez ich przodków wobec Boga-Imperatora. W miarę jak ogień ze strony obrońców narastał nacierające oddziały zaczęły przypadać do ziemi by skorzystać z lejów stworzonych w czasie przygotowania artyleryjskiego. Skokami próbowały przemieszczać się do przodu jednak zawczasu wstrzelane moździerze i haubice nieprzyjaciela zbierały pośród nich straszliwe żniwo. Wszystko wskazywało na to że atak ugrzązł w miejscu - oddziały pierwszej fali były systematycznie i bezlitośnie wybijane, kolejne plutony dostawały się pod ostrzał ledwie przekroczyły krawędź okopów i wielu zabitych (albo żałosnych strzępów które po nich pozostały) wpadało wprost na głowy oczekujących na swoją kolej gwardzistów. Jeżeli jakiemuś plutonowi udało się ostatecznie dostać w bezpośrednie pobliże umocnień to był on już na tyle wymaglowany że samodzielnie nie był w stanie zdziałać czegokolwiek. Nie zmieniało to jednak faktu że wiedzeni samobójczym poczuciem obowiązku Krieganie uderzali na wrogie umocnienia, obrzucali je granatami, szarżowali do walki na bagnety i ginęli w tak samo bohaterskiej jak bezsensownej walce. Wkrótce do pierwszej fali zaczęły dołączać oddziały grenadierów stanowiących czołowe elementy drugiego etapu uderzenia. Ostatecznie los drugiej fali natarcia był dokładnie taki sam jak i pierwszej - zabici i ranni obficie zalegli obszar ziemi niczyjej bez uzyskania jakichkolwiek znaczących sukcesów. Szalejącą rzeź przerwała dopiero nadciągająca noc.
Kiedy zapadł zmierzch przyszedł czas na pierwsze podsumowania. Pierwsza fala natarcia została zniszczona. Z 32. Kompanii 149. Regimentu liczącej pierwotnie ponad 600 ludzi wieczorem przy życiu pozostało ledwie 58, a pośród nich nie było żadnego oficera. Zabici zalegali wszędzie - na ziemi niczyjej, na koncertinach, w przerwach pomiędzy nimi, nawet w samych okopach spoczywały powykręcane w groteskowych pozycjach ciała. W spowijającej Vraks ciemności z ziemi niczyjej dobiegały jęki rannych, którzy jakimś cudem przeżyli. Wystrzeliwane co jakiś czas pociski oświetlające rzucały światło na scenę z piekła rodem - setki wijących się w męce postaci, próbujących w jakikolwiek sposób dostać się do przyjaznych okopów, a wśród nich żałosne garstki ocalałych szykowały swoje pozycje na nadchodzącą noc. Następny dzień stał się sceną podobnych wydarzeń - fala za falą oddziały Korpusów Śmierci roztrzaskiwały sie o ogniową zaporę i umocnienia nieprzyjaciela. W ciągu dwóch niemożlowie krwawych dni nie zaistniała nawet odległa szansa na przełamanie zewnętrznych linii obronnych. To co w świadomości imperialnych strategów pozostawało siecią punktów oporu połączonych rowami łącznikowymi zostało przez kilka lat zamienione w linię obronną z prawdziwego zdarzenia. Ziemne schrony w większości zamieniły się w ferrobetonowe, transzeje wybetonowano i przekształcono w pełnoprawne linie obronne, dobudowano dziesiątki nowych punktów oporu. Stare pola minowe zostały ułożone na nowo,a do nich dodano dziesiątki nowych. Szturm okazał się bolesną i kosztowną lekcją pokory wobec zdrajców i dowodem na to, że byli oni czymś zdecydowanie bardziej wymagającym niż zwykła banda rebeliantów.
Kiedy natarcie zostało ostatecznie odwołane w 218 813.M41 niedobitki regimentów biorących w nim udział zaczęły zbierać się w improwizowane oddziały by obsadzić własne linie na wypadek kontrataku ze strony nieprzyjaciela. Kontrataku na który nie trzeba było długo czekać. Zdrajcy słusznie założyli, że siły imperialne będą mocno sponiewierane i postanowili wykorzystać ten fakt by podjąć próbę spuszczenia im jeszcze większego lania. Aby nie uprzedzać wroga o natarciu dowódcy heretyków postanowili zrezygnować z przygotowania artyleryjskiego. Któregoś ranka obrońcy po prostu pojawili się na przedpolu kriegańskich pozycji pokonując ziemię niczyją chimerami zdobytymi we vraksjańskich zbrojowniach. Na ich widok gwardziści rzucili się do rozpaczliwej obrony obsadzając wszystkie stanowiska ciężkiej broni jaką dysponowali, a na swoje szczęście mieli jej sporo ponieważ w czasie natarcia nie mieli okazji by podciągnąć ją naprzód. Teraz to oni byli tymi, którzy z relatywnie bezpiecznych okopów mieli odstrzeliwać odsłoniętych zdrajców brnących przez księżycowy krajobraz. Pod zorganizowanym ogniem kriegan gąsienicowe transportery zaczynały zapalać się jeden po drugim, a ciała zabitych buntowników dołączyły do zalegających ziemię zwłok żołnierzy Imperium. Pomimo zadania rebeliantom ciężkich strat impet ich uderzenia był zbyt duży i wkrótce zaczęli oni zbliżać się do kriegańskich okopów. Na odcinku R462-3892 dowodzący improwizowanym oddziałem niedobitków z trzech kompanii porucznik Marot wezwał poprzez vox ostrzał przedpola swoich pozycji jednak jego wołanie pozostało bez odpowiedzi. Serie ciężkich stubberów i zajadły ogień karabinów laserowych nie były zdolne zatrzymać fali heretyków i wkrótce ich granaty zaczęły wpadać do okopów oddziału Marota. Nie minęła dłuższa chwila i starcie prowadzone do tej pory na dystans zamieniało się w bezwzględną i brutalną walkę wręcz w miarę jak do transzei przedostawało się coraz więcej żołnierzy nieprzyjaciela. Oddział porucznika Marota został odcięty po czym bez litości i pardonu wybity do nogi. Wyglądało na to że zdrajcy odnieśli mały sukces zajmując część kriegańskich okopów i tworząc zaczątek większej wyrwy w ich liniach. Kiedy szczęśliwcy, którym dane było przeżyć walkę, charcząc, łapali oddech, baterie artyleryjskie Korpusów Śmierci otrzymały nowe zadanie ogniowe i tym razem miały je zrealizować. Zdobyty fragment okopów został dosłownie zasypany pociskami Earthshakerów, które zmiotły go z powierzchni Vraks razem z siedzącymi w nich heretykami. Podobne sceny miały miejsce wzdłuż całej długości odcinka natarcia jednak nigdzie linie Korpusów Śmierci nie zostały sforsowane. Zmierzch przyniósł koniec trzydniowej, wściekłej, szaleńczo krwawej i bezlitosnej bitwy. Bitwy mającej dać 88 Armii Oblężniczej łatwe przebicie zewnętrznego pierścienia obrony, otoczenie jego reszty i wybicie całej hordy heretyków nim ci zdołaliby wycofać się na drugą linię. Zamiast tego przyniosła ona bolesne rozczarowanie zdolnościami zdrajców do przygotowania się do nadciągającej wojny i wykrwawienie przynajmniej 149. Regimentu Oblężniczego, który utracił zdolność do przeprowadzenia jakichkolwiek operacji ofensywnych do czasu przybycia i wcielenia posiłków (przypadku 149. Regimentu to raczej ocalali zostaliby przyłączeni do nowego regimentu, chociaż być może już jako grenadierzy). Sytuacja na froncie wróciła do pierwotnego pata i jedynie artylerzyści toczyli dalej swe śmiertelne pojedynki.
            Po nieudanym szturmie 149 Regimentu Oblężniczego na pozycje zdrajców swego szczęścia próbowały pozostałe regimenty 88. Armii Oblężniczej jednak i one dostały dokładnie takie same baty. Różnicą w ich natarciach był fakt przygotowania na potencjalny kontratak ze strony nieprzyjaciela. Przez chwilę wydawało się że w liniach wroga powstanie choćby mały wyłom, z którego będzie można skorzystać. Oddziały 308. Regimentu utworzyły przyczółek wewnątrz linii obronnych jednak po serii desperackich kontrataków musiały się one wycofać. Na froncie zapanował trwający całe tygodnie impas. Żadna ze stron nie przejawiała szczególnej ochoty do kąsania nieprzyjaciela. Vraksjanie ze względu na, delikatnie rzecz biorąc, marne umiejętności żołnierzy nie mieli możliwości pokonania dobrze wyszkolonych jednostek Gwardii Imperialnej w otwartym polu, zaś regimenty oblężnicze 88. Armii lizały rany i odbudowywały swój potencjał. Impas nie oznaczał jednak że obie strony bezczynnie siedziały w swoich okopach.
            Artyleria obu stron z dużym zacięciem serwowała przeciwnikom solidny program rozrywkowy porządnym i nieustającym ostrzałem. Prowadzony ogień nie był ogniem precyzyjnym, jego założeniem było proste nasycenie określonego obszaru pociskami. Większość spadała na pylistą glebę Vraks nie wyrządzając większych szkód jednak część raziła nieco bardziej wartościowe cele. A to rozbite zostało działo albo pojazd pancerny, a to szczęśliwy pocisk wleciał przez ambrazurę do wnętrza schronu i go unieszkodliwił, zaś najczęściej lądował on wprost we wrogim okopie i rozrzucał siedzącą w środku piechotę w promieniu kilkudziesięciu metrów.
            Sami piechociarze również nie siedzieli potulnie i nie czekali jak barany na rzeź. Pod osłoną ciemności patrole wychodziły na ziemię niczyją by nieco powęszyć - odnaleźć przerwy w zaporach z drutu, usunąć miny nieprzyjaciela i porozsiewać nieco własnych. Co bardziej bojowo nastawieni dowódcy urządzali ze swoimi ludźmi rajdy na pozycje nieprzyjaciela by zdemolować jakieś wyjątkowo upierdliwe stanowisko ciężkiej broni albo posterunek obserwacyjny, zaiwanić z wrażych okopów co ciekawsze fanty jak mapy, rozkazy czy tabele kodowe i, co najważniejsze, pojmać jednego albo kilku jeńców (im wyższych stopniem tym lepiej). Po powrocie na własne linie zdobycze odsyłane były na tyły do analizy a jeńcy na przesłuchania by wydusić z nich wszelkie możliwe informacje o liczebności, rozmieszczeniu i planach nieprzyjaciela.
            Zabijanie czasu w tak ryzykowny sposób nieuchronnie powodowało całkiem znaczące straty w ludziach. Co do strat zdrajców brakuje jakichkolwiek sensownych danych, natomiast 88. Armia Oblężnicza codziennie do listy zabitych dodawała średnio dwa tysiące nowych pozycji.
            W miarę przedłużania się impasu kriegańskie okopy rozrastały się tworząc coraz głębiej urzutowaną linię obrony. Istniejące umocnienia zostały poprawione i wzmocnione, pozycje artyleryjskie poprawione i, w wielu wypadkach, naprawione. Linia kolejowa z pojedynczej nitki rozrosła się do struktury krwiobiegu 88. Armii Oblężniczej i zaopatrywała żarłoczną machinę wojenną. Pomiędzy centralnymi składami korpusów lub regimentów a kompanijnymi magazynami przyfrontowymi niczym mrówki kręciły się chmary Trojanów, pomiędzy nimi zasuwały Centaury wiozące rozkazy czy sam Bóg-Imperator wie co, zaś całe to tałatajstwo rozstępowało się niczym morskie fale przed zmierzającym gdzieś Baneblade’m. Niestety nawet kriegańskie mistrzostwo w projektowaniu, konstruowaniu i utrzymaniu okopów z czasem przegrało z wrednym vraksjańskim klimatem. Tak częste i powszechne na Vraks burze tworzyły na zrytej artyleryjskim ogniem ziemi niczyjej niezliczone kałuże i jeziorka, a  kriegańskimi transzejami radośnie płynęła przesiąkająca przez porowatą glebę woda. Nawet kiedy udało się ją odprowadzić wszędzie zalegało lepkie szare błoto. To samo w sobie paskudne bajoro w przeciągu kilku dni walk stało się jeszcze bardziej odrażające. Nad całą długością linii frontu zaczął unosić się duszący odór rozkładu gdy pod czułym dotykiem Nurgla zaczęły gnić niepogrzebane zwłoki. Polegli z obu stron zostawali tam gdzie padli, ponieważ nie było możliwości odzyskania ich ciał - wszelkie próby przynosiły jedynie coraz większe straty. Nieprzerwany ostrzał artyleryjski rozrywał zalegające zwłoki na strzępy, mieszał je z ziemią i roznosił obrzydliwą mieszaninę we wszystkie strony. Tam gdzie udało się odzyskać zwłoki poległych gwardzistów widoczne były ponure postacie kwatermistrzów i ich pomocników. Kręcili się oni pomiędzy poległymi by odzyskać z nich cokolwiek co nadawało się do ponownego wykorzystania przez napływające stałym strumieniem na Vraks uzupełnienia.
            Przełamanie zewnętrznego pierścienia obrony miało być szybkie, nieskomplikowane i relatywnie mało kosztowne (oczywiście mało kosztowne jak na postrzeganie rzeczywistości przez czubków z Krieg). Rzeczywistość potwierdziła jednak przedwieczną zasadę że żaden plan nie przetrwał pierwszego kontaktu z nieprzyjacielem. Heretyckie umocnienia okazały się o wiele mocniejsze,a żołnierze wroga byli o wiele bardziej zdeterminowani i posiadali większe umiejętności niż zakładało dowództwo. Na bezproduktywnych walkach pozycyjnych 88. Armia Oblężnicza straciła cały standardowy rok.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...