środa, 16 października 2019

Oblężenie Vraks cz8



https://youtu.be/tthJiyJOFHw


Na Vraks nie będzie wielkiego zwycięstwa, nie będzie chwały i zasług do zdobycia. Całość będzie okrutna i bezlitosna. Wykrwawimy nieprzyjaciela na śmierć szybciej niż on zdoła wykrwawić nas.
Lord Zuehlke, dowódca 88. Armii Oblężniczej 

Impas na vraksjańskim froncie trwał. Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące. Kolejni kriegańscy gwardziści przybywali na Vraks by zastąpić poległych i w ich miejsce zostać wrzuconym w paszczę gorejącego frontu gdzie śmierć i zniszczenie przychodziły nagle i niespodziewanie, pozbawione wielkiej chwały za to bardzo bogate w smród i błoto. Zmiana tego stanu rzeczy miała nadejść ponad półtora roku od pierwszej wielkiej bitwy stoczonej przez 149. Regiment Oblężniczy. W 897 814.M41 261. Regiment Oblężniczy otrzymał zadanie przeprowadzenia rozpoznania bojem w sektorze 45-49. W momencie otrzymania rozkazów regiment posiadał niemal pełnię stanów osobowych i prawie kompletne etatowe wyposażenie. Do wsparcia zbliżającego się ataku wyznaczono również cały 19. Korpus Artyleryjski, który w momencie wyznaczenia zadań 261. Regimentowi kończył przegrupowanie na nowe pozycje.
            Całość zleconego rozpoznania bojem była zadaniem niezmiernie parszywym - ot należało przypuścić niemal otwarty atak na pozycje nieprzyjaciela i patrzeć, w których miejscach gwardziści wybijani są najwolniej. Największy środkowy palec od losu wyciągnął się w stronę dowodzonej przez kapitana Tyborca 9. Kompanii - na odcinku jej uderzenia znajdował się obiekt o desygnacie A-453. Pod tą lakoniczną nazwą skrywał się kompleks bunkrów i umocnionych punktów oporu, którego głównym uzbrojeniem było skryte w potężnej kazamacie działo Earthshaker. Na szczęście dla Tyborca i jego ludzi mieszczący je bunkier mniej lub bardziej przypadkowo otrzymał jedno (chociaż bardziej prawdopodobne że kilka, szczególnie jeśli jego ostrzelanie nie było dziełem przypadku) trafienie ciężkim pociskiem z ciężkiej bombardy Colossus. Przypadkowo czy nie fakt pozostał faktem - ważący półtorej tony pocisk bez większych problemów przebił ferrobetonowy strop, być może powędrował dalej w głąb bunkra po czym uznał że już wystarczy i wyleciał w powietrze. Siła eksplozji pocisku z Colossusa była straszliwa już na otwartym terenie. W przypadku kazamaty artyleryjskiej głównego bunkra A-453 siła eksplozji nie miała jak się rozejść i musiała zostać pochłonięta przez jej konstrukcję. W mgnieniu oka do pocisku z ciężkiego moździerza dołączyła detonująca amunicja w podręcznych magazynach Earthshakera dokładając swój wybuchowy potencjał. Rozdarta od wewnątrz siłą eksplozji kazamata po prostu się rozpadła definitywnie wykluczając najmniejsze nawet szanse na jej odbudowę i tym samym odzyskanie pełni potencjału fortu A-453. Pomimo utraty głównego uzbrojenia A-453 pozostawał wyjątkowo groźnym dziełem fortyfikacyjnym. Nakładające i uzupełniające się pola ostrzału ciężkich bolterów i ciężkich stubberów osłaniały martwe pola sąsiednich schronów. Przedpole chronione było grubą zaporą z drutu ostrzowego, dużą ilością min, tak przeciwpiechotnych jak i przeciwpancernych, oraz szerokim rowem przeciwczołgowym.
            W nocy poprzedzającej natarcie kapitan Tyborc osobiście nadzorował ostatnie przygotowania do uderzenia, na czele którego miał stanąć. Obchodził należące do jego kompanii plutony i sprawdzał gotowość podciąganych na pierwszą linię dział poczwórnych. Te ostatnie zostały przewidziane jako ciężkie wsparcie ogniowe mające za zadanie niszczenie, a co najmniej przygniatanie, ogniem bezpośrednim stanowisk ciężkiej broni i punktów ogniowych nieprzyjaciela. Aby nieco ułatwić zadanie piechociarzom wykopane zostały również wybiegające w stronę nieprzyjaciela zakryte transzeje, którymi ci mogli w miarę bezpiecznie i niezauważenie pokonać część ziemi niczyjej. Dzięki nim 9. Kompania potrzebowała pokonać jedynie około trzystu metrów by dotrzeć do relatywnego bezpieczeństwa oferowanego przez rów przeciwczołgowy fortu A-453. Pojęcie “jedynie” jest oczywiście nieco na wyrost biorąc pod uwagę fakt, że te “jedyne” trzysta metrów trzeba było pokonać pod ogniem ciężkiej broni nieprzyjaciela, tym niemniej nadal było to lepsze od konieczności zasuwania całości dystansu od linii okopów.
            Podobnie jak w przypadku szturmów pierwszej operacji ofensywnej, uderzenie 261. Regimentu Oblężniczego poprzedzone zostało solidnym przygotowaniem artyleryjskim. Noc rozświetlona została przez huragan ognia ciężkich dział, który trwał aż do pierwszych promieni nadchodzącego świtu. Kiedy światło dnia wyłoniło się znad horyzontu ostrzał artyleryjski z przedpola i samego fortu A-453 przeniósł się głębiej za umocnienia nieprzyjaciela by nękać pozycje jego dział i trzymać w szachu potencjalne posiłki. Szkopuł leżał w fakcie że poza zlokalizowanymi głęboko pod ziemią, bezpiecznymi, odpornymi na ogień artylerii schronami A-453 posiadał jeszcze tunel łącznikowy pozwalający zdrajcom bezpiecznie przemieszczać się do i z fortu bez wystawiania się na ogień nieprzyjaciela.
            Kiedy ogień artyleryjski na przedpole ustał 261. Regiment wyszedł z okopów i ruszył do wyznaczonego natarcia. Również 9. Kompania niczym diabełki z pudełka opuściła swoje zamaskowane pozycje i rzuciła się w stronę wrogiego fortu. Pierwsze sto metrów towarzyszył jej jedynie świst przelatujących wysoko nad głowami pocisków i łomot dalekich eksplozji. Przygotowanie artyleryjskie pozostawiło przedpole A-453 skryte w dymie, co dało Krieganom solidną osłonę przed wścibskimi oczami nieprzyjaciela. Za plecami żołnierzy zostawały kolejne metry, a oni sami nabierali pewności siebie i prędkości, dodatkowo zachęcani do uderzenia osobistym przykładem idącego w pierwszej linii kapitana Tyborca oraz milczeniem broni zdrajców. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie i już po chwili od strony fortu odezwało się wściekłe staccato pierwszego ciężkiego boltera. Momentalnie dołączyły do niego kolejne i 9. Kompania znalazła się pod zaporowym ogniem, który półtora roku wcześniej utopił we krwi uderzenia Korpusów Śmierci. Krieganie przypadli do ziemi i zaczęli przemykać od osłony do osłony by w końcu jako pierwsza do zapory z drutu przypadła drużyna dowodzenia samego Tyborca. Pod upartym i nieprzerwanym ogniem nieprzyjaciela straty zaczynały rosnąć, jednak element zaskoczenia spowodował że nie były one tak przytłaczające jak w czasie pierwszego szturmu i coraz więcej gwardzistów docierało do zasieków i zaczynało je przecinać podczas gdy nad nimi z wyciem przelatywały świetliste łańcuchy bolterowych pocisków. Kolejne elementy kompanii zaczynały osiągać względne bezpieczeństwo rowu przeciwczołgowego, gdzie kapitan Tyborc zaczął przegrupowywać swoich ludzi w przygotowaniu do dalszego uderzenia. Kiedy pierwsi żołnierze wspięli się po przeciwstoku i ruszyli w stronę ziejących ogniem schronów, momentalnie wdepnęli na miny - obrońcy Vraks po raz kolejny zgotowali niewiernym paskudną niespodziankę. Natarcie 9. Kompanii utknęło w martwym punkcie, a osłaniający Kriegan przed ogniem wroga rów zamienił się w śmiertelną pułapkę. Kapitan Tyborc musiał decydować czy jego ludzie mają się wycofać czy ruszyć do dalszej walki. Oba warianty nie napawały szczególnym optymizmem. Odwrót oznaczał konieczność pokonania już przebytego odcinka ziemi niczyjej jednak tym razem Krieganie byliby przez cały czas wystawieni na ogień nieprzyjaciela jak kaczki na strzelnicy. Kontynuacja natarcia również oznaczała wejście pod wrogi ostrzał, a co gorsza na miny jednak dawała nikły płomyk nadziei na dotarcie do samych umocnień fortu, a tym samym rozpoczęcie ich stopniowej neutralizacji. Pewnym czynnikiem mającym pewnie dość mocny wpływ na decyzję kapitana był jego kriegański rodowód. Niewiele myśląc gestem nakazał swym ludziom przemieszczać się naprzód w stronę struktur A-453. Wierni kultowi poświęcenia gwardziści ruszyli naprzód wprost na niewidoczne miny i pod ziejące ogniem lufy ciężkiej broni zdrajców. Kolejni żołnierze znikali rozrywani na strzępy eksplozjami zagrzebanych w ziemi min. Przez miejsca gdzie ewidentnie doszło do eksplozji szli kolejni gwardziści, ponieważ mieli pewność że były one wolne od wybuchowych niespodzianek. Nacierających z rowu raz po raz przeczesywał również bolterowy ogień nadlatujący ze strony fortu jednak był on nieco lżejszy niż na samym początku, bowiem wrodzy strzelcy musieli dzielić swoją uwagę i prowadzony ostrzał pomiędzy idących po minach a przemierzających ziemię niczyją ludzi 9. Kompanii. Sam kapitan Tyborc po raz kolejny bezpośrednio poprowadził swoich ludzi do natarcia i chyba sam Bóg-Imperator dostrzegł jego męstwo, bo nie wyleciał on na jakiejś przypadkowej minie. Został jedynie ranny w nogę odłamkiem kości jakiegoś pechowego żołnierza swojej sekcji, który trafiony bolterowym pociskiem po prostu rozpadł się na latające we wszystkie strony kawałki. Kulejący Tyborc gestem nakazał uderzenie na znajdujący się w bezpośredniej bliskości schron i już po chwili w jego strzelnice wpadły pękate kształty granatów. Zawleczki zostały oczywiście w dłoniach miotających je Kriegan. Kilka sekund później z wnętrza dobiegły odgłosy stłumionych eksplozji a strzelnice i wywietrzniki rzygnęły ogniem i czarnym dymem. Pierwszy drobny wyłom we wrogich umocnieniach został wykonany.
            9. Kompania nacierała dalej do wewnątrz linii nieprzyjaciela. Część heretyków dopiero zdołała wyleźć z podziemnych schronów gdzie przeczekiwała huraganowy ogień 19 Korpusu Artyleryjskiego, jednak zrobiła to jedynie po to by zobaczyć Kriegan w bezpośredniej bliskości swoich pozycji. Ci co bardziej ogarnięci, albo mający w bezpośredniej bliskości jakiegoś egzekutora, próbowali stawiać opór, inni zaś przekonani byli że ich pozycje zostały już zajęte i rzucali się do ucieczki. W chaosie walki na zerowym dystansie gwardziści błyszczeli umiejętnościami zdobytymi w czasie swojej służby i bagnetami rozpruwali kolejnych zdrajców. Znienacka do zamętu walki zaczęły dołączać kolejne eksplozje. Na A-53 zaczął spadać deszcz pocisków ze zlokalizowanych w pierwszej linii kriegańskich okopów thuddów. Artyleryjska ulewa nie rozróżniała swój czy wróg i po równo roznosiła na strzępy tak siły kardynała jak 9. Kompanię. Kapitan Tyborc po raz kolejny okazał się wyjątkowym farciarzem (albo po raz kolejny wielki i postanowił zlitować nad jego losem) i zamiast zostać obróconym w latające we wszystkich kierunkach kawałki mięsa i kości został jedynie ranny odłamkiem. Krwawiący oficer schronił się za przewróconymi barykadami zdrajców by złapać choć chwilę oddechu, móc ocenić sytuację i podjąć dalsze decyzje. Jego ludzie wdarli się na pozycje zdrajców, unieszkodliwili kilka schronów i weszli do wrogich transzei gdzie w tamtym momencie trwały zajadłe walki na najkrótszym dystansie. Pech chciał, że gdzieś w chaosie natarcia szlag trafił przydzielonego Tyborcowi radiooperatora. Najprawdopodobniej znalazł się on wśród ofiar nieprzyjacielskiego ognia i spoczywał wśród ciał wyścielających ziemię niczyją, oczywiście pod warunkiem że nie rozpylił go pocisk z boltera albo thudda. Sposób w jaki zginął radiooperator w żaden sposób nie zmieniał faktu że nie było go przy kapitanie Tyborcu który tym samym nie miał jak zaraportować swoim przełożonym faktu zdobycia przyczółka we wrogich liniach i, co jeszcze w tamtej chwili ważniejsze, wezwać posiłków. Jedynym rozwiązaniem było wysłanie gońca z wiadomością co też Tyborc uczynił, po czym zajął się próbami wprowadzenia jakiegoś porządku w bezładne starcia toczące się w okopach. Kolejne schrony milkły unieszkodliwiane przez kriegańskich gwardzistów granatami i miotaczami płomieni. Metr po metrze, schron po schronie zdobywali oni wrogie umocnienia i wybijali sobie drogę do centralnego bunkra. Kiedy dotarli do zlokalizowanego tuż przy wejściu schronu zadziałali z typową dla Kriegan prostotą i bezpośredniością - ostrzałem z karabinu termicznego obrócili pancerne drzwi do wnętrza bunkra i otaczającą je warstwą betonu w kałużę stopionej plastali i żużla. Tyborc poprowadził żołnierzy w dół ferrobetonowych schodów do wnętrza bunkra. Ich oczom ukazał się długi chodnik w którego wnętrzu pośpiesznie wzniesione zostały improwizowane barykady. Niewiele myśląc kapitan nakazał szarżę na siedzących tam zdrajców. W mdłym świetle rozbłysły wiązki z karabinów laserowych, ze strony obrońców pojawiły się błyski wystrzałów i ułamki sekundy później nadleciały pociski trafiające w ludzi i rykoszetujące po ścianach. Wkrótce jednak korytarz został opanowany i jak chyba typowo dla tego wariackiego dnia kapitan Tyborc odniósł kolejne obrażenia, tym razem od pocisku który strzaskał jego hełm i ranił go w głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...