poniedziałek, 28 października 2019

Oblężenie Vraks cz9

https://www.youtube.com/watch?v=OhqPeI_QhjA



Krieganie opanowali chodnik i schronili się w nim w ostatniej chwili. Na zewnątrz coraz wyraźniej słychać było wycie ciężkich pocisków artyleryjskich zmierzających w stronę fortu A-453 lecz tym razem nie nadlatywały one od strony linii 88. Armii. Tym razem to zdrajcy wezwali ostrzał własnych dział na swoje pozycje by tą desperacką zagrywką oczyścić je z wrogich żołnierzy. Kilka sekund później ziemia na terenie fortu A-453 dosłownie zagotowała się od eksplodujących pocisków. Zgodnie z oczekiwaniami heretyckich dowódców ogniowa nawała położyła kres walkom toczącym się na powierzchni wybijając zarówno swoich jak i imperialnych żołnierzy. Jedynymi ludźmi z 9. Kompanii, którzy przetrwali była licząca czterdzieści kilka dusz grupka, która razem ze swoim dowódcą wdarła się do głównego bunkra. Siedzieli w niemal absolutnej ciemności i szykowali się na ostateczne poświęcenie. Na całej długości zdobytych chodników i korytarzy ustawiali nowe barykady by jak najdrożej sprzedać swoje życia. Kiedy na zewnątrz zapadła noc walki ostatecznie ustały i do wnętrza bunkra dochodził jedynie stłumiony pomruk toczącego się pojedynku artyleryjskiego. Wszystko wskazywało na to że kapitan Tyborc i jego ludzie pozostaną osamotnieni w walce z wrogiem bowiem pod osłoną ciemności nie dotarły żadne posiłki. Wyglądało na to że wysłany goniec podzielił los, który spotkał tego dnia tak wielu żołnierzy i jego zwłoki spoczywały gdzieś na ziemi niczyjej.
            Rzeczywistość okazała się jednak zgoła odmienna. Wysłany żołnierz dotarł do pozycji 261. Regimentu, jednak potrzebował na to kilku godzin. Czołgając się od leja do leja przedzierał się powoli w stronę przyjaznych pozycji próbując zwracać na siebie tak mało uwagi wrogich strzelców jak tylko było to możliwe. Oczywiście nie uniknął nieprzyjacielskiego ognia i w momencie kiedy jego dowódca walczył o utrzymanie bunkra, on sam, pokryty błotem i własną krwią, stał przed dowodzącym 30. Korpusem generałem Durjanem wyprężony na baczność na tyle na ile pozwalały mu wyczerpanie i odniesione rany. Odebrawszy meldunek generał nie zwlekał i zaczął wydawać nowe rozkazy. Radiooperatorzy rzucili się do swoich nadajników vox niemal w locie wysyłając generalskie polecenia w eter. Nieco leniwy ogień kriegańskiej artylerii wzmógł się niemal z miejsca okładając zaplecze fortu by zminimalizować napływ posiłków - od tego momentu zdrajcy mogli dosyłać ludzi do zagrożonej pozycji jedynie wąskim podziemnym tunelem. Generał nakazał również podjęcie uderzeń na sąsiadujących z fortem A-453 odcinkach bo dodatkowo związać nieprzyjaciela walką i jeszcze bardziej zmniejszyć napływ posiłków. W pierwszych promieniach świtu do natarcia na sam fort ruszyły oddziały grenadierów i uparcie przebijały się do swojego celu.
            W ciągu całego drugiego dnia operacji ludzie kapitana Tyborca stawiali zacięty i desperacki opór nie mając jakichkolwiek informacji o wydarzeniach na powierzchni. Pogrążeni w ciemnościach, pozbawieni poczucia czasu, w przejściach stworzyli improwizowane umocnienia i zajadle ich bronili. Smolisty mrok rozświetlały błyski wystrzałów i eksplodujące granaty. Kiedy którykolwiek gwardzista padł na jego miejsce wkraczał następny byle tylko powstrzymać napór zdrajców, zaś sam poległy nierzadko służył swoim towarzyszom za dodatkową osłonę. Wkrótce w kriegańskich karabinach zaczęły wyczerpywać się ogniwa zasilające, a i granaty były na wykończeniu. By przynajmniej częściowo uzupełnić topniejące zapasy gwardziści ogołocili ciała poległych ze wszelkiego uzbrojenia jakie byli tylko w stanie przy nich znaleźć. W wyniku ciągłych walk i użycia w zasadzie wyłącznie broni palnej i dużej ilości granatów powietrze w strefie walki przesiąkło zjadliwym i gryzącym dymem, który mieszał się z sypiącym się ze stropów pyłem. Paradoksalnie takie warunki dawały Krieganom pewną przewagę tak długo jak nie uderzały na nich lepiej wyposażone oddziały zdrajców. Przyzwyczajeni do noszenia swoich aparatów oddechowych bez przerwy gwardziści byli niewrażliwi na unoszące się w korytarzach i spowijające ich samych opary tak długo jak tylko wystarczyłoby im wkładów filtracyjnych. W przypadku sił wiernych Xaphanowi aparaty oddechowe, a przynajmniej te wojskowe, raczej nie były standardem i większość buntowników albo po prostu nimi nie dysponowała albo były to chałupnicze samoróbki z części starych lub zużytych urządzeń. Fakt ten powodował że heretycy nie mieli pod ręką zbyt wielu żołnierzy zdolnych do długotrwałego przebywania w zajmowanych przez Kriegan sektorach bunkra przez co próby ich odbicia ograniczyć musiały się do szybkich, gwałtownych i mocno chaotycznych uderzeń. W czasie kiedy kapitan Tyborc ze swoimi ludźmi desperacko walczyli o przetrwanie na powierzchni szalała zajadła walka. Grenadierzy osiągnęli okopy fortu A-453 i oczyszczali je z resztek nieprzyjaciół by ostatecznie wybić sobie drogę do wnętrza głównego bunkra. W dotychczas niezdobytych pozycjach Vraksjan pojawiła się tak długo wyczekiwana przez dowództwo 88. Armii Oblężniczej wyrwa.
            Punktem zwrotnym całej bitwy okazał się trzeci dzień operacji. W czasie nocnych walk grenadierom udało się wedrzeć do wnętrza podziemnego kompleksu. Granatami i diabelnie zbyt mocnymi wiązkami hellgunów oczyszczali kolejne jego części, które stały im na drodze do pierwszego celu. Był nim, wybrany z naprawdę dużą zdrowego rozsądku, tunel przez który napływać mogły posiłki zdrajców. Szturm przyniósł grenadierom ciężkie straty jednak ostatecznie zdołali oni zrealizować swoje zadanie i odcięli ostatnią bezpieczną arterię, której nieprzyjaciel mógł użyć do prób odwrócenia losów starcia (na powierzchni prawie trzecią dobę nie ustawał ogień zaporowy). Na wypadek gdyby jednak heretycy zdołali wyprzeć ich z zajętych pozycji cały kawał tunelu został obłożony pokaźną ilością materiałów wybuchowych. Pozostawiając niewielkie siły do pilnowania i ewentualniego wysadzenia tunelu granadierzy zajęli się oczyszczaniem centralnego kompleksu fortu A-453. Korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu odstrzeliwali (a może odparowywali?) wrogich żołnierzy.
Dowodzący całością działań generał Durjan miał pełną świadomość że zdrajcy za wszelką cenę będą chcieli zlikwidować stworzony poprzedniego dnia przyczółek i to właśnie on stanie się centralnym punktem wszystkich wyprowadzanych przez nieprzyjaciela kontrataków. By skutecznie wybić durnowate pomysły na przeciwuderzenie z heretyckich łbów generał pozyskał wsparcie trzech kompanii czołgów z 61. Regimentu Pancernego oraz jednego Baneblade’a. Kolumna wozów pancernych ruszyła w stronę przyczółka przy pierwszej nadarzającej się możliwości. Prowadził oczywiście Baneblade, który na swój pancerny pysk przyjmował dużą ilość wrogiego ognia jednak jak przystało na wóz superciężki pozostawał na niego niewrażliwy i z rykiem potężnego silnika toczył się do przodu. Czołgom towarzyszyły inżynieryjne Atlasy, których zadaniem było zasypanie znajdującego się na przedpolu fortu rowu przeciwczołgowego. Zanim pojazdy inżynieryjne ukończyły swoje zadanie Baneblade i towarzyszące mu Leman Russy zdążyły przynajmniej częściowo wejść do walki i sprzed rowu zapewniały w miarę możliwości wsparcie ogniowe walczącym grenadierom. Wczesnym przedpołudniem, za cenę czterech zniszczonych Atlasów udało się zasypać przeszkodę i czołgi mogły kontynuować natarcie. Pojawienie się w wyłomie pancernego behemota jakim był Baneblade i towarzyszących mu lżejszych wozów momentalnie przechyliło szalę zwycięstwa na stronę Kriegan.  Pomocnym był również fakt iż generał Durjan rzucał do natarcia wszelkie dostępne siły 30. Korpusu.
Dla kapitana Tyborca i jego ludzi nie nastał kolejny dzień - siedzieli dalej w ciemnościach i desperacko walczyli o utrzymanie swoich pozycji. Grenadierzy oczyszczali centralny kompleks  jednak ryzyko że Tyborc i resztki jego oddziału nie dożyją do przybycia odsieczy było wyższe niż wysokie. Zdrajcy przygotowywali kolejny atak na jego pozycje i tym razem przytargali ze sobą miotacze płomieni. Czarny, zawiesisty dym z płonącego prometium dołączył do zjadliwego koktajlu już wypełniającego powietrze i przyspieszył tempo zużywania filtrów w kriegańskich respiratorach. Odciętym gwardzistom w najlepszym razie pozostał jeden, ostatni wkład filtracyjny co oznaczało nieuchronną śmierć gdy tylko ten się zużył. Co gorsza zapas wody skończył się już wcześniej więc pragnienie mogło wykończyć ich jeszcze zanim zawiodły aparaty oddechowe.
Zalane płonącym prometium pozycje Kriegan wydawały się być martwe. Wierząc w skuteczność szalejącego inferna zdrajcy po raz kolejny rzucili się do szturmu. Aż do osiągnięcia pierwszych barykad nie napotkali oporu więc tym mocniej ruszyli przed siebie i tym brutalniej rozczarowali się kiedy zostali wybici do nogi spadającymi na nich granatami i pociskami z karabinów automatycznych. Kiedy zdrajcy definitywnie przestali się ruszać, pozostała przy życiu garstka gwardzistów rzuciła się naprzód by po raz kolejny ogołocić ich truchła z czegokolwiek czym można było zrobić krzywdę tym, którzy jeszcze trzymali się swojego parszywego żywota. Szczęście po raz kolejny uśmiechnęło się do odciętych gwardzistów - jeden z zabitych heretyków ściskał w sztywniejących dłoniach miotacz płomieni. Co w tym momencie jeszcze ważniejsze ów miotacz posiadał połowę zapasu paliwa. Dla ludzi kapitana Tyborca zdobycz ta była cenniejsza od czegokolwiek co wcześniej złupili. Oznaczała ni mniej ni więcej a bezpieczeństwo za ścianą płonącego prometium tak długo jak tylko wystarczyło go w zbiorniku zdobycznej broni. Heretycy przypuszczali kolejne ataki jednak każdy z nich kończył się zamienieniem biorących w nich udział w przypalone skwarki. Co więcej z godziny na godzinę stawały się one słabsze. Ostatecznie odsiecz przybyła tuż przed świtem świtem czwartego dnia operacji i jedynie opatrzność Boga-Imperatora sprawiła że nie została ona ostrzelana przez poranionych i skrajnie wyczerpanych żołnierzy 9. Kompanii, którzy w tym momencie działali już pewnie niemal wyłącznie na odruchach. Ostatecznie chwiejący się na nogach (dwa postrzały w nogi, jeden w prawe ramię, jeden w brzuch i rana głowy) kapitan Tyborc wyprowadził na powierzchnię ośmiu pozostałych przy życiu gwardzistów, z których żaden nie uniknął poważniejszych ran. Wychodzili w światło dnia w postrzępionych i popalonych mundurach, a każdy z nich dumnie dzierżył zdobyczną broń, Idący na ich czele kapitan niósł najcenniejszą zdobycz - wówczas już opróżniony miotacz płomieni. Kiedy opuścili bunkier ich oczom ukazała się szalejąca w oddali bitwa. Dowództwo 30. Korpusu Liniowego kierowało w stworzony wyłom coraz większe ilości ludzi i sprzętu. Małe pęknięcie stworzone przez wariackie poświęcenie dowodzonej przez kapitana Tyborca 9. Kompanii rozrosło się do wielkiej wyrwy w liniach nieprzyjaciela. Dowódcy zdrajców musieli przekierowywać w rejon przełamania dodatkowe siły z innych sektorów i tym samym wystawiali je na kriegańskie uderzenie. Przegrupowania te nie przyniosły jednak niczego konkretnego poza niewielkim spowolnieniem kriegańskiego walca. Wkrótce w stworzony wyłom wdarły się czołgi 8 Korpusu Uderzeniowego, rozjechały próbującą zatrzymać je piechotę po czym wyszły na tyły chwiejących się pozycji wroga. Tam pancerne ugrupowanie podzieliło się na dwie części, które skręciły na północ i południe by realizować to do czego czołgi zostały przewidziane na Vraks. Zwrócone na zewnątrz linii obronnej umocnienia zdrajców w najmniejszym stopniu nie były przygotowane do uderzenia z flanki czy od tyłu więc kriegańskie formacje pancerne z wyjątkową łatwością rolowały linie nieprzyjaciela dodatkowo poszerzając dziurę, przez którą wlewać się mogły pozostałe oddziały 88. Armii Oblężniczej.
W rejonach z których zabrano część jednostek wkrótce również doszło do przełamania linii obronnych. Ziemia niczyja stanowiąca niegdyś strefę śmierci została zajęta przy minimalnych (oczywiście jak na kriegańskie standardy) stratach i wkrótce 12. oraz 34. Korpus Liniowy przedarły się przez pozycje nieprzyjaciela bronione jedynie przez oddziały tylnej straży. Niedługo potem 1. Korpus Liniowy przełamał obronę na północy i zmusił wrogie wojska do opuszczenia łącznika pomiędzy pierwszą a drugą linią umocnień. Zdrajcy ruszyli do pełnego odwrotu. Chaotycznie uciekający żołnierze nieprzyjaciela byli bez litości rozstrzeliwani z czołgowych luf i wgniatani w ziemię gąsienicami czołgów lub końskimi kopytami, bowiem do pościgu ruszyły również formacje Jeźdzców Śmierci.
Przez dwa długie lata żmudnej i krwawej wojny na wyniszczenie nie widać było nawet cienia postępów. Miliony pocisków artyleryjskich wystrzelonych wprost na głowę nieprzyjaciela i przelane morze żołnierskiej krwi nie przynosiły najmniejszych rezultatów jedynie po to by niewzruszona obrona padła przez garstkę straceńców, którzy przedarli się do wnętrza wrogich umocnień. Te cztery, jakże znamienne, dni spowodowały że zewnętrzna linia obrony posypała się niczym domek z kart i po dwóch tygodniach walk zlikwidowane zostały, z wyłączeniem pojedynczych pozycji, wszystkie zlokalizowane na niej ośrodki oporu nieprzyjaciela.  Całkowite straty w ludziach nie były jeszcze znane w momencie przebicia się przez linie zdrajców jednak one nie były szczególnie istotne. Najważniejszy był fakt osiągnięcia pierwszego kamienia milowego w wojnie na Vraks. Radość z osiągniętego powodzenia Lordowi Dowódcy Zuehlkemu mógł jedynie przyćmiewać fakt ponad rocznego opóźnienia względem pierwotnego planu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK

  20% rabatu na ręcznie robioną biżuterię z kodem CZYTAWOJTEK klikasz w link i 20% jest twoje :) Ty cieszysz się super cacuszkami i dodatkow...