Krieganie opanowali chodnik i schronili się w nim w
ostatniej chwili. Na zewnątrz coraz wyraźniej słychać było wycie ciężkich
pocisków artyleryjskich zmierzających w stronę fortu A-453 lecz tym razem nie
nadlatywały one od strony linii 88. Armii. Tym razem to zdrajcy wezwali ostrzał
własnych dział na swoje pozycje by tą desperacką zagrywką oczyścić je z wrogich
żołnierzy. Kilka sekund później ziemia na terenie fortu A-453 dosłownie
zagotowała się od eksplodujących pocisków. Zgodnie z oczekiwaniami heretyckich
dowódców ogniowa nawała położyła kres walkom toczącym się na powierzchni
wybijając zarówno swoich jak i imperialnych żołnierzy. Jedynymi ludźmi z 9.
Kompanii, którzy przetrwali była licząca czterdzieści kilka dusz grupka, która
razem ze swoim dowódcą wdarła się do głównego bunkra. Siedzieli w niemal
absolutnej ciemności i szykowali się na ostateczne poświęcenie. Na całej
długości zdobytych chodników i korytarzy ustawiali nowe barykady by jak
najdrożej sprzedać swoje życia. Kiedy na zewnątrz zapadła noc walki ostatecznie
ustały i do wnętrza bunkra dochodził jedynie stłumiony pomruk toczącego się
pojedynku artyleryjskiego. Wszystko wskazywało na to że kapitan Tyborc i jego
ludzie pozostaną osamotnieni w walce z wrogiem bowiem pod osłoną ciemności nie
dotarły żadne posiłki. Wyglądało na to że wysłany goniec podzielił los, który
spotkał tego dnia tak wielu żołnierzy i jego zwłoki spoczywały gdzieś na ziemi
niczyjej.
Rzeczywistość
okazała się jednak zgoła odmienna. Wysłany żołnierz dotarł do pozycji 261.
Regimentu, jednak potrzebował na to kilku godzin. Czołgając się od leja do leja
przedzierał się powoli w stronę przyjaznych pozycji próbując zwracać na siebie
tak mało uwagi wrogich strzelców jak tylko było to możliwe. Oczywiście nie
uniknął nieprzyjacielskiego ognia i w momencie kiedy jego dowódca walczył o
utrzymanie bunkra, on sam, pokryty błotem i własną krwią, stał przed dowodzącym
30. Korpusem generałem Durjanem wyprężony na baczność na tyle na ile pozwalały
mu wyczerpanie i odniesione rany. Odebrawszy meldunek generał nie zwlekał i
zaczął wydawać nowe rozkazy. Radiooperatorzy rzucili się do swoich nadajników
vox niemal w locie wysyłając generalskie polecenia w eter. Nieco leniwy ogień
kriegańskiej artylerii wzmógł się niemal z miejsca okładając zaplecze fortu by
zminimalizować napływ posiłków - od tego momentu zdrajcy mogli dosyłać ludzi do
zagrożonej pozycji jedynie wąskim podziemnym tunelem. Generał nakazał również
podjęcie uderzeń na sąsiadujących z fortem A-453 odcinkach bo dodatkowo związać
nieprzyjaciela walką i jeszcze bardziej zmniejszyć napływ posiłków. W
pierwszych promieniach świtu do natarcia na sam fort ruszyły oddziały
grenadierów i uparcie przebijały się do swojego celu.
W
ciągu całego drugiego dnia operacji ludzie kapitana Tyborca stawiali zacięty i
desperacki opór nie mając jakichkolwiek informacji o wydarzeniach na
powierzchni. Pogrążeni w ciemnościach, pozbawieni poczucia czasu, w przejściach
stworzyli improwizowane umocnienia i zajadle ich bronili. Smolisty mrok
rozświetlały błyski wystrzałów i eksplodujące granaty. Kiedy którykolwiek
gwardzista padł na jego miejsce wkraczał następny byle tylko powstrzymać napór
zdrajców, zaś sam poległy nierzadko służył swoim towarzyszom za dodatkową
osłonę. Wkrótce w kriegańskich karabinach zaczęły wyczerpywać się ogniwa
zasilające, a i granaty były na wykończeniu. By przynajmniej częściowo
uzupełnić topniejące zapasy gwardziści ogołocili ciała poległych ze wszelkiego
uzbrojenia jakie byli tylko w stanie przy nich znaleźć. W wyniku ciągłych walk
i użycia w zasadzie wyłącznie broni palnej i dużej ilości granatów powietrze w
strefie walki przesiąkło zjadliwym i gryzącym dymem, który mieszał się z
sypiącym się ze stropów pyłem. Paradoksalnie takie warunki dawały Krieganom
pewną przewagę tak długo jak nie uderzały na nich lepiej wyposażone oddziały
zdrajców. Przyzwyczajeni do noszenia swoich aparatów oddechowych bez przerwy
gwardziści byli niewrażliwi na unoszące się w korytarzach i spowijające ich
samych opary tak długo jak tylko wystarczyłoby im wkładów filtracyjnych. W przypadku
sił wiernych Xaphanowi aparaty oddechowe, a przynajmniej te wojskowe, raczej
nie były standardem i większość buntowników albo po prostu nimi nie dysponowała
albo były to chałupnicze samoróbki z części starych lub zużytych urządzeń. Fakt
ten powodował że heretycy nie mieli pod ręką zbyt wielu żołnierzy zdolnych do
długotrwałego przebywania w zajmowanych przez Kriegan sektorach bunkra przez co
próby ich odbicia ograniczyć musiały się do szybkich, gwałtownych i mocno
chaotycznych uderzeń. W czasie kiedy kapitan Tyborc ze swoimi ludźmi desperacko
walczyli o przetrwanie na powierzchni szalała zajadła walka. Grenadierzy
osiągnęli okopy fortu A-453 i oczyszczali je z resztek nieprzyjaciół by
ostatecznie wybić sobie drogę do wnętrza głównego bunkra. W dotychczas
niezdobytych pozycjach Vraksjan pojawiła się tak długo wyczekiwana przez
dowództwo 88. Armii Oblężniczej wyrwa.
Punktem
zwrotnym całej bitwy okazał się trzeci dzień operacji. W czasie nocnych walk
grenadierom udało się wedrzeć do wnętrza podziemnego kompleksu. Granatami i
diabelnie zbyt mocnymi wiązkami hellgunów oczyszczali kolejne jego części,
które stały im na drodze do pierwszego celu. Był nim, wybrany z naprawdę dużą
zdrowego rozsądku, tunel przez który napływać mogły posiłki zdrajców. Szturm przyniósł
grenadierom ciężkie straty jednak ostatecznie zdołali oni zrealizować swoje
zadanie i odcięli ostatnią bezpieczną arterię, której nieprzyjaciel mógł użyć
do prób odwrócenia losów starcia (na powierzchni prawie trzecią dobę nie
ustawał ogień zaporowy). Na wypadek gdyby jednak heretycy zdołali wyprzeć ich z
zajętych pozycji cały kawał tunelu został obłożony pokaźną ilością materiałów
wybuchowych. Pozostawiając niewielkie siły do pilnowania i ewentualniego
wysadzenia tunelu granadierzy zajęli się oczyszczaniem centralnego kompleksu
fortu A-453. Korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu
odstrzeliwali (a może odparowywali?) wrogich żołnierzy.
Dowodzący całością działań generał
Durjan miał pełną świadomość że zdrajcy za wszelką cenę będą chcieli
zlikwidować stworzony poprzedniego dnia przyczółek i to właśnie on stanie się
centralnym punktem wszystkich wyprowadzanych przez nieprzyjaciela kontrataków.
By skutecznie wybić durnowate pomysły na przeciwuderzenie z heretyckich łbów
generał pozyskał wsparcie trzech kompanii czołgów z 61. Regimentu Pancernego
oraz jednego Baneblade’a. Kolumna wozów pancernych ruszyła w stronę przyczółka
przy pierwszej nadarzającej się możliwości. Prowadził oczywiście Baneblade,
który na swój pancerny pysk przyjmował dużą ilość wrogiego ognia jednak jak
przystało na wóz superciężki pozostawał na niego niewrażliwy i z rykiem
potężnego silnika toczył się do przodu. Czołgom towarzyszyły inżynieryjne
Atlasy, których zadaniem było zasypanie znajdującego się na przedpolu fortu rowu
przeciwczołgowego. Zanim pojazdy inżynieryjne ukończyły swoje zadanie Baneblade
i towarzyszące mu Leman Russy zdążyły przynajmniej częściowo wejść do walki i
sprzed rowu zapewniały w miarę możliwości wsparcie ogniowe walczącym
grenadierom. Wczesnym przedpołudniem, za cenę czterech zniszczonych Atlasów
udało się zasypać przeszkodę i czołgi mogły kontynuować natarcie. Pojawienie
się w wyłomie pancernego behemota jakim był Baneblade i towarzyszących mu
lżejszych wozów momentalnie przechyliło szalę zwycięstwa na stronę
Kriegan. Pomocnym był również fakt iż
generał Durjan rzucał do natarcia wszelkie dostępne siły 30. Korpusu.
Dla kapitana Tyborca i jego ludzi nie
nastał kolejny dzień - siedzieli dalej w ciemnościach i desperacko walczyli o
utrzymanie swoich pozycji. Grenadierzy oczyszczali centralny kompleks jednak ryzyko że Tyborc i resztki jego
oddziału nie dożyją do przybycia odsieczy było wyższe niż wysokie. Zdrajcy
przygotowywali kolejny atak na jego pozycje i tym razem przytargali ze sobą
miotacze płomieni. Czarny, zawiesisty dym z płonącego prometium dołączył do
zjadliwego koktajlu już wypełniającego powietrze i przyspieszył tempo zużywania
filtrów w kriegańskich respiratorach. Odciętym gwardzistom w najlepszym razie
pozostał jeden, ostatni wkład filtracyjny co oznaczało nieuchronną śmierć gdy
tylko ten się zużył. Co gorsza zapas wody skończył się już wcześniej więc
pragnienie mogło wykończyć ich jeszcze zanim zawiodły aparaty oddechowe.
Zalane płonącym prometium pozycje
Kriegan wydawały się być martwe. Wierząc w skuteczność szalejącego inferna
zdrajcy po raz kolejny rzucili się do szturmu. Aż do osiągnięcia pierwszych
barykad nie napotkali oporu więc tym mocniej ruszyli przed siebie i tym
brutalniej rozczarowali się kiedy zostali wybici do nogi spadającymi na nich
granatami i pociskami z karabinów automatycznych. Kiedy zdrajcy definitywnie
przestali się ruszać, pozostała przy życiu garstka gwardzistów rzuciła się
naprzód by po raz kolejny ogołocić ich truchła z czegokolwiek czym można było
zrobić krzywdę tym, którzy jeszcze trzymali się swojego parszywego żywota.
Szczęście po raz kolejny uśmiechnęło się do odciętych gwardzistów - jeden z
zabitych heretyków ściskał w sztywniejących dłoniach miotacz płomieni. Co w tym
momencie jeszcze ważniejsze ów miotacz posiadał połowę zapasu paliwa. Dla ludzi
kapitana Tyborca zdobycz ta była cenniejsza od czegokolwiek co wcześniej
złupili. Oznaczała ni mniej ni więcej a bezpieczeństwo za ścianą płonącego
prometium tak długo jak tylko wystarczyło go w zbiorniku zdobycznej broni.
Heretycy przypuszczali kolejne ataki jednak każdy z nich kończył się
zamienieniem biorących w nich udział w przypalone skwarki. Co więcej z godziny
na godzinę stawały się one słabsze. Ostatecznie odsiecz przybyła tuż przed
świtem świtem czwartego dnia operacji i jedynie opatrzność Boga-Imperatora
sprawiła że nie została ona ostrzelana przez poranionych i skrajnie
wyczerpanych żołnierzy 9. Kompanii, którzy w tym momencie działali już pewnie
niemal wyłącznie na odruchach. Ostatecznie chwiejący się na nogach (dwa
postrzały w nogi, jeden w prawe ramię, jeden w brzuch i rana głowy) kapitan
Tyborc wyprowadził na powierzchnię ośmiu pozostałych przy życiu gwardzistów, z
których żaden nie uniknął poważniejszych ran. Wychodzili w światło dnia w
postrzępionych i popalonych mundurach, a każdy z nich dumnie dzierżył zdobyczną
broń, Idący na ich czele kapitan niósł najcenniejszą zdobycz - wówczas już
opróżniony miotacz płomieni. Kiedy opuścili bunkier ich oczom ukazała się
szalejąca w oddali bitwa. Dowództwo 30. Korpusu Liniowego kierowało w stworzony
wyłom coraz większe ilości ludzi i sprzętu. Małe pęknięcie stworzone przez
wariackie poświęcenie dowodzonej przez kapitana Tyborca 9. Kompanii rozrosło
się do wielkiej wyrwy w liniach nieprzyjaciela. Dowódcy zdrajców musieli
przekierowywać w rejon przełamania dodatkowe siły z innych sektorów i tym samym
wystawiali je na kriegańskie uderzenie. Przegrupowania te nie przyniosły jednak
niczego konkretnego poza niewielkim spowolnieniem kriegańskiego walca. Wkrótce
w stworzony wyłom wdarły się czołgi 8 Korpusu Uderzeniowego, rozjechały
próbującą zatrzymać je piechotę po czym wyszły na tyły chwiejących się pozycji
wroga. Tam pancerne ugrupowanie podzieliło się na dwie części, które skręciły
na północ i południe by realizować to do czego czołgi zostały przewidziane na
Vraks. Zwrócone na zewnątrz linii obronnej umocnienia zdrajców w najmniejszym
stopniu nie były przygotowane do uderzenia z flanki czy od tyłu więc
kriegańskie formacje pancerne z wyjątkową łatwością rolowały linie nieprzyjaciela
dodatkowo poszerzając dziurę, przez którą wlewać się mogły pozostałe oddziały
88. Armii Oblężniczej.
W rejonach z których zabrano część
jednostek wkrótce również doszło do przełamania linii obronnych. Ziemia niczyja
stanowiąca niegdyś strefę śmierci została zajęta przy minimalnych (oczywiście
jak na kriegańskie standardy) stratach i wkrótce 12. oraz 34. Korpus Liniowy
przedarły się przez pozycje nieprzyjaciela bronione jedynie przez oddziały
tylnej straży. Niedługo potem 1. Korpus Liniowy przełamał obronę na północy i
zmusił wrogie wojska do opuszczenia łącznika pomiędzy pierwszą a drugą linią
umocnień. Zdrajcy ruszyli do pełnego odwrotu. Chaotycznie uciekający żołnierze
nieprzyjaciela byli bez litości rozstrzeliwani z czołgowych luf i wgniatani w
ziemię gąsienicami czołgów lub końskimi kopytami, bowiem do pościgu ruszyły
również formacje Jeźdzców Śmierci.
Przez dwa długie lata żmudnej i
krwawej wojny na wyniszczenie nie widać było nawet cienia postępów. Miliony
pocisków artyleryjskich wystrzelonych wprost na głowę nieprzyjaciela i przelane
morze żołnierskiej krwi nie przynosiły najmniejszych rezultatów jedynie po to
by niewzruszona obrona padła przez garstkę straceńców, którzy przedarli się do
wnętrza wrogich umocnień. Te cztery, jakże znamienne, dni spowodowały że
zewnętrzna linia obrony posypała się niczym domek z kart i po dwóch tygodniach
walk zlikwidowane zostały, z wyłączeniem pojedynczych pozycji, wszystkie
zlokalizowane na niej ośrodki oporu nieprzyjaciela. Całkowite straty w ludziach nie były jeszcze
znane w momencie przebicia się przez linie zdrajców jednak one nie były
szczególnie istotne. Najważniejszy był fakt osiągnięcia pierwszego kamienia
milowego w wojnie na Vraks. Radość z osiągniętego powodzenia Lordowi Dowódcy
Zuehlkemu mógł jedynie przyćmiewać fakt ponad rocznego opóźnienia względem
pierwotnego planu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz